rozdział 14
Camille biegła przed siebie, ile sił w nogach, byleby dotrzeć do lasu, który mimo wszystko znajdował się kawałek od ich miejsca obudzenia. Wiedziała, że tylko w lesie mogli się spokojnie schować przed innymi grupami, a z racji tego, że spędzili w ów lasach kilka lat... Cóż, działało to tylko na ich korzyść.
Cała czwórka prędko wdrapała się na dwa pobliskie drzewa, wspinając się tak wysoko, by nikt ich nie dostrzegł, ale też tak, by gałęzie ich utrzymały. Żadne z nich nie chciało przecież spaść z dużej wysokości, a to się z tym wiązało. Zaraz po tym, gdy porządnie się usadowili, dostrzegli z góry dwie grupy przebiegające na dole, tuż przy drzewach, na których się znajdowali. Obserwowali ich przez chwilę, słuchając ich oddalających się głosów, które jasno mówiły, że to właśnie ich szukali.
- Idioci. - prychnęła Camille, kręcąc głową sama do siebie. Nie wierzyła w absurd i idiotyzm tamtej sytuacji.
- Jaki plan, Camz?
- Nie ma tu zwierząt z tego, co wiem, więc nie grozi nam, że jakiś niedźwiedź wdrapie się na drzewo. - powiedziała, nieświadomie wywołując uśmiech na twarzy swoich przyjaciół. - Ale na poważnie... Posiedzimy tu do rana. Oni wymordują innych, a my będziemy czyści. Jutro zobaczymy, co przyniesie dzień.
Jej spokojny głos ich uspokajał, nawet jeśli znajdowali się w takich warunkach, a nie innych. Ufali jej, wiedzieli, że jej plany zawsze się sprawdzały. I skoro mówiła, żeby zostać na drzewach, to postanowili się posłuchać. Przecież to nie był pierwszy raz, prawda? Jakieś doświadczenie w końcu mieli.
~*~
Casper otworzył swoje zaspane oczy i spojrzał na Camille, która próbowała go jakoś obudzić. Chłopak ziewnął potężnie, próbując powrócić do żywych. Przetarł twarz rękoma i spojrzał na nią ponownie, dostrzegając, że była niezwykle ożywiona, jak na to, że był środek nocy i większość uczestników zapewne spała.
- Co się dzieje? - spytał, ziewając cicho. Camille obserwowała go w skupieniu, czekając, aż zacznie jakoś wszystko ogarniać.
- Tutaj niedaleko jest grupa. Totalne świeżaki, nie śpią, bo stwierdzili, że ktoś w każdej chwili może ich zaatakować.
- I dlaczego mi to mówisz?
- Bo to będziemy my. - wyszeptała wręcz złowieszczym tonem. Przez ciało Caspra przeszedł nieprzyjemny dreszcz. - Cas, oni są ledwo przytomni, nie dożyliby jutra. Musimy skrócić ich męki.
- Jesteś psychopatką, wiesz o tym, prawda? - stwierdził, zdając sobie sprawę, że raczej już nie zaśnie. Ona i tak by mu na to nie pozwoliła, dopóki nie wykonają swojego zadania.
- I co z tego? - prychnęła w odpowiedzi, nie przejmując się faktem, jak ją określił. Już dawno wiedziała, że była swego rodzaju psychopatką i pogodziła się z tym. - Nie daj się prosić.
- Nie będę. - mruknął, przejeżdżając dłonią po swoich włosach. Nie miał wyboru, a przede wszystkim nie potrafił jej odmówić. - Chodźmy. Poradzimy sobie we dwójkę.
Camille uśmiechnęła się pod nosem, ciesząc się, że Casper się zgodził. Oboje prędko zeszli z drzewa, trzymając w dłoni noże, które załatwił dla nich Steve. Żadne z nich nie musiało nic mówić, Camille tylko wskazała w odpowiednim kierunku, więc Casper posłusznie za nią ruszył.
Dotarcie w docelowe miejsce nie zajęło im dużo czasu. Dostrzeżenie innej grupy było wręcz banalne, bo ci rozpalili dla siebie ognisko, nieświadomie się tylko narażając. Każdy z nich zasypiał na siedząco, próbując się jeszcze jakoś trzymać. I to był ich cholerny błąd, który Camille i Casper postanowili wykorzystać.
Dziewczyna wskazała przyjacielowi, żeby zaszedł jakiegoś chłopaka od tyłu. Ona sama podeszła do jednego bliżej i od razu zaczęła przyduszać, świadoma tego, że raczej nie miał z nią szans. Fakt, wyrywał się na początku, ale prędko stracił przytomność i opadł na ziemię. Pozostali prędko zdali sobie sprawę, co się działo, ale nie mieli zbytnio szans, by się jakkolwiek bronić. Oba noże przyjaciół wylądowały w ich klatkach piersiowych, uśmiercając tym samym całą czwórkę przeciwników.
Casper już po chwili odwrócił się do Camille przodem, ale coś w jego wyglądzie stanowczo się jej nie podobało... Ta cholerna rana na ramieniu, którą zadał mu chłopak, z którym siłował się zaledwie kilka sekund wcześniej. Dziewczyna momentalnie znalazła się tuż przy nim, zaczynając przyglądać się jego ranie z bliska. Z ulgą jednak stwierdziła, że nie było to raczej nic poważnego.
- Opatrzę ci to, jak tylko wrócimy. Wolę mieć cię sprawnego na najbliższy czas. - powiedziała zgodnie z prawdą, mimo wszystko się o niego martwiąc. Był jej bliski, a jej bliskim nie mogła dziać się krzywda.
- Camille, nie przy ludziach.
Camille w odpowiedzi tylko tylko uderzyła go w ramię, w to zdrowe oczywiście.
~*~
Noc była długa. Na tyle długa, że Damien i Amadeus nie zorientowali się nawet, że ich przyjaciele załatwili jedną z grup w nocy. Zorientowali się dopiero rano, kiedy Camille leżała na klatce piersiowej Caspera, śpiąc w najlepsze. Nie to było jednak dla nich zdziwieniem, a owinięte ramię chłopaka, który obejmował dziewczynę jedną ręką w pasie.
- Zakochańce dwa. - zaśmiał się cicho Damien, mimo wszystko się uśmiechając. Lubił wyobrażać sobie tamtą dwójkę razem, choć sam nie wiedział dlaczego.
- Zawsze ich do siebie ciągnęło, mam wrażenie. - zawtórował mu Amadeus, również się uśmiechając. Znał Caspra najdłużej z nich wszystkich i wiedział to i owo.
- Ja to słyszę, chłopcy.
Obaj zamilkli niemalże od razu, gdy dotarło do nich, że Camille wszystko słyszała.
Ona sama wcale nie dziwiła im się, gdy tak o nich mówili. Sama miała wrażenie, że Casper od lat był w niej zakochany, ale ona nigdy nie odwzajemniała jego uczuć. Był jej przyjacielem, jednym z najlepszych i nie żywiła do niego żadnych głębszych uczuć, nawet jeśli niejednokrotnie całowała się z którymkolwiek z trójki przyjaciół, z którymi tam wtedy była. Od lat uważała ich jednak za braci, z którymi wyjątkowo dobrze się całowało i spędzało czas.
- Dajcie mi jeszcze chwilę pospać. Miałam bezsenną noc. - mruknęła po chwili, nie ruszając się nawet ani nie otwierając oczu. Czuła to zmęczenie w całym ciele.
- Właśnie widzimy.
- Nie to mam na myśli, idioci. - warknęła, odrywając się nieznacznie od torsu przyjaciela, by spojrzeć na pozostałą dwójkę. Jej oczy zaświeciły niebezpiecznie. - Jedna z grup już nie żyje.
Wtedy zrozumieli.
Camille i Casper zabili bez nich inną grupę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro