Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 1

2024

- Co tak pięknie pachnie? - zagadnął Arthur, zjawiając się w kuchni, gdzie jego ukochana przyrządzała dla nich śniadanie.

- Nasz śniadanie. Jajecznica z bekonem. Tylko to potrafię ugotować i nie przypalić.

- Fakt, kucharką byś nie została. - zaśmiał się, co udzieliło się również jej. Podszedł do niej bliżej i pocałował delikatnie w policzek. - Skoczę szybko do łazienki i do ciebie wracam.

Camille uśmiechnęła się delikatnie, kiedy jej narzeczony wręcz biegiem ruszył do wspomnianej łazienki. Ona sama prędko dokończyła smażyć ich jajecznicę, którą po chwili nałożyła im na talerze. Postawiła również na stole dwa kubki z herbatą, po czym usiadła na jednym z wolnych krzeseł, czekając na przyjście Arthura.

Minęło osiem lat.

Osiem cholernie trudnych i niesamowicie brutalnych lat od jej ucieczki z poprawczaka. Wciąż nie mogła wyjść z podziwu, że tak łatwo udało im się uciec. Doskonale zdawała sobie sprawę, że było to raczej niewykonalne dla wielu, ale z jej przeszłością... Momentami wciąż nie dochodziło do niej, co się wydarzyło, jak została liderem swojej czteroosobowej grupy, jakim cudem przetrwała GRĘ i jak poznała Arthura. To wszystko było dla niej abstrakcją.

- Już jestem. - powiedział ponownie Arthur, wytrącając ją z chwilowego zamyślenia. Od razu spojrzała w jego stronę, obserwując jak usiadł naprzeciwko niej. - Jak przyjemnie pachnie. Jedyne danie, które wychodzi ci perfekcyjnie. Mógłbym jeść tą jajecznicę na potęgę.

- Schlebiasz.

Camille ponownie się uśmiechnęła, widząc, jak bardzo smakowało mu jej danie. Zdawała sobie sprawę, jak marną narzeczoną była, ale z drugiej strony... Przecież nie bez powodu ją pokochał, prawda? Pomimo jej wad i ciągłych kłamstw, o których nie miał pojęcia, wiedział, w co się pakował. Camille była specyficzna, ale to właśnie za to tak bardzo ją pokochał. Nie była taka, jak inne dziewczyny.

- Odwiozę cię chyba do pracy, co? - zaproponował, dostrzegając, że dopiero zaczynała swoje śniadanie, podczas gdy on kończył już swoje.

- Byłabym wdzięczna. - powiedziała, posyłając mu delikatny uśmiech.

- Za to ja wdzięczny jestem za ciebie, Cami. - stwierdził, dotykając jej dłoni, która leżała wtedy na stole. Przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz. - Śniadanie było pyszne, ale teraz lecę się ogarnąć i jedziemy do pracy.

No tak, praca. Camille dopiero od roku prowadziła swoją własną księgarnię, którą kupił dla niej Arthur. Do dziś była mu za to wdzięczna, bo dotychczas tak naprawdę nigdy ani nigdzie nie pracowała. Dotychczas mieszkała w lesie albo w squatach, a jedzenie zazwyczaj znajdywała bądź na nie polowała. Kiedy poznała go zaledwie dwa lata wcześniej, jej życie znacząco się zmieniło.

Ale nie zmieniła się jedna rzecz - to zawsze ona była uszykowana do wyjścia szybciej.

- Ja cię chyba będę musiała pospieszać, żebyś zdążył na czas. - zaśmiała się, kiedy Arthur zjawił się w przedpokoju, gdzie na niego czekała.

- Oj, nie narzekaj. Wcale się nie spóźnię. - mruknął, choć sam w to nie wierzył. Znał samego siebie i wiedział, jaki był. - Przyjadę na styk.

Dziewczyna pokręciła tylko głową, śmiejąc się pod nosem. Zaraz wyszła jednak z mieszkania i zeszła na sam dół, od razu wchodząc do samochodu Arthura.

Droga do centrum miasta nie zajęła im wcale dużo czasu i po kilkunastu minutach Arthur zatrzymał się pod znanym im budynkiem. Camille zerknęła przez okno, nie mogąc wyjść z podziwu, że tak bardzo zmieniło się jej życie w ostatnich miesiącach. Nigdy nawet nie przypuszczała, że to wszystko może potoczyć się właśnie w taki sposób.

- Przyjadę po ciebie po pracy. - zadeklarował Arthur, dostrzegając pewien błysk w jej oczach. Nie mógł oderwać od niej wtedy wzroku.

- Wiesz, że nie musisz, prawda? Poradzę sobie. Dotychczas wszędzie poruszałam się piechotą.

- I nie chciałbym tego zmieniać. - powiedział od razu, wiedząc, że dziewczyna praktycznie całe swoje życie spędziła na nogach. Nie wiedział, w jakich warunkach tylko. - Przyjadę po ciebie.

Camille pokręciła głową sama do siebie i tylko pocałowała go krótko. Arthur uśmiechnął się delikatnie, obserwując, jak jego ukochana zaczęła wychodzić z jego samochodu. Była ładna i trudno było temu zaprzeczyć. Jej nienaturalnie białe włosy siedziały do połowy ramion, a w czarnych oczach można było dostrzec wiele rzeczy, choć on nigdy nie potrafił wyczytać z nich za wiele. Wciąż też tak naprawdę niewiele o niej wiedział, poza tym, że wychowała się bez rodziców.

Ciche westchnienie opuściło usta Camille, kiedy Arthur w końcu odjechał, zostawiając ją tam samą. A ona tylko spojrzała na szyld nad drzwiami, po czym otworzyła księgarnię i weszła do środka.

~*~

Arthur często odnosił wrażenie, że Camille była wyjątkowo nieobecna. Wielokrotnie widział, że miała zawieszony wzrok na jakimś punkcie i nie kontaktowała ze światem. Kiedy o to pytał, za każdym razem odpowiadała, że się zamyśliła, a on więcej do dopytywał. Martwił się jednak, bo jej zachowanie nie było zwyczajne. Zawsze starała się mu odpowiedzieć i pokazać, jak bardzo wdzięczna była za wszystko, co dla niej robił, ale coś w jej zachowaniu mu nie pasowało. Tylko nie wiedział co dokładnie.

Tak też była wtedy, kiedy odebrał ją z pracy. Siedziała na miejscu pasażera, tępo wpatrując się w krajobraz za szybą. On sam co chwilę zerkał w jej stronę, jednak ona nie reagowała i martwiło go to. Mógł wytłumaczyć wszystko, ale w ostatnim czasie była jeszcze bardziej wycofana, niż zazwyczaj.

- Coś się stało, Camille?

- Co miałoby się stać? - spytała niemalże od razu, przenosząc na niego swój wzrok, przez co speszył się nagle. Jej niemalże czarne oczy były trochę przerażające z białym odcieniem jej włosów.

- Nie wiem, jesteś nieobecna. Masz te dni, czy... - zaczął, sam nie wiedząc, jak to wszystko ugryźć. Nie chciał się jej narażać w żaden sposób.

Kłamanie mu nie było jej na rękę, ale kłamstwa w ich związku przewijały się od samego początku. Camille miała wyrzuty sumienia, że o niczym mu nie powiedziała, ale najzwyczajniej w świecie chciała zostawić przeszłość za sobą, nie chciała do tego wracać.

- Taak. Po prostu źle się czuję.

- To może odpuścimy sobie tą siłownię, co? - zaproponował, widząc w tym swoją małą nadzieję. Nie chciał iść na siłownię, na którą zawsze go zaciągała, bo czuł się tam nieswojo.

- Nie ma mowy. Idziemy na tą siłownię, bo trochę żeś się spasł. - powiedziała nagle, ożywiając się. Dłonią dotknęła tego jego sporego już brzucha.

- No dzięki wielkie!

- Prawdę mówię! Brzuch ci się już robi, a nie miałeś go, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy. - przypomniała, czemu nie mógł zaprzeczyć. Kiedy się poznali, ona była jeszcze bardziej chudsza, niż teraz, a i on był bardziej szczupły. - Trochę ruchu ci się przyda, bo cały dzień siedzisz przed komputerem. Łeb ci już od tego paruje.

- Jesteś złośliwa. - skomentował, co wcale nie odbiegało od prawdy.

Camille w odpowiedzi się tylko zaśmiała. Nie mogła temu zaprzeczyć, bo wiedziała, jaka była.

Choć i tak się przy nim znacząco hamowała.

~*~

Ku radości Arthura, siłownia, do której przyszli nie była aż tak zatłoczona, jak z początku przypuszczał. Spojrzał na swoją ukochaną, ubraną wtedy w czarny przylegający strój sportowy, zasłaniający praktycznie całe jej ciało. Nie bez powodu, bo miała niesamowicie dużo blizn, nie tylko z czasów GRY, ale również z dzieciństwa. Wyglądała jednak obłędnie, jeszcze w tych związanych w niechlujnego koka włosach i z tym uśmiechem na twarzy... Arthur mógł na nią patrzeć godzinami.

- Gdzie idziemy najpierw?

- Mała rozgrzewka na bieżni?

Nie potrafił jej odmówić, dlatego ruszył za nią. Na ich szczęście bieżnie były wolne, więc zajęli dwie z nich. Camille ustawiła pewną prędkość swojemu ukochanemu, po czym to samo ustawiła sobie.

Zaczęli biec w ciszy. Prędko jednak do uszu Camille dotarło sapanie Arthura, na co tylko uśmiechnęła się pod nosem. Odwróciła się w jego stronę, kiwając mu głową. Jej oczy błyszczały niebezpiecznie.

- No dawaj! Biegniemy ładnie. - powiedziała, klaszcząc w dłonie, by go jakoś pogonić. Była świadoma tego, że go to zmotywuje w jakiś niewytłumaczalny dla niej sposób.

- Nie jestem typem sportowca. - wysapał, spoglądając na nią. Ona nawet nie była zmęczona!

- Ja też nie. - przyznała zgodnie z prawdą, nie zatrzymując się ani na chwilę. Była przyzwyczajona do biegu, uciekała przecież tyle razy...

- Ale jesteś wysportowana! Z tego, co mówiłaś, co wielokrotnie biegałaś na długie dystanse.

- No nie ukrywam. - stwierdziła, wzruszając ramionami. Prędko wyłączyła swoją bieżnię i zeszła z niej, by podejść do Arthura. - Dobra, ustawię ci na pięć kilometrów, okey?

- Niech ci będzie. - mruknął, kiedy zaczęła klikać mu na przyrządzie. I znów zaczął biec, ale nie oderwał od niej wzroku, kiedy wróciła na swoje miejsce. - A ty sobie na ile?

- Dwadzieścia, wiadomo. - powiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Arthur pokręcił głową sam do siebie, podczas gdy ona uśmiechnęła się szeroko. - Spotkamy się na mecie.

Arthur parsknął śmiechem, kiedy weszła z powrotem na bieżnię. Z przerażeniem zobaczył, że dziewczyna ustawiła sobie szybsze tempo, niż to poprzednie. Przez chwilę obserwował, jak przed siebie biegła i zdawać, by się mogło, że w ogóle się tym nie męczyła.

Skończyli kilkanaście minut później, niemalże w tym samym momencie.

- Jesteś wariatką. - skwitował Arthur, próbując unormować swój oddech. Wychodził przy niej na totalnego mięczaka i było mu za to wstyd.

- Camille jestem. - przedstawia się, specjalnie wyciągając do niego dłoń. A on bez oporów za nią złapał, ściskając lekko. - Co teraz?

- Coś lżejszego.

- Ławka do brzuszków, czy sztanga? - zagadnęła, przygotowując się mentalnie na obie te rzeczy. Nie robiło to na niej żadnej różnicy.

- Sztanga. - stwierdził od razu, nie widząc jej jakoś przy tamtym urządzeniu. Nie był nawet świadomy, że wielokrotnie nosiła martwe zwierzęta ważące od niej kilka razy więcej.

- To ja brzuszki. - oznajmiła, zacierając ręce. Poprawiła zaraz swojego koka, patrząc w jego stronę z delikatnym uśmiechem. - Spotkamy się później. Będę przy stepperze.

- Okey, dobra.

Kiedy Camille odeszła od swojego narzeczonego, on z zazdrością obserwował, jak każdy mężczyzna zaczął się za nią oglądać. Zacisnął dłonie w pięści, ale gdy odwróciła się do niego nagle... Najzwyczajniej w świecie nie potrafił się na nią złościć, nawet jeśli nic nie zrobiła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro