rozdział 7
Sowy potrafiły bezszelestnie latać, a Camille bezszelestnie chodzić.
Dlatego kiedy Arthur w końcu zasnął, ona bezgłośnie zabrała swoją broń, o której nie miał pojęcia i jak gdyby nigdy nic wyszła z mieszkania. Westchnęła cicho, gdy przed budynkiem dostrzegła znane już sobie auto. Bez oporu skierowała się w jego stronę i wsiadła, a Charlie niemalże od razu ruszył, doskonale wiedząc, gdzie jechać.
- Na pewno jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
- Nigdy niczego nie byłam bardziej pewna. - powiedziała, a on od razu zamilkł, zdając sobie sprawę, że ona raczej nie odpuści. Nie wiedział już nawet, czy to była dobra cecha, czy nie. - Keller zasłużył na śmierć. Wielokrotnie sprawiał, że miałam ochotę go zabić. I sam mówiłeś, że zgotował wam piekło w poprawczaku. Czas się za to odwdzięczyć.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś szalona. - skwitował Charlie, bojąc się wtedy na nią spojrzeć. Ciągnęło go do niej, ale z drugiej strony jej nieobliczalność...
- Wiesz o mnie więcej rzeczy, tylko boisz się powiedzieć to głośno. Dobrze wiem, jaka jestem, nie musisz się tego bać. - stwierdziła, odwracając się w jego stronę z tym błyskiem w oku. - Powiedz, jaka jeszcze jestem?
- Agresywna i porywcza. - powiedział od razu, czemu nie dało się zaprzeczyć w żaden sposób. - Wiem, że kłamiesz Arthurowi, nie powiedziałaś mu prawdy o sobie.
- Gdyby wiedział, to już dawno siedziałabym za kratkami. - stwierdziła, wzdychając cicho. Tego obawiała się najbardziej. - Mów dalej.
- Wielokrotnie wykazałaś sadystyczne skłonności. Nie atakujesz zwierząt i za to jestem ci wdzięczny, ale potrafisz uderzyć człowieka, kiedy tylko ci podpadnie.
- Nie byłabym w stanie zrobić cokolwiek zwierzętom. To jedyne istoty, którym ufam.
- Wyżywasz się na innych, gdy masz zły humor. Nawet nie zaprzeczaj, przekonałem się o tym wiele razy. - powiedział, spoglądając na nią z ledwo widocznym uśmiechem. Doskonale pamiętam dzień, w którym go tak znienacka zaatakowała, po czym uciekła z poprawczaka wraz z trójką przyjaciół. - Nie wzruszasz się zbyt często. Ani nie planujesz przyszłości.
- Po co mam coś planować, jak w każdej chwili mogę zginąć? Dzisiaj jestem, a jutro może mnie już nie być. Może nawet nie wrócimy dzisiaj do domu, kto wie? - odparła od razu, prędko orientując się, w jakiej okolicy się znaleźli. - To tutaj.
Charlie zatrzymał się pod odpowiednim budynkiem, który wcale nie różnił się od innych. Zaraz jednak spojrzał na Camille. Kątem oka widział, jak jej oczy pociemniały i szalał w nich ogień, którego trochę się obawiał. Wiedział, do czego zdolna była i nie chciał nawet wiedzieć, do czego mogła się posunąć.
Wyszli ze samochodu już po chwili, po czym skierowali się na klatkę schodową. Odnaleźli odpowiednie drzwi i jak gdyby nigdy nic zapukali. Wiedzieli, że mężczyzna był w mieszkaniu wcale nie spał, bo świeciło się u niego światło.
Nikolai Keller zdziwił się, gdy ktoś zapukał do jego drzwi, ale mimo wszystko poszedł, żeby otworzyć. Spojrzał przez wizjer, a na jego twarzy pojawił się cwany uśmiech. Choć nie widział tamtej dwójki od lat, to rozpoznać mógł ich wszędzie. I może nie było to zbyt rozsądne, ze świadomością, co kiedyś zrobili, to i tak im otworzył.
- Witajcie, moi drodzy. Proszę, wejdźcie, nie będziemy stać w progu.
Camille i Charlie spojrzeli na siebie nawzajem, ale weszli do środka, przygotowując się na wszystkie możliwe scenariusze. Kellerowi nigdy nie wolno było ufać, był nieobliczalny, ale gorsza pod tym względem była już tylko Camille. Mężczyzna mimo wszystko pozostawał spokojny i opanowany - zaprowadził ich do kuchni, po czym odwrócił się w ich stronę.
- Co was do mnie sprowadza? - spytał łagodnie, choć domyślał się powodów ich wizyty. Żadne z nich nigdy nie pałało do siebie zbytnią sympatią.
- Dobrze wiesz co, nie udawaj.
- No tak. Zdążyłem zapomnieć, jak porywcza potrafisz być, Camille. - powiedział mężczyzna spokojnie, nie dziwiąc się jej tonowi. Znał ją i wiedział, jaka była. Nie bez powodu wybrał właśnie ją na swojego wroga numer jeden. - Jesteś też inteligentna, co udowodniłaś tą ucieczką. Bardziej jesteś już tylko agresywna.
- Grabisz sobie. - warknęła, starając się opanować swoje emocje. Zdawała sobie sprawę, że prowokował ją specjalnie, wyczuła to od razu.
- Mówię, jak jest, nie zaprzeczysz. - stwierdził, wzruszając ramionami. Zaraz odwrócił się do nich tyłem, zerkając na nich jeszcze zza ramienia. - Może się czegoś napijecie?
Mężczyzna sięgnął do szafki, by wyciągnąć dla nich kubki, ale nie zdążył tego zrobić. Jeden z shurikenów utknął w jego dłoni, na co przeklnął pod nosem, odwracając się do nich przodem. Prędko dostrzegli w jego oczach gniew, a to nie wróżyło nic dobrego. Nim Charlie zdążył się zorientować, między Camille, a ich dawnym nauczycielem nawiązała się walka, której bał się powstrzymać. Oboje atakowali siebie nawzajem, ale już z daleka można było zauważyć, że to dziewczyna wygrywała tamten pojedynek.
Keller prędko padł na ziemię przez swój nieuważny krok, ale ona od razu to wykorzystała. Charlie obserwował ją z boku i patrzył, jak twarz mężczyzny pokrywała się szkarłatną krwią. Prędko zorientował się, że już nie żył, ale Camille nie przestawała go uderzać - nie przejmowała się nawet tym, że cała jej dłoń była we krwi i ranach, które sama sobie wyrządziła. Widząc, że nie zamierzała odpuszczać, Charlie od razu złapał ją za ramiona i odciągnął od martwego ciała, sadzając na ziemi i obejmując tak mocno...
Camille załkała głośno i po raz pierwszy od dzieciństwa. Nie wiedziała, co się z nią działo, zamroczyło ją, przed oczami widziała tylko twarz Kellera. Tak bardzo znienawidzoną twarz, której nigdy nie pozbyła się z pamięci.
- Millie, już wszystko dobrze. On już nie żyje, jest po wszystkim. - szeptał Charlie, gładząc ją uspokajająco po głowie i plecach. Miał nadzieję, że w ten sposób ją jakoś uspokoi. - Csii, spokojnie.
Nie potrafiła się uspokoić. Moczyła jego koszulkę swoimi łzami oraz krwią, którą miała na rękach. On sam nie wiedział, jak na to zareagować i dlaczego tak bardzo ją to wszystko dotknęło. Przecież nienawidziła Kellera, wielokrotnie życzyła mu śmierci, a teraz płakała? Dlaczego?
Nie odezwała się, ale kiedy po chwili wyswobodziła się z uścisku Charliego, wiedział, że to czas, by stamtąd pójść. Złapał ją za dłoń i ścisnął mocno, za co niezmiernie mu dziękowała. Ostatni raz spojrzeli na martwe ciało Nikolaia Kellera, po czym wyszli z jego mieszkania, specjalnie zostawiając je otwarte.
~*~
Camille siedziała w niewielkim salonie Charliego, obserwując jego poczynania. Patrzyła, jak opatrywał jej dłoń, alw nie drgnęła, wciąż czując w żyłach adrenalinę. Uparcie milczała, a jego ta cisza strasznie męczyła. Wciąż widział przed oczami załamany wzrok dziewczyny, miał tysiąc myśli w głowie i ani jednej odpowiedzi. Chciał się czegokolwiek dowiedzieć, czegoś, co mogło zaspokoić jego ciekawość.
- Millie? - zaczął ostrożnie, nie chcąc ją o to pytać tak prosto z mostu. Trochę obawiał się jej reakcji po tym wszystkim.
- Hmm...
Zawahał się. Jak zapytać o coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca? Jak zapytać o jej przeszłość, nie wywołując armagedonu?
Ciepła i zdrowa dłoń Camille dotknęła jego policzka, zmuszając go do spojrzenia na siebie. Charlie nie dostrzegł w jej oczach ani grama jakiejkolwiek emocji... Westchnął ciężko, pokręcił głową i w końcu spojrzał jej w oczy. Musiał spytać, musiał wiedzieć.
- Co tam się wydarzyło? - spytał cicho, nie potrafiąc ukryć swojej ciekawości. To wszystko nie dawało mu spokoju, po raz pierwszy widział ją w takim razie i nie wiedział, co o tym myśleć.
- Pytasz o tą moją niespodziewaną słabość? - zagadnęła, unosząc brew ku górze. Charlie wcale nie musiał odpowiadać. - Dopadły mnie wspomnienia, które za wszelką cenę chciałam wymazać z pamięci. Wydarzenia, które nigdy nie powinny się zdarzyć.
- Co masz na myśli? Często mówisz do mnie o przeszłości, ale ja nic nie wiem. Nie chcę na ciebie naciskać w żaden sposób, ale się martwię, bo widzę, że coś jest na rzeczy, tylko nie wiem co.
- Miałam osiem lat, kiedy to się stało. Wracałam ze szkoły, jak zawsze. Ale wtedy pojawił się on. Głupia mu uwierzyłam i z nim poszłam, naiwna ja! To był mój największy błąd w życiu.
- Ale o czym mówisz? Millie... - zaczął Charlie, jeszcze bardziej zdezorientowany, niż wcześniej. W tamtym momencie nie rozumiał już kompletnie nic.
- Zgwałcił mnie!
Charlie aż cofnął się na swoim miejscu, czując, jakby oberwał nagle czymś w twarz. Zamrugał kilka razy, nieustannie na nią patrząc. Jej ręce się jednak trzęsły, a w oczach znów pojawiły się łzy. To nie była ta sama Camille...
- Kto cię tak skrzywdził? - wyszeptał, sam nie wiedząc, jakiej odpowiedzi oczekiwać. Jej oczy pociemniały, a on wtedy zrozumiał.
- Pieprzony Nikolai Keller.
~*~
Arthur nawet się nie zorientował, że jego ukochanej nie było w mieszkaniu całą noc. Kiedy się rano obudził, Camille leżała skulona na kanapie, czując się tak fatalnie, jak nigdy dotąd. Trzęsła się nienaturalnie i już sama nie wiedziała, z jakiego powodu. Może z zimna? Może z bólu? Może z emocji, które kumulowały się w niej przez lata? Nie wiedziała.
- Cami, hej. Co tu robisz? Wszystko w porządku? - spytał na wejściu, dostrzegając, w jakim stanie była wtedy jego ukochana. Natychmiast do niej podszedł, kucając przed nią.
- Nic mi nie jest, spokojnie. - wyjaśniła pokrótce, ciesząc się, że tam był. Potrzebowała wtedy jego bliskości, jak niczego innego. - Możesz mnie przytulić?
Zrobił to bez zawahania. Usiadł koło niej i najzwyczajniej w świecie przytulił do swojej piersi, po raz pierwszy czując, że drżała. Zmartwił się. Zaczął głaskać ją po plecach, całując w międzyczasie w głowę, na co uśmiechnęła się delikatnie. Potrzebowała wtedy jego bliskości, tej jego opiekuńczości, jego. Choć okłamywała go praktycznie we wszystkim, wiedziała, że przez ostatnie dwa lata to właśnie on był najbliższą jej osobą, która okazała jej najwięcej miłości, poza Charliem.
- Co ci się stało w rękę? Nie miałaś tego wczoraj. - powiedział Arthur, wskazując na jej obandażowaną dłoń. Camille nieświadomie na nią spojrzała, znów czując dziwny ból w klatce piersiowej.
- Aa, to. - odezwała się, udając zdziwioną. Nie mogła powiedzieć mu przecież prawdy. To nie wchodziło w ogóle w grę. - Zbiłam niechcący szklankę i trochę się pocięłam. To nic takiego.
Powieka jej nawet nie drgnęła na tamto jakże niewinne kłamstwo. Oczywiście, że nie zbiła żadnej szklanki, ale o tym akurat nie musiał wiedzieć.
- Może pojedziemy z tym do szpitala, co?
- Nie wbiło mi się żadne szkło, po prostu rozcięłam sobie dłoń, szybko się zrośnie. Nie martw się. - wyjaśniła pospiesznie, machając lekceważąco ręką. Nie chciała jechać do żadnego szpitala, w żadnym nawet nigdy nie była.
- A zrobić ci coś na uspokojenie? Drżysz. - powiedział, czując, że wciąż trzęsła się z emocji. Nie znał prawdziwego powodu jej stanu, ale zamierzał zrobić wszystko, by tylko było jej lepiej.
- Herbaty, jakbyś mógł. Będę wdzięczna. - wyszeptała, posyłając mu wdzięczny uśmiech. Była za niego wdzięczna losowi.
- Już lecę zrobić.
Arthur z niezwykłą czułością pocałował ją w czoło, a ona w końcu się jakoś uspokoiła. Bo on zawsze tak na nią działał.
Dopóki się nie kłócili.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro