Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 13

Uczestnicy GRY nie byli informowani o tym, kiedy zaczynała się cała rozgrywka. Camille była jednak wyjątkiem i, idąc tamtego dnia na spotkanie ze swoim przyjacielem, wiedziała, co ją czekało. Ostrożnie weszła do niewielkiego pomieszczenia, gdzie znajdował się Steve. Mężczyzna był sam, ale wiedziała, że to mogło zmienić się w każdej chwili.

- Cześć.

- O, hej. Dobrze, że już jesteś. - powiedział na przywitanie, uśmiechając się delikatnie. Na pierwszy rzut oka było jednak widać, że nie był zbytnio zadowolony z faktu, że tam był.

- Steve, nie musisz mówić takich rzeczy, ja wiem, po co tu jestem. - wyjaśniła Camille, wzdychając cicho. Podeszła do niego bliżej, stając z nim twarzą w twarz. - Ile mi jeszcze zostało?

- Kilka minut, później przyjdą ONI i cię zabiorą. Przytomną lub nie. - wyjaśnił pokrótce, na co oboje się wzdrygnęli. Znali procedury. - Przepraszam, że ja to muszę zrobić.

- Rozumiem, Steve.

Camille złapała dłoń przyjaciela i ścisnęła ją lekko, posyłając mu delikatny, ledwo widoczny uśmiech. Nie miała mu za złe tego, co musiał zrobić, bo wiedziała, jaka była kolej rzeczy. Zdawała sobie sprawę, że lepiej, jak on to zrobił, aniżeli ktoś inny. Mu przynajmniej ufała.

Steve kazał jej usiąść na sofie, która znajdowała się w pomieszczeniu, a ona posłusznie wykonała jego polecenie. Serca biły im jak szalone na samą myśl... Camille patrzyła jednak na Steve'a z uśmiechem, chcąc dać mu znać, że przecież nic się nie działo - poza faktem, że miała ponownie stanąć oko w oko ze śmiercią z każdej możliwej strony. Nie bała się jednak, świadoma tego, że prędzej, czy później śmierć i tak by ją dopadła.

- Pomogę ci, obiecuję. - wyszeptał Steve, odwracając się w jej stronę ze smutkiem. Serce biło mu jak szalone.

- Już mi pomogłeś.

W końcu stanął przed nią ze strzykawką, której wielu się bało. Ona jednak nie zwracała na nią uwagi, ale mimo to odwróciła wzrok, kiedy Steve nachylił się w jej stronę i wbił igłę w jej szyję. Na skutki nie trzeba było długo czekać, bo już po chwili Camille bezwładnie opadła na sofę, zasypiając.

A Steve patrzył na nią ze łzami w oczach, zdając sobie sprawę, że mogła już tam nigdy nie wrócić.

~*~

Obudzenie się było najgorszą możliwą rzeczą w ich obecnej sytuacji.

Byli na polanie, wielkiej polanie w wysokiej trawie, z kwiatami dookoła i kilkoma drzewami, z lasem wokoło i wielką skrzynią na samym środku. Każda grupa, zaraz po przebudzeniu, sprawdzała jednak, czy każdy z jej członków znajdował się w pobliżu i Camille nie była wcale wyjątkiem. Podniosła się nieznacznie do siadu i rozejrzała wokół siebie, prędko dostrzegając swoich przyjaciół. Natychmiast podniosła się z ziemi i ruszyła w ich stronę, rozglądając się wokoło.

- Jesteście cali? Nic wam nie jest? - spytała, sprawdzając stan każdego po kolei. Kiedy upewniła się, że wszystko było z nimi dobrze, odetchnęła z ulgą.

- Jest w porządku. Dzięki za troskę. - powiedział Amadeus, chcąc rozładować jakoś tamto dziwne napięcie.

- Musimy uważać. Oni mogą być nieobliczalni.

- Nie tak samo, jak ty.

Cichy śmiech wydobył się z jej ust, na co pozostała trójka uśmiechnęła się pod nosem. Nie mieli jednak czasu na zastanawianie się, śmianie się, czy cokolwiek innego, bo z głośników przymocowanych do drzew odezwał się dobrze znany im głos.

- Witajcie, uczestnicy i widzowie. To kolejna edycja GRY. Mam nadzieję, że jesteście gotowi na walkę na śmierć i życie. - powiedział Steve do mikrofonu, trochę wbrew samemu sobie. Nie był dumny ze swojej pracy. - Z przyjemnością, czy też nie... GRĘ oficjalnie czas zacząć. Macie dwadzieścia cztery godziny na zdobycie broni, zorientowanie się w terenie i przeżycie. Niech wygra najlepszy!

Głos Steve'a ucichł i każdy z uczestników rozejrzał się dookoła.

A potem zaczął się początek rzezi.

~*~

Arthur, chcąc poradzić sobie ze świadomością, że Camille wyjechała, włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach, szukając dla siebie jakiegokolwiek programu, który by go zachęcił. Westchnął ciężko, przetarł twarz rękoma i już miał przełączyć, gdy...

Na ekranie pojawiła mu się nagle polana i osiem czteroosobowych grup. Kamery przejechały po wszystkich zawodnikach, aż w końcu na ekranie pojawiła się ostatnia grupa - trójka chłopaków i dziewczyna. Serce zatrzymało mu się na moment, gdy zorientował się, że ów dziewczyną była jego Camille. Ta białowłosa, młoda kobieta, która zniknęła z dnia na dzień, która była zupełnie inna od reszty dziewcząt, które znał, która potrafiła szybko biegać, nie męczyć się i która żyła w lesie przez ostatnie kilka lat.

- Cami...

Nie wierząc wtedy swoim oczom, Arthur sięgnął po swój telefon i wystukał numer Camille. Przyłożył urządzenie do ucha i czekał. Jeden sygnał, drugi, trzeci... Połączenie się zakończyło, nikt nie odebrał, Camille na ekranie nawet nie reagowała, biegnąc wraz z przyjaciółmi w stronę pobliskiego lasu.

I to wtedy do niego dotarło, co się działo, choć tak usilnie nie chciał w to wierzyć.

Camille i pozostali znaleźli się w programie, w GRZE, w której przeżywali najbardziej wytrzymali. I Arthur już na starcie założył, że jego ukochana nie przeżyje.

Nie wiedział jednak, że ta już raz przeżyła w GRZE i że miała haka w rękawie, swojego anioła stróża, który czuwał nad nią od samego początku.

Steve'a, którego przecież poznał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro