rozdział 3
Czekanie na Charliego było męczarnią. Camille z jednej strony bardzo chciała się z nim spotkać, przytulić, porozmawiać. Z drugiej strony, co takiego miała mu powiedzieć? Nie potrafiła powiedzieć o tym wszystkim, o tej przeklętej GRZE. To było za dużo, przeszłość po raz kolejny atakowała ją z każdej strony. Przed oczami znów widziała martwe ciała osób, które sama zabiła.
Cichy pisk wydobył się z jej ust, kiedy ktoś otworzył drzwi do księgarni i wszedł do środka. Przyłożyła dłoń do piersi, próbując się jakoś uspokoić. Prędko jej oczom ukazał się Charlie we własnej osobie, z tym swoim charakterystycznym uśmiechem, który prędko zniknął, kiedy dostrzegł przerażenie w jej oczach.
- Wszystko w porządku? - spytał, zdziwiony takim widokiem. Camille przecież nigdy nie była przerażona, a przynajmniej takie odnosił wrażenie.
- Tak, tak. Wystraszyłam się po prostu. - wyjaśniła pokrótce, uspokajając się nieco. Była zdziwiona swoją reakcją i wcale nie dziwiła się, że i on był tym zszokowany.
- Mnie? To ja bałbym się ciebie na twoim miejscu. Oboje dobrze wiemy, do czego jesteś zdolna. - zaśmiał się, by rozładować jakoś tamte napięcie wiszące w powietrzu. Wtedy Camille trochę się rozluźniła i spojrzała na niego, przekrzywiając głowę w bok.
- W takim razie powiedz, do czego jestem zdolna?
Charlie milczał, przypatrując się jej. W głowie miał pustkę, choć doskonale wiedział, do jak wielu poświęceń była zdolna. Zdawał sobie sprawę, że była niesamowicie silna, czy to fizycznie, czy psychicznie. Wierzył, że była w stanie zrobić wszystko, nawet zabić człowieka, co już i tak zrobiła. Wielokrotnie.
- Właściwie... Czego chciałbyś się dowiedzieć? - spytała Camille, zmieniając temat, bo widziała, że raczej nie otrzyma odpowiedzi.
- Gdzie żeście się ukrywali przez tyle lat?
Camille westchnęła, wzruszając ramionami. Zaczęła po chwili krążyć między regałami, a on chodził za nią, by dobrze ją słyszeć.
- Wszędzie, gdzie tylko się dało. - powiedziała zgodnie z prawdą, czując dziwny dreszcz na tamte wspomnienia. - Głównie w lasach, dzikie zwierzęta nie były nam straszne. Wiele razy w squatach, kiedy nie było tam żadnych bezdomnych, do których się też zaliczaliśmy. Spaliśmy też w opuszczonych samochodach, gdy tylko takowe znaleźliśmy.
- Długo tak... Mieszkaliście? - zagadnął Charlie, nie potrafiąc sobie wtedy wyobrazić, w jakich warunkach przyszło im żyć. W tamtym momencie trudno było mu sobie wyobrazić, że Camille kiedykolwiek spała w lesie.
- Dopiero dwa lata temu postanowiliśmy się rozejść w swoje strony. Oni poszli gdzieś razem, a ja wróciłam do miasta, w nadziei, że nie spotkam tu kogoś znajomego. - oznajmiła, wzruszając ramionami. Zaraz odwróciła się do niego przodem, co trochę go zdziwiło. - I wtedy pojawiłeś się ty. Po dwóch latach, odkąd tu zamieszkałam, po ośmiu, odkąd uciekłam z poprawczaka.
Camille uniosła wzrok, od razu natrafiając na ciemne tęczówki Charliego, który znajdował się tak blisko niej. Serce zaczęło bić jej szybciej na samą myśl, że był tak blisko. Wspomnienia ich wspólnych chwil nawiedziły jej głowę, sprawiając, że zapomniała o bożym świecie.
To ona wykonała pierwszy ruch i położyła dłoń na jego karku, przyciągając go do siebie. Charlie od razu zrozumiał, o co chodziło, dlatego naparł na jej usta, łapiąc jej twarz w swoje dłonie. Całowali się tak, jakby jutra miało nie być, jakby te lata rozłąki nie istniały...
- Tęskniłem za tym. - wyszeptał Charlie, odsuwając się od niej po chwili, by zobaczyć jej reakcję. Jej oczy lśniły tak, jak kiedyś, dodając jej tej niewinności, której nie miała za wiele.
- Ja też.
Kiedy złapała go za dłoń i przegryzła wargę... Był w stanie zrobić dla niej wszystko. Trochę jak w amoku oboje skierowali się na niewielkie zaplecze, gdzie Camille trzymała swoje rzeczy. Tam Charlie już się nie powstrzymywał i naparł na nią znowu, tylko o wiele bardziej agresywnie, niż poprzednio. Rzeczy już po chwili zaczęły walać się po ziemi, kiedy posadził ją na niewielkiej szafce przy ścianie. Jego dłonie błądziły po jej ciele, natrafiając na sporo blizn z przeszłości, którymi się jednak wtedy nie przejmował. Liczyła się tamta chwila...
Camille była w stanie zgodzić się na wszystko, ale coś podpowiadało jej, żeby przestała. Odsunęła od siebie nieznacznie Charliego i spojrzała na jego twarz. Był zdziwiony i zdezorientowany.
- Zrobiłem coś nie tak? - spytał, próbując wyczytać cokolwiek z jej twarzy. W tamtym momencie była jednak jak zamknięta księga, której nie dało się przeczytać w żaden sposób.
- To nie twoja wina, Charlie. Ja... Nie mogę, okey? Nie potrafię. - powiedziała cicho, przejeżdżając dłonią po swoich białych włosach. Trudno było jej o tym mówić, a jeszcze trudniej zrobić coś wbrew Arthurowi.
- Ale czego nie potrafisz?
- Nie potrafię go zdradzić, rozumiesz? Nie umiem. - odparła od razu, a on zrozumiał, o co chodziło.
Z jego ust wydobyło się ciche westchnienie, a dłoń przejechała po jego włosach. Nie odezwał się, spuszczając wzrok. Kompletnie nie spodziewał się, że jego Camille kogoś miała. Niby wiedział, że od dawna nie byli już razem, ale poczuł się tak źle...
- Przepraszam. W innych okolicznościach...
- Nie musisz się tłumaczyć, Millie, rozumiem. - powiedział pospiesznie, wycofując się. Camille poczuła dziwną pustkę, kiedy przestał jej dotykać. - Ale muszę już chyba iść. Cześć.
Camille nigdy nie płakała, ale wtedy czuła się tak fatalnie, że miała wielką ochotę się najzwyczajniej w świecie rozpłakać. Patrzyła jak Charlie wychodził i nie potrafiła nic zrobić. Dała mu odejść, choć tak bardzo go wtedy pragnęła.
~*~
Po porannym zajściu w księgarni nie było śladu. Świadkowie też nie zamierzali się wsypywać i zajmowali się swoimi sprawami.
Camille, która wciąż w głowie miała sceny ze swojej księgarni, przygotowywała się do wyjścia na przyjęcie organizowane w firmie Arthura. Choć nie mówiła tego głośno, najzwyczajniej w świecie tam nie pasowała. To nie był jej świat - nie lubiła tych wszystkich szykownych ubrań, kultury, którą musiała zachować w towarzystwie biznesmenów ani takowych imprez. Była inna, wolała wolność, naturę i świadomość tego, że nie była obserwowana przez dziesiątki osób.
A jednak wchodziła wtedy do przestronnego pomieszczenia, gdzie znajdowała się już znaczna część gości, w tym znajomi jej ukochanego.
- Cami, to trochę boli. - mruknął Arthur, czując, jak dłoń Camille zaciskała się coraz bardziej na jego ramieniu. Musiał przyznać, że miała naprawdę mocny ścisk.
- Oh, wybacz, nie chciałam. - powiedziała pospiesznie, rozluźniając uścisk. Nie była nawet świadoma swojej siły w tamtym momencie.
- Wszystko w porządku? - spytał, chcąc wiedzieć, dlaczego tak reagowała. Nie był nawet świadomy, że to zupełnie nie był jej świat.
- Jestem po prostu pierwszy raz na takiej imprezie. Trochę introwertyczka ze mnie.
Arthur nachylił się nieznacznie nad nią i złożył pocałunek na jej głowie, chcąc dodać jej tym otuchy. I z początku nawet podziałało, dopóki w oczy Camille nie rzucił się obraz pewnej kobiety - prędko ją rozpoznała i zamarła. Była tak łudząco podobna...
- Kim jest ta kobieta przy oknie w niebieskiej sukience? - zagadnęła Camille, dyskretnie wskazując w odpowiednim kierunku. Arthur od razu spojrzał na swoją koleżankę z pracy.
- Ona? To Alice Cooper. Dwa lata temu straciła młodszą siostrę, którą ktoś zabił. Do dziś nie znaleziono sprawcy. - wyjaśnił pokrótce, a ona przełknęła ślinę. Był tak bardzo nieświadomy, że to była jego ukochana, że to ona zabiła tamtą dziewczynę. - Ale ta jej siostra też była w coś zamieszana. Kto wie? Może to była zemsta?
Zemsta za co? Za to, że żyła? Za to, że postanowiła wystartować w GRZE?
Camille się nie odezwała. Przełknęła ślinę, próbując wymazać z pamięci obraz martwego ciała niewiele starszej od niej dziewczyny, która zginęła z jej rąk. To wcale nie tak, że miała jakiekolwiek wyrzuty sumienia z tego powodu. Obawiała się bardziej, że ta cała Alice Cooper mogła ją rozpoznać, bo przecież była na pogrzebie jej siostry. I sama nie wiedziała dlaczego. Może z czystego współczucia? A może po prostu chciała zobaczyć rodzinę zmarłej?
- Chodź, przedstawię ci kogoś.
Arthur złapał ją za dłoń i pociągnął w jakimś kierunku. A Camille dała mu to zrobić, chcąc jak najszybciej zniknąć z tamtego miejsca, do którego kompletnie nie pasowała.
~*~
Camille nie była w stanie powiedzieć, że dobrze się bawiła, ale nie chciała sprawiać przykrości swojemu ukochanemu i najzwyczajniej w świecie milczała. Stojąc wtedy przy oknie, popijała swój napój, gdy nagle ktoś do niej podszedł. Mężczyzna, którego kompletnie nie znała, był już wstawiony, a na dodatek obleśny, przez co skrzywiła się nieznacznie.
- Co tutaj robisz, piękna?
- Stoję, jak widać. I nie potrzebuję żadnego towarzystwa. - mruknęła, próbując sprawiać pozory miłej. Posłała mu swój najbardziej niewinny uśmiech, który jednocześnie mówił, że nie chciała, by tam był.
- Może jednak zmienisz zdanie, co? - spytał mężczyzna, przybliżając się do niej o krok, przez co od razu się cofnęła. Czuła się coraz gorzej w tamtej sytuacji.
- Nie. - zaprzeczyła od razu, starając się nie zrobić nic gwałtownego. Serce biło jej jednak zbyt głośno i zbyt szybko, by mogła się uspokoić.
- Nie daj się prosić.
Przez ciało Camille przeszły dreszcze na samo wspomnienie z przeszłości. Kiedy ją dotknął, zareagowała gwałtownie. I może zbyt gwałtownie.
Jej naturalny instynkt dał o sobie znać. Nieznany jej mężczyzna prędko dostał od niej w krocze, a chwilę później wylądował na ziemi, kiedy go powaliła, wykręcając mu rękę do tyłu. Jęknął głośno z bólu, zwracając tym uwagę wszystkich zgromadzonych. W sali zapanowała cisza, a Camille dopiero po chwili zorientowała się, że nie powinna tego robić w miejscu, gdzie znajdowało się tak dużo ludzi. To był cholerny błąd.
Rozejrzała się jednak wokoło, odrzuciła swoje białe włosy na plecy i zaczęła kierować się w stronę wyjścia, kompletnie nie zwracając uwagi na wciąż obserwujących ją ludzi. Miała ich gdzieś.
- Cami? Poczekaj! - zawołał Arthur, biegnąc w jej stronę. Trudno było mu ją wtedy dogonić, bo była naprawdę szybka. - Camille!
Trochę wbrew samej sobie, zatrzymała się, odwracając w stronę Arthura. Ten prędko do niej podszedł, kompletnie zaskoczony zaistniałą sytuacją. Nie rozumiał nic, a jej zachowanie tak bardzo odbiegało od tej grzecznej, poukładanej Camille, którą poznał dwa lata wcześniej.
- Wiem, co chcesz powiedzieć, więc nawet nie zaczynaj. Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam tego robić, ale mógł mnie nie zaczepiać.
- Masz szczęście, że to tylko zwykły pracownik, a nie jakiś ze szefów, bo miałbym przechlapane. - stwierdził ze śmiechem, ciesząc się, że to nie był nikt wyżej postawiony od niego. - Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo na to zasłużył. Wcale nie żałuję. - powiedziała zgodnie z prawdą. Jej głos był tak spokojny... Było to dla niego sporym zdziwieniem.
- Wszyscy to widzieli. Będą mnie teraz obgadywać za plecami.
- Ty się naprawdę przejmujesz ludźmi? Niech sobie gadają, mam ich głęboko w poważaniu. Nie obchodzi mnie, co o mnie pomyślą, bo moja noga nigdy więcej nie stanie w tym budynku. - warknęła, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nie powinna tak reagować. Słowo już jednak padło. - Wybacz, ale wrócę już do domu. Odechciało mi się wszystkiego.
- Obrażasz się? - spytał dla upewnienia, kiedy ona już zaczęła od niego odchodzić. Nie zareagowała, wywracając oczami. - Camille!
- Odwal się ode mnie, rozumiesz?!
Arthur sam nie wiedział już, jak zareagować. Pierwszy raz widział ją tak wściekłą, jej oczy były niemalże całe czarne, świeciły tak mocno, że zaczynał się jej bać. Nie była już tą spokojną Camille sprzed kilku godzin, a zupełnie inną osobą, której dotychczas nie znał. Nie potrafił za nią pójść, wiedział, że to mogło źle się dla niego skończyć.
A Camille? Cóż, miała ochotę coś rozwalić.
A najlepiej kogoś.
~~~~~~~~~~
Podoba wam się ta książka, ta historia? 🥺 Koniecznie dajcie znać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro