rozdział 6
Camille krzątała się po całym mieszkaniu, co było zdziwieniem dla Arthura. Nigdy tak naprawdę nigdzie się tak nie szykowała, nawet na tą przeklętą imprezę zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Arthur obserwował ją jednak z dziwnym zafascynowaniem, chcąc wiedzieć, gdzie w ogóle wychodziła.
Nie zdążył się jednak odezwać, bo ona zrobiła to, jako pierwsza.
- Dostałam zaproszenie na wyjście na strzelnicę. Zaraz muszę iść. - poinformowała, zerkając na niego przelotnie. Arthur kiwnął głową na znak zrozumienia.
- Oo. A kto cię zaprosił? - zagadnął mimo wszystko, chcąc najzwyczajniej w świecie wiedzieć. Trudno było ukryć, że był o nią zazdrosny.
- Mój dawny kolega. Przyjaźniliśmy się w dzieciństwie, a ostatnio na niego wpadłam. Chcieliśmy trochę nadrobić, sam rozumiesz.
- Jasne, rozumiem. - przytaknął, choć to dziwne ukłucie w sercu nie dawało mu spokoju. Nie miał pewności, że ten kolega był tylko kolegą. - A o której wrócisz?
- Nie wiem, zobaczymy. Napiszę ci, jak będę wracać.
Arthur nie odezwał się więcej, tylko jej przytakując. Nie miał podstaw, by jej nie wierzyć, ale sama świadomość, że wychodziła z dawnym kolegą... Skąd miał mieć pewność, co ich kiedyś łączyło? Może to był jej jakiś kochanek, a ona kłamała? A może po prostu za dużo o tym myślał i dopowiadał coś sobie?
Jego przemyślenia zostały przerwane, kiedy jej usta pocałowały go nagle w policzek. Nic zdążył zareagować, ona już wychodziła z mieszkania, zostawiając go samego. Mimo to, prędko podszedł do okna, dostrzegając czarne Audi, które stało pod klatką. Już po chwili dostrzegł również Camille, która bez oporów wsiadła do auta.
- Cześć.
- Hej. Pięknie wyglądasz. - skomentował Charlie, lustrując ją wzrokiem od góry do dołu. Podobała mu się w tamtym wydaniu, nawet jeśli jej ubiór niczym się nie wyróżniał.
- Taki kit możesz wciskać innym laskom, a nie mnie. - skwitowała Camille, wywracając oczami. Nie wierzyła mu, nie chciała w to wierzyć. - Ale dzięki.
- Jesteś niemożliwa.
Camille skwitowała jego słowa cichym śmiechem. Zaraz jednak nachyliła się w jego stronę z wiadomymi zamiarami. Ich usta złączyły się ze sobą, ale Camille prędko się odsunęła, doskonale wiedząc, że byli obserwowani. Charlie nie skomentował jej zachowania i z uśmiechem na twarzy w końcu ruszył spod budynku.
Wyjątkowo szybko dotarli na strzelnicę i jak gdyby nigdy nic podeszli do recepcji. Znajdująca się tam dziewczyna niemalże od razu przywitała ich z uśmiechem.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Mamy zarezerwowany tor na szesnastą. - wyjaśnił Charlie od razu, uśmiechając się do niej przyjaźnie. Znał ją już przecież, a bynajmniej kojarzył.
- Poproszę państwa dowody. - powiedziała dziewczyna, zerkając na nich obu. Była lekko zdziwiona widokiem nie tylko mężczyzny.
Charlie podał swój bez oporów, a Camille spięła się, wiedząc, że nie uniknie konfrontacji z chłopakiem. Z lekkim oporem wyciągnęła swój dowód i podała go kobiecie, która od razu sprawdziła, czy wszystko się zgadzało. Zaraz oddała je im znów z uśmiechem, wskazując w odpowiednim kierunku.
Odeszli od niej już chwilę później, a Charlie, który miał wtedy przy sobie ich dowody, spojrzał na ten Camille. Zmarszczył jednak brwi, dostrzegając, że miała inne nazwisko, niż to, które znał.
- Millie? - spytał od razu, odwracając się w jej stronę ze zmarszczonymi brwiami. Camille wiedziała, o co chodziło i natychmiast wyrwała mu z dłoni swój dowód.
- Oddaj to.
- Kiedy mi się kiedyś przedstawiałaś, mówiłaś inne nazwisko. Dobrze je pamiętam. - powiedział, jeszcze bardziej zdezorientowany tym wszystkim. - Dlaczego masz na dowodzie inne? - spytał już ciszej, nachylając się nieznacznie w jej stronę. Nie chciał, by ktoś podsłuchał ich rozmowę.
- Bo chciałam pozbyć się wszelkich dowodów z przeszłości, okey? To nawet nie jest prawdziwy dowód. Steve go dla mnie załatwił. - wyszeptała Camille, wskazując dłonią na trzymany przez siebie dowód. - Tylko nie mów nikomu, bo będę miała kłopoty. Sprawdzą mnie i wszystko wyjdzie na jaw.
- O to się akurat nie musisz martwić. Wiesz, że możesz mi zaufać. Trzeba było powiedzieć.
- Nie ma się czym chwalić, Charlie.
Temat skończył się tak szybko, jak się tylko zaczął, a Camille za wszelką cenę nie chciała do tego wracać. Owszem, miała inne nazwisko, które sporo osób znało. Nie chciała być kojarzona ze swoimi zmarłymi rodzicami, z wszelką rodziną, którą prawdopodobnie miała. Nie mogła zaprzeczyć, że podszywała się pod osobę, która wcale nie istniała - to było łatwiejsze, niż mówienie o swojej przeszłości. Nad tym chociaż miała kontrolę.
~*~
Obserwowanie Camille, kiedy strzelała do celu, było niesamowicie satysfakcjonujące, wciągające, wręcz hipnotyzujące. Charlie doskonale widział tamto skupienie i dziwny błysk w jej oczach. Nie dopytywał ani nie zastanawiał się nad tym, najzwyczajniej w świecie nie potrafiąc oderwać od niej wzroku. Była ładna, jej białe włosy tak bardzo wyróżniały się na tle innych... Camille zawsze była inna, ale tą inność uwielbiał w niej najbardziej.
- Zobaczymy, jak ci wyszło. Mam nadzieję, że trafiłaś choć raz w środek. - zaśmiał się Charlie, wciskając guzik, dzięki któremu tarcze, do których strzelali, mogły się do nich przybliżyć.
- Bo co? Chcesz być ode mnie lepszy, cwaniaku? Nie masz szans. - odparła Camille, opierając się biodrem o ścianę, przy której stanęła.
- Jeszcze się przekonamy.
Charlie przybliżył do nich tarczę, do której strzelała wtedy Camille, i mina mu zrzedła. Spojrzał na nią nagle, po czym wrócił wzrokiem do tarczy, nie widząc żadnego innego strzału, niż w sam środek. Na pozostałych polach nie było nawet draśnięcia.
- Ale... Jak?
- Treningi do GRY i życie w lesie przez kilka lat. To kształtuje człowieka. - wyjaśniła pokrótce, wzruszając ramionami, jak gdyby nigdy nic. Dla niej to nie było nic szczególnego. - A dobrego cela miałam zawsze.
Charlie spojrzał za nią z szybko bijącym sercem. Był świadomy tego, co miała na myśli i było mu niesamowicie miło. Choć nigdy nie potrafiła powiedzieć tego głośno, wiedział, że kochała go tak naprawdę. Nawet mimo lat.
- Mówiąc o celu... Znalazłam go. - stwierdziła po chwili, odkładając broń na jej wcześniejsze miejsce. Nie patrzyła na niego, ale to im w żadnym stopniu nie przeszkadzało.
- Kogo?
- Mojego ulubionego nauczyciela. - powiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Charliemu zajęło chwilę, by zrozumiał, o kim mówiła. - Mieszka w LA, już nawet wiem gdzie dokładnie. Wystarczy tylko do niego pójść i będzie po problemie. Miło będzie znów go zobaczyć.
- Czekaj, chyba nie nadążam. - oznajmił Charlie, próbując sobie to wszystko poukładać w głowie. - Wiesz, gdzie znajduje się teraz Keller? - spytał, na co ona pokiwała głową na potwierdzenie jego słów. Jego oczy powiększyły się nagle. - Nasz dawny nauczyciel matematyki?
- Wiem.
- I chcesz do niego pójść? - dopytywał dalej, dostrzegając ten uśmiech na jej twarzy. To był niepokojący znak.
- Oczywiście. - przytaknęła niemalże od razu, nie wiedząc, dlaczego tak o to pytał. Ale skoro już to robił, to zamierzała odpowiedzieć.
- By go zabić? - spytał szeptem, podchodząc do niej tak blisko, by nikt inny ich nie usłyszał, nawet jeśli nikogo nawet nie było w pobliżu. Żadne z nich nie chciało ponosić konsekwencji tamtej rozmowy.
- Taka mała zemsta za przeszłość.
Tamten uśmiech przyprawił go o dreszcze. Wiedział, że z Camille nie można było zadzierać, bo mogło się to źle skończyć. Za blisko niej też nie można było być, bo jej przeszłość z całą pewnością by się wydała, a jednak ryzykował. Zdawał sobie jednak sprawę, że skoro mówiła o zabiciu ich dawnego nauczyciela tak łatwo...
- Dlaczego mi to mówisz? - spytał wreszcie, widząc w jej słowach ukryty cel. I nawet domyślał się jaki dokładnie.
- Bo mam propozycję nie do odrzucenia. - oznajmiła, uśmiechając się tak niewinnie... Nikt by nawet się nie zorientował, że mówiła o zabijaniu.
- Millie...
- Do niczego cię nie zmuszam, zacznijmy od tego. - powiedziała od razu, widząc w jego oczach obawy. Nie dziwiło jej to nawet. On, w przeciwieństwie do niej, nigdy nie zabił. - Ale fajnie byłoby się zemścić za najgorsze lata w życiu, prawda?
W tamtej chwili nie potrafił zaprzeczyć, bo miała tą cholerną rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro