Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 16

Camille wróciła na polanę w towarzystwie czterech uzbrojonych mężczyzn. Ona sama była bezbronna, podczas gdy oni byli w pełnym umundurowaniu i z bronią, a przede wszystkim zakrytymi twarzami, by nikt ich nie rozpoznał. Wiedziała jednak, że wśród nich był również Steve, który uparł się, by ją odprowadzić. Żołnierze prędko odstawili Camille we wcześniejsze miejsce, skąd ją zabrali i gdzie znajdowali się jej przyjaciele.

- Uważajcie na siebie.

Kiwnęła w ich stronę głową, a oni niemalże od razu skierowali się do wyjścia - do drzwi, których nie było nawet widać. Camille odprowadziła ich wzrokiem, po czym odwróciła się do swoich przyjaciół. Prędko poczuła czyjeś dłonie na swoich policzkach i dopiero po chwili zorientowała się, że był to Casper, który przyglądał się jej z bliska, próbując wyczytać cokolwiek z jej twarzy.

- Co się stało? - spytał z troską, skanując jej twarz. Martwił się, jego serce waliło w piersi.

- Najpierw mnie puść, Cas. Wszyscy patrzą.

Casper odsunął się na bezpieczną odległość, ale nie oderwał od niej wzroku. Martwił się, tak samo jak pozostała dwójka, bo Camille nigdy się nie skarżyła, nigdy nie narzekała na swój stan zdrowia, a tu nagle pada na ziemię z bólu. To nie było normalne.

- Camz?

Milczała. Tak uparcie milczała, nie chcąc mówić im, dlaczego w ogóle ją zabrali, co się jej stało. Wiedziała, że się martwili, ale informacja o ciąży nie była im do niczego potrzebna, ona sama uważała, że nawet lepiej, że poroniła. Może była egoistką, ale nie zwracała na to uwagi. Nie chciała mieć na sumieniu własnego dziecka, nawet jeśli ono i tak już nie żyło.

- Zacznijmy od początku. - rozbrzmiał ponownie głos Steve'a. - GRĘ czas zacząć na nowo. Przetrwają najsilniejsi. Powodzenia!

Nie trzeba było długo czekać na cokolwiek. Ze ścian budynku, w którym się znajdowali - bo to wciąż był budynek, a nie polana, jak z początku inni uważali - zaczął wydobywać się dziwny dym. Nikt początkowo nie zwrócił na to uwagi ani nie zaczął uciekać, ale kiedy ów dym dotarł do pierwszej osoby...

Krzyk bólu przeszył przestrzeń, informując resztę, że czas uciekać. To nie był żaden dym, nawet jeśli tak wyglądało. Camille, Casper, Amadeus i Damien wiedzieli, że to była trująca mgła - trucizna, która zabijała przez samo zetknięcie się ze skórą. Patrzyła, a osoby nią dotknięte cierpiały w męczarniach, aż w końcu umierały z wycieńczenia.

- Jezioro.

To jedno słowo wystarczyło, by zrozumieli. Cała czwórka ruszyła biegiem do pobliskiego jeziora - a przynajmniej tak ono wyglądało. Pozostali również zaczęli uciekać, biorąc z nich przykład. Już po chwili znaczna większość uczestników znalazła się pod wodą, starając się wytrzymać tam, jak najdłużej się tylko dało.

Minuty mijały, a oni powoli zaczynali tracić dech w piersiach. Amadeus jako pierwszy wynurzył się na powierzchnię, chcąc sprawdzić, czy było już bezpiecznie. Z ulgą stwierdził, że mgła zaczęła opadać, znikać, a oni w końcu mogli wyjść z wody. Dotknął więc ramienia jednego ze swoich przyjaciół, a zaraz za nim zaczęli wychodzić też inni... Ale nie wszyscy.

Damien pomógł Camille wyjść z jeziora, po czym całą czwórką rozejrzeli się wokoło, szukając potencjalnych ofiar. Prędko zorientowali się, że trójka osób nie zdążyła się ukryć przed mgłą, a inna dwójka natomiast nie wytrzymała pod wodą i się utopiła.

- Mamy pięciu z głowy.

- I jeszcze ponad połowa przy życiu.

~*~

Camille obserwowała innych uczestników z góry, z drzewa, na którym znajdowała się ze swoją grupą. Był środek nocy, ale nie każdy spał, w tym właśnie ona. Nie mogła zasnąć, dręczyły ją myśli o ciąży, o poronieniu, o tym, kto tak naprawdę był ojcem jej zmarłego dziecka. Zdawała sobie sprawę, że to równie dobrze mogło być dziecko Charliego, bo to właśnie z nim spała w ostatnim czasie, ale Arthur... Ciche westchnienie opuściło jej usta, a do uszu prędko dotarł głos znanej jej już dziewczyny, na którą o mało nie rzuciła się zaledwie tydzień wcześniej.

- Ta suka skrupulatnie mnie unika, ale ją w końcu dorwę. - warknęła nastolatka, przystając pod drzewem, na którym znajdowała się Camille i jej przyjaciele.

- Nie boisz się jej?

- Niby dlaczego? - zaśmiała się, krzyżując ręce na piersi. Chłopak rozejrzał się wokoło, jakby upewniając się, że nikt ich wtedy nie zaatakuje. - Fakt, zabiła Wendy, ale skąd pewność, że zabije po raz kolejny. Jak na razie nikogo nie zabiła i wątpię, żeby to jeszcze zrobiła.

- A ta grupa z lasu? Widziałem, jak zabierano ich ciała, nikt nie żył. - przypomniał nastolatek, wzdrygając się na samą myśl o zmarłych, których zabili Camille i Casper.

- Ale co to ma do rzeczy? Może to jakaś inna grupa ich zabiła bądź sami się wykończyli. Nie wiesz tego.

- Ty też nie. - odparł od razu, wskazując w jej stronę. - Ja bym uważał, Olive. Nie wiemy, do czego zdolna jest ta dziewczyna i jej koledzy.

- Dlatego musimy ich zabić pierwsi. - powiedziała Olive, uderzając pięścią w swoją dłoń. - Chodź nad klif, chyba że wolisz ich dalej szukać.

Nastolatkowie prędko odeszli, a z ust Camille wydobyło się parsknięcie. Tamta krótka wymiana zdań między nimi była dla niej najzwyczajniej w świecie śmieszna i niedorzeczna. Ktoś miał ją zabić? Te głupie dzieciaki? Ta dziewczyna naprawdę się jej odgrażała? Nie bała się jej?

Casper, który ponownie znajdował się na tej samej gałęzi, co ona, i który obudził się nagle, spojrzał na swoją przyjaciółkę, widząc błysk w jej oczach. Poprawił swoje usadowienie i dotknął jej ręki, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Camille od razu spojrzała w jego kierunku, a on wtedy zrozumiał. Też przecież słyszał tamtą rozmowę.

- Sami sobie nie poradzimy. - powiedział Casper, na co od razu mu przytaknęła. Zdawała sobie sprawę, że we dwójkę mieli mniejsze szanse.

- Dlatego trzeba ich obudzić.

- Tak się składa, że my też wszystko słyszeliśmy. - odezwał się nagle Amadeus, zwracając tym na siebie ich uwagę. Każdy z nich spojrzał na siebie nawzajem.

- Co robimy? - zagadnął Damien, ciekawy planu Camille. Zdawał sobie sprawę, że ona plan miała zawsze i o każdej porze.

- To, co zawsze. - odparła od razu, jak gdyby nigdy nic. Zaraz po tym jej oczy błysnęły niebezpiecznie, co dało im jasny znak. - Mścimy się.

- Czyli dziewczyna spotka się z siostrzyczką, świetnie.

Tamten pomysł był dla nich idealny.

W pobliżu nie było żadnej żywej duszy, dlatego bez problemów zeszli z drzewa i szybko się naradzili - czyli tylko na siebie spojrzeli. Zaraz po tym wzięli swoją broń i skierowali się nad klif - wciąż zastanawiając się, jak organizatorom udało się uzyskać taki efekt i jakim cudem było to tak wysoko. W ogóle byli zdziwieni, że to wszystko było ogromne, czy to polana, las, jezioro, czy ów klif.

Znaleźli trzyosobową grupę dość szybko. Jeden z nich spał, a pozostała dwójka, ta sama, która rozmawiała ze sobą w lesie, siedziała nieopodal, obserwując otoczenie. I dlatego też wyjątkowo szybko dostrzegli ów czwórkę przyjaciół, którzy kierowali się w ich stronę. Natychmiast podnieśli się na równe nogi, stając im naprzeciw.

- Morderczyni mojej siostry. - warknęła Olive, nie kryjąc swojej wrogości względem blondynki. Nie bała się jej, jak jej przyjaciel.

- Narwana, mściwa dziewucha. - mruknęła Camille, kompletnie niewzruszona zachowaniem dziewczyny. Uśmiechnęła się delikatnie, krzyżując ręce na piersi. - Co porabiacie?

- Nie udawaj, że cię to obchodzi! - zawołała młodsza dziewczyna, ale jej przyjaciel od razu zaczął ją uspokajać. W przeciwieństwie do niej czuł strach przed pozostałą czwórką.

- Nie obchodzi, fakt. Ale przyszłam się z tobą skontaktować, Olive. Tak masz na imię, prawda?

- Skąd...? - spytała zdezorientowana dziewczyna, aż cofając się o krok. Była zdziwiona, że Camille znała jej imię.

- Mam swoje wtyki.

- Współpracujesz z organizacją, prawda?

- W życiu! - zaśmiała się Camille, kładąc dłoń na piersi. Gardziła organizacją. - Szanujmy się, nigdy bym do nich nie dołączyła. Jestem tu, by uświadomić ludziom, że to nie jest zabawa, tylko walka na śmierć i życie. Dosłownie i w przenośni.

- Nie wierzę ci. - mruknęła Olive, kręcąc głową sama do siebie. To wszystko jakoś jej nie grało, nie zgadzało się jej.

- Nie musisz.

Camille machnęła ręką w stronę Amadeusa, który natychmiast podszedł do śpiącego, niczego nieświadomego chłopaka. Ten od razu się obudził, ale nie miał szans na jakąkolwiek reakcję, bo Amadeus unieruchomił go natychmiast, dając mu jasno do zrozumienia, żeby się nie wyrywał.

- Zostawcie go. - powiedziała Olive, zerkając na swojego drugiego przyjaciela. Wbrew pozorom nie chciała, by stała się mu krzywda.

- Jest z wami, zgadza się? - zagadnęła Camille, choć doskonale znała odpowiedź. Dziewczyna jednak jej przytaknęła. - No więc zginie z wami. - stwierdziła, uśmiechając się delikatnie, a jednak tak złośliwie i bezlitośnie, że aż przeszły ich dreszcze. - Nie zrozumcie mnie źle, chłopcy, niczemu mi nie zawiniliście, ale musimy to zrobić.

- Możemy się dogadać. - powiedział chłopak, który stał najbliżej Olive i pozostałych. Przybliżył się do nich o krok, trzęsąc się jednak. - Posłuchaj...

- Jak masz na imię?

- Daniel. - wymamrotał nagle, zdziwiony, że blondynka o to pytała. Bał się nie odpowiedzieć.

- Ty i twój kolega możecie wybrać, czy chcecie dołączyć do nas, czy zginąć z waszą koleżanką. Dam wam chwilę na zastanowienie się.

- Ani mi się waż! - zawołała Olive, znów próbując się wyrwać, ale Daniel skutecznie ją powstrzymał. Spojrzał z przerażeniem na swoich przeciwników. - Czego ty od nas chcesz?

- Tego, co ty. Zemsty, to chyba jasne. - wyjaśniła Camille, wzruszając ramionami. Pozostawała niewzruszona, obojętna, a to drażniło nastolatkę jeszcze bardziej.

- Ale ja mam się za co mścić, ty nie. - warknęła dziewczyna, a jej oczu zaświeciły nagle.

- Skąd ta pewność, Olive?

Dziewczyna zamilkła, ale jej twarz zrobiła się czerwona ze złości. Była wściekła, buzowała w niej chęć zemsty za zabicie siostry. Nie myśląc za wiele, rzuciła się ze znalezionym nożem na Camille, która precyzyjnie i jak gdyby nigdy nic unikała jej ciosów, nie zadając ani jednego. I w końcu Olive się zmęczyła, a ona od razu to wykorzystała. Uderzyła nastolatkę w twarz, a następnie w brzuch, przez co ta skuliła się nagle. Nie zdążyła zareagować, gdy Camille złapała ją za koszulkę i podeszła bliżej klifu.

- Twoja siostra była tak samo narwana, jak ty. Pamiętam ją doskonale, zadufana w sobie dziunia. Masz to po niej. - zaśmiała się Camille, patrząc prosto w oczy wściekłej dziewczyny. Bawiła ją tamta reakcja.

- Nie wspominaj mojej siostry! - zawołała Olive, czując, jak mocno waliło jej wtedy serce. Sama nie wiedziała jednak z czego dokładnie.

- Niech ci będzie.

To był cholerny błąd Olive. Z jej ust wydobył się głośny krzyk, gdy Camille ją puściła. Jej ciało opadało w dół z dużej wysokości z dużą prędkością, nie dając jej żadnych szans na przeżycie.

Białowłosa odwróciła się po chwili do pozostałej dwójki chłopaków, którzy przyglądali się jej z przerażeniem. Nikt się nie odezwał, choć Daniel tak usilnie próbował załagodzić sytuację. Sam nie wiedział, czy aby na pewno dobrze robił, ale musiał zaryzykować. Gorzej i tak już być nie mogło - był w końcu w towarzystwie najniebezpieczniejszych osób w tamtej GRZE, jak i w całych Stanach.

- Chcesz coś powiedzieć, Daniel. Mów. - powiedziała Camille, odwracając się do przerażonego chłopaka. Trochę mu nawet współczuła

- Ja... Próbowałem ją powstrzymać, ale mnie nie słuchała. Nie chciałem was zabijać, ja nawet nie wiem, jak dałem się namówić na tą cholerną GRĘ. Proszę, nie zabijajcie mnie.

Camille spojrzała po reszcie, jakby próbując się z nimi uzgodnić. Daniel przyglądał się temu w milczeniu i totalnym przerażeniu. Obawiał się zemsty, nawet jeśli nic im nie zrobił. Nie wiedział, do czego byli zdolni i wolał się tego nie dowiadywać.

- Jak ma na imię twój kolega? - zagadnęła po chwili Camille, uśmiechając się przyjaźnie. W tamtym momencie można było nawet uznać, że była miła i nikogo przed momentem nie zabiła.

- Lucas. - odparł, przełykając ślinę i nieświadomie spoglądając na przytrzymywanego przyjaciela. - Co chcecie zrobić?

Nie odpowiedziała. Podeszła do Lucasa, którego przytrzymywał Amadeus, i stanęła przed nim. Nie chciała ich zabijać, widziała, że byli przerażeni, zdawała sobie sprawę, że nie chcieli tam być.

- Jesteś, jak Daniel i się podporządkujesz? Czy może jesteś jak Olive i będziesz chciał nas zabić?

- Nigdy jej nie lubiłem. Zmusiła mnie, bym do niej dołączył. - wyjaśnili Lucas zgodnie z prawdą, nie chcąc pokazać po sobie jak bardzo przerażony wtedy był.

- Świetnie. Bardzo cieszy mnie ta odpowiedź.

Camille poklepała go po policzku, posyłając mu uśmiech. Zaraz po tym minęła swoich przyjaciół oraz Daniela, nie przestając się uśmiechać.

Tyle, że to nie był zwyczajny uśmiech.

- Zrzucić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro