Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 8

Camille miała wrażenie, że po zabiciu Kellera, coś było nie tak, ale usilnie próbował o tym nie myśleć. Było już po osiemnastej, kiedy wyszła ze swojego mieszkania, by schować samochód do garażu. Rozejrzała się po niewielkim parkingu zapełnionym przez samochody, po czym odnalazła ten odpowiedni. Nie zdążyła się jednak ruszyć, czy poczuła uścisk na ramieniu. Z lekkim przerażeniem odwróciła się w odpowiednią stronę, ale prędko odetchnęła z ulgą, dostrzegając znajomą twarz.

- O matko! Steve. Co ty tu robisz? - powiedziała, szczerze zdziwiona jego widokiem. Cieszyła się jednak, że tam był.

- Właściwie to cię szukałem. Musimy porozmawiać.

- Okey, rozumiem. - przytaknęła niemalże od razu, widząc po jego minie, że coś było na rzeczy. Domyślała się nawet, po co dokładnie tam był. - Pozwolisz, że schowam tylko samochód i do ciebie wrócę. Pójdziemy do mnie, to pogadamy. Ostrzegam tylko, że nie jestem sama.

- Szybko to załatwimy. - zadeklarował, a na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmieszek. Zaraz szturchnął dziewczynę w bok, poruszając sugestywnie brwiami. - Jakiś twój chłopak? Kochanek?

- Narzeczony. - wyjaśniła, zakładając kosmyk włosów za ucho. Uśmiechała się przy tym tak uroczo i niewinnie... - Zaraz wracam, poczekaj tu na mnie chwilę.

Steve przytaknął, więc Camille od razu ruszyła do odpowiedniego auta. Bez problemów go odpaliła, po czym ruszyła w stronę garaży, które znajdowały się tuż za blokiem, w którym mieszkała. Już po chwili samochód znalazł się w swoim małym "mieszkanku", a ona mogła wrócić do Steve'a, który wciąż na nią czekał.

Tylko wtedy pojawił się pewien problem.

Niby wszystko było w porządku, ale jej umysł zaczął płatać jej figle - kolejny już raz. Przed oczami momentalnie dostrzegła sylwetki trójki mężczyzn, które tak dobrze znała. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a serce zaczęło walić w piersi. Miała wrażenie, jakby przeszłość atakowała ją z każdej strony, a ona nie była w stanie nic zrobić. Głowa zaczęła jej pulsować...

Wszystko znikło, kiedy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Wyrwała się spod uścisku kobiety, po czym odetchnęła ciężko, uświadamiając sobie, że była to jedna z sąsiadek, która najwyraźniej musiała widzieć jej chwilowe załamanie psychiczne.

- Wszystko w porządku, Camille? Jesteś jakaś blada. - powiedziała kobieta z troską, chcąc dowiedzieć się, co się stało. Pierwszy raz widziała dziewczynę w takim stanie i zmartwiła się.

- Tak, tak, wszystko dobrze. Mały atak paniki, zaraz mi przejdzie. - wyjaśniła Camille pospiesznie, nie chcąc zdradzać sąsiadce za wiele. Im mniej ludzie wiedzieli, tym lepiej spali. - Do widzenia.

- Do widzenia.

Dziewczyna prędko wzięła się w garść i ruszyła w odpowiednią stronę, nie chcąc, by Steve tak długo na nią czekał. Dostrzegła go już z daleka, bo znacząco wyróżniał się na tle jej sąsiadów, ale to właśnie tą odmienność uwielbiała w nim najbardziej. Uśmiechnęła się pod nosem, prędko do niego podchodząc.

- Urocze te dzieciaki. - skomentował, kiedy wszelkie dzieci odbiegły od niego. Oboje spojrzeli jeszcze za nimi z pewnego rodzaju melancholią.

- Ale strasznie wkurzające na dłuższą metę. - powiedziała Camille z delikatnym uśmiechem na ustach. Innego tamten uśmiech mógł nawet przerazić, ale zdecydowanie nie jego. - Chodźmy.

- Nie ucieszy cię to, co chcę ci powiedzieć.

- Domyślam się. - westchnęła cicho, zdając sobie sprawę, że miłe spotkanie to na pewno nie będzie. Głównie przez temat. - Arthur nie wie o mojej przeszłości, więc byłabym wdzięczna, gdybyś nie do końca wspominał o tym, co robiłam. Ani co się dzieje, on nie może wiedzieć, rozumiesz?

- Masz moje słowo, Cami. - zadeklarował od razu Steve, kładąc dłoń na piersi.

Camille kiwnęła w jego stronę głową, doskonale wiedząc, że mówił prawdę. Był też chyba jedyną osobą, której ufała na sto procent, wielokrotnie też udowodnił, że mógł zdziałać wszystko. A przede wszystkim... Nawet mimo dzielących ich różnic, był osobą, która nie dała jej zginąć.

Wreszcie weszli do odpowiedniego mieszkania - w środkowej klatce na pierwszym piętrze po prawej stronie - a tam dziewczyna niemalże od razu oznajmiła, że wróciła. I to nie sama.

- Już jestem! I mam gościa!

- Oo. A kto to? - zagadnął Arthur, wychodząc nagle z kuchni, w której się znajdował. Zmarszczył brwi, gdy dostrzegł nieznanego sobie mężczyznę przy swojej ukochanej.

- Cześć, Steve jestem. - przedstawił się przyjaciel Camille, wystawiając w jego stronę dłoń, za którą ten od razu uścisnął. Musiał przyznać, że Steve wydawał się w porządku i nie chciał go oceniać, już szczególnie po jego długich włosach, spiętych wtedy w koka.

- Arthur. - odparł mężczyzna, zerkając po chwili na swoją ukochaną. - Coś podać?

- Nie, nie trzeba. Nie będę długo siedział. Chciałem powiedzieć tylko o czymś Camille, to ważne.

- To ja może... - zaczął Arthur, wskazując kciukiem w jakimś kierunku. Zaczął się po chwili cofać, chcąc dać im trochę przestrzeni sam na sam. - W razie czego wołajcie.

Oboje patrzyli, jak Arthur znika za drzwiami od sypialni, po czym sami udali się do kuchni. Steve zasiadł na jednym z krzeseł, natomiast Camille oparła się o blat, spoglądając na mężczyznę. Wiedziała, że to nie będzie przyjemna rozmowa, nawet jeśli zawsze potrafili się dogadać i znaleźć dalszy temat do rozmowy. Wtedy zdawała sobie sprawę, że nie był tam bez powodu.

- Nie będę owijał w bawełnę, bo to nie ma sensu. - mruknął Steve, przenosząc swój wzrok całkowicie na Camille. Czuł się dziwnie, że jej o tym mówił, ale nie mógł inaczej. Prosiła go przecież o to. - Dostałem ostatnio wiadomość o ponownym starcie GRY. Wszystko ma zacząć się już niedługo, zbierają właśnie uczestników.

I właśnie takiej odpowiedzi Camille obawiała się najbardziej. Bo to znaczyło tylko śmierć.

Śmierć niewinnych, nie wiedzących nic o zabijaniu, ludzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro