Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 11

Kiedy Camille, Casper, Amadeus i Damien po raz drugi przekroczyli próg budynku, w którym odbywała się GRA, poczuli się wyjątkowo dziwnie. Zdawali sobie sprawę, że tak naprawdę mógł to być ostatni raz, kiedy weszli gdziekolwiek. Mieli jeszcze szansę, by wyjść, by zrezygnować, ale gdy tylko dostrzegli te niczego nieświadome osoby... Nie mogli pozwolić, by ktoś jeszcze zginął w tamtym miejscu. Każdy z nich chciał w końcu powstrzymać GRĘ, która niszczyła życie nie ich, a życie rodzin zamordowanych ludzi.

- Nie sądziłam, że znów tu będziemy. - mruknęła Camille, rozglądając się wokoło. Choć tamto miejsce ją przytłaczało, czuła też dziwną satysfakcję.

- Mam totalne flashbacki. - przyznał Amadeus, nie mogąc uwierzyć, że znów tam był. To było wtedy tak nierealne... - I wcale mi się to nie podoba.

- Ktoś wie, jakie są nasze szanse na przeżycie?

- Większych przestępców od nas nie znajdziesz. - stwierdziła Camille, a oni nie mogli temu zaprzeczyć. To była najprawdziwsza prawda. - Chodźcie. Musimy dać znać, że jesteśmy.

Każdy z nich posłusznie ruszył za Camille, która skierowała się do najbliżej stojącego stolika, gdzie znajdował się jakiś zamaskowany mężczyzna. Stanęła z nim twarzą w twarz, świadoma tego, że był z "obsługi". Nieznajomy przyjrzał się zarówno jej, jak i jej towarzyszom, po czym machnął ręką, zachęcając ich do pójścia za nim.

Camille zerknęła po pozostałych, po czym ruszyła za chłopakiem, pozostając jednak w gotowości. Ten zaprowadził ich jednak do szatni - tak jak za ich pierwszym razem. Nie wyszedł jednak, co mocno ich wtedy zdziwiło. Amadeus niemalże od razu podszedł do niego bliżej, po czym popchnął na ścianę, na co ten jęknął z bólu.

- Zostaw go, Amadeus. - mruknęła znudzona Camille. Po części spodziewała się takiej reakcji po narwanym chłopaku, ale mimo wszystko zamierzała to załagodzić.

- Wyjdź stąd albo ci nogi z dupy powyrywam. - warknął chłopak, odsuwając się od nieznajomego z mordem w oczach.

- To Steve, zostaw go.

Zdezorientowany Amadeus odsunął się gwałtownie od chłopaka, a ten odetchnął z ulgą. Zaraz jednak ściągnął ze swojej twarzy maskę, patrząc na swojego niedoszłego oprawcę z bólem. Camille podeszła do niego bliżej i poprawiła kołnierz jego koszuli, choć sama nie wiedziała dlaczego.

- Masz chwyt, nie ma co. - stwierdził Steve, zerkając na Amadeusa, który posłał mu skruszone spojrzenie. Zaraz jednak wrócił wzrokiem do Camille, która wciąż przed nim stała. - Chciałaś, żebym przyszedł, Camz.

- A, tak. Miałam ci to dać, bo wcześniej nie było okazji. - powiadomiła Camille, wyciągając z kieszeni spodni zgięty na kilka razy kawałek papieru. Podała go od razu przyjacielowi, który nieco go rozwinął, od razu orientując się, co trzymał.

- To list?

- Zanieś go Arthurowi. Będziesz wiedział, kiedy dokładnie. Chcę, żeby i on wiedział. - powiedziała zgodnie z samą sobą, przyciskając jego dłoń do jego piersi, by trzymał list w swoich dłoniach jak najlepiej.

- Camz... - zaczął Steve, patrząc na nią z widocznym bólem. Bolało go serce przez jej słowa.

- To na wypadek, gdyby się nam nie udało.

Każdy z nich spojrzał na Camille, nie wiedząc, jak zareagować. Nie chcieli nawet myśleć o tym, co by było, gdyby którekolwiek z nich zginęło podczas tamtej przeklętej GRY.

~*~

Trening strzelania do celu szedł do przodu, ale niewiele osób potrafiło idealnie wycelować, by trafić w sam środek. Grupa Camille przyglądała się temu z bezpiecznej odległości, czekając na swoją kolej. Każdy z nich trzymał różnego rodzaju broń w dłoni, obserwując poczynania innych. Z radością musieli przyznać, że nie szło im zbyt dobrze.

- Camille, Damien, Casper i Amadeus. Podejdźcie do stanowisk.

Nie trzeba im było dwa razy powtarzać, bo każdy z nich od razu zajął swoje miejsce. Damien stanął na skraju, trzymając w dłoniach kilka noży. Tuż koło niego znajdował się Casper z wiatrówką, a obok niego Camille z łukiem i strzałami. Na końcu natomiast był Amadeus, trzymając w dłoniach broń palną. Każdy z nich spojrzał na siebie, przygotowując się do tamtego "treningu". Wystarczył jeden komunikat, by zaczęli.

Nie trzeba było długo czekać, by kule, noże i strzały znalazły się w samym środku każdej z tarcz.

Pozostali, znajdujący się wtedy w pomieszczeniu, wstrzymali oddech, uświadamiając sobie, jak silną i niebezpieczną w tamtym momencie była czwórka tamtych przyjaciół. Oni sami spojrzeli na siebie triumfalnie, posyłając w swoją stronę szerokie uśmiechy. Nie musieli się odzywać, by się rozumieć.

Wkrótce zaczęli kierować się do wyjścia, oddając broń pracownikom. Nikt nie raczył się odezwać, każdy jakby wstrzymał oddech, zdając sobie sprawę, że wygranie z nimi, to jak los na loterii...

Mało prawdopodobny.

~*~

Wywiad.

Szereg różnego rodzaju pytań kierowanych do rozmówcy.

I zmora grupy Camille.

Czekanie na swoją kolej było jednak o wiele gorsze. Po grupowym wywiadzie, każdy z nich szedł na indywidualny. Po długich rozmowach, przyjaciele w końcu uzgodnili, że Camille pójdzie jako ostatnia. Nie chcąc się z nią kłócić - z wiadomych dla wszystkich powodów - trójka chłopaków odpuściła, wiedząc, że i tak nie wygra.

Dlatego też Camille czekała wtedy sama na korytarzu, zastanawiając się, na co się mentalnie przyszykować.

W końcu Casper wyszedł z pomieszczenia, od razu posyłając jej uśmiech, który odwzajemniła. Tuż za nim wyszedł również jeden z mężczyzn, również zamaskowany, i poprosił ją do środka.

Dziewczyna nie rozglądała się wokoło, tylko usiadła naprzeciwko nieznanego mężczyzny, a także kamery, kompletnie tym niewzruszona. Założyła nogę na nogę, wpatrując się w swojego rozmówcę, który mocno speszył się pod jej spojrzeniem. Było w niej coś... Szalenie niebezpiecznego.

- Więc podaj mi swoje imię.

- Camille. - powiedziała bez ani grama emocji. Mężczyzna zapisał jej imię od razu na kartce, którą przy sobie miał.

- Wiek? - spytał, starając się na nią nie patrzeć. Onieśmielała go.

- Dwadzieścia pięć w listopadzie.

- Przejdźmy już do tych pytań. - powiedział, ale ona się nawet nie poruszyła. Jakby to wszystko zupełnie jej nie ruszało. - Masz jakieś rodzeństwo? Jeśli tak, to jesteś najstarszym, środkowym, czy najmłodszym dzieckiem?

- Nic mi nie wiadomo o żadnym moim rodzeństwie. - wyjaśniła zgodnie z prawdą. Tak naprawdę nie wiedziała za wiele o swojej rodzinie.

- Uprawiałaś jakiś sport jako dziecko? Czy uprawiasz jakiś sport teraz?

- Jeśli można zaliczyć do tego ucieczkę, czyli bieg, to tak. I teraz, i kiedyś. - stwierdziła, kiwając głową sama do siebie. Sama nie wiedziała, czy można było to zaliczyć, ale jej towarzysz tylko kiwnął głową.

- Czy znasz jakieś języki obce? - zagadnął, ciekawy, czy znała jeszcze jakiś język poza angielskim. Niewiele osób potrafiło w końcu dogadać się w innym języku.

- Puedo comunicarme en español.

- Czy miałaś w dzieciństwie wymyślonych przyjaciół? Jacy oni byli? - pytał dalej, ale jej nawet nie zdziwiło to pytanie. Znała przecież wszystkie, nie pierwszy raz tam siedziała.

- Czy miałam? Kto nie miał? - odparła pytaniem na pytanie, na co on odchrząknął, w jakimś stopniu się z nią zgadzając. - Byli tacy, jak ja. Bezwzględni pod każdym aspektem. Nie dawali wejść sobie na głowę, ale potrafili być mili.

- Czyli można uznać, że ty też taka jesteś. - powiedział, nie dając jej nawet odpowiedzieć ani w jakikolwiek sposób przytaknąć. - Jakie jest Twoje ulubione miejsce?

- Otwarta przestrzeń, las, miejsce, gdzie mogę przebywać na łonie natury z dala od ludzi, których mogę w każdej chwili zabić.

- Góry czy morze?

- Góry.

- Śnieg czy piasek?

- Zdecydowanie śnieg.

- Gdybyś musiała się przenieść do innego kraju, to do jakiego? - spytał, po raz kolejny przenosząc na nią swój wzrok. To pytanie ciekawiło go u wszystkich, choć sam nie wiedział dlaczego.

- Prawdopodobnie Hiszpania. Albo Skandynawia.

- Ciekawie. - stwierdził, kiwając głową sam do siebie. Była to ciekawa odpowiedź i dość nieoczywista w jej przypadku. - Ile osób zabiłaś?

- Nie wiem. Dużo. Zależy kiedy. - odparła bez mrugnięcia okiem. Jej obojętność aż kuła w oczy.

- Czy ktoś cię złapał?

- Gdyby mnie złapał, to by mnie tu nie było, nieprawdaż?

- Słuszna uwaga. - przytaknął, spuszczając głowę pod jej czujnym spojrzeniem. Im dłużej z nią rozmawiał, tym gorzej się czuł z tym wszystkim. - Dlaczego postanowiłaś uczestniczyć w GRZE?

- By w końcu uświadomić ludzi, że to niebezpieczna gra, z której się nie wraca. Mnie się udało, innym nie. To już o czymś świadczy.

- Dlaczego chcesz wygrać? - spytał, oczekując jakiejś odpowiedzi, ale ona nie była zbytnio skóra do odpowiedzenia na nią.

- Poprzednia odpowiedź.

- Jesteś zdolna do poświęceń? - dopytywał dalej, również ciekawy tamtego pytania. Znał ją z opowiadań innych, ale nie chciał w to zbytnio wierzyć. Chciał znać jej zdanie osobiście.

- Tego nie powiem.

- No dobrze, dziękuję za rozmowę.

- Też dziękuję. - powiedziała, wysilając się na delikatny uśmiech. Podniosła się prędko na równe nogi i spojrzała na swojego towarzysza tamtej rozmowy. - Do widzenia.

Mężczyzna już więcej nie odpowiedział, obserwując tylko, jak Camille skierowała się do wyjścia. Z jego ust wydobyło się głośne westchnienie, kiedy tylko opuściła pomieszczenie. Zdecydowanie nie spodziewał się tak obojętnego tonu i jej odpowiedzi. Gdyby mogła, już dawno mogłaby zabić samym głosem.

A on byłby pierwszą ofiarą.

~~~~~~~~~~
- Puedo comunicarme en español. - Dogadam się po hiszpańsku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro