Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 12

Camille nie była typem osoby, która zbytnio zwracała uwagę na to, czy ktoś ją obserwował. Tak też było tamtego dnia, kiedy wraz ze swoimi przyjaciółmi znajdowała się w szatni, przebierając się na trening. Stała do nich tyłem, starając się ich ignorować, co wyjątkowo dobrze jej wychodziło.

Oni jednak bezwstydnie zaczęli lustrować wtedy jej półnagie ciało. Nie odzywali się, ale za to posyłali sobie znaczące spojrzenia.

Plecy Camille były pokryte bliznami, mniejszymi, czy większymi... Ramiona raz miała w bliznach, nogi również. Jej widok mógł wtedy przerażać, bo wszystkie tamte "pamiątki" miały swoją mroczną historię, o której nikt nigdy nie wspominał. Nikt nie mówił o tym, jak powstała ta największa blizna ciągnąca się niemalże przez całą szerokość jej pleców. Nikt nie wspominał, skąd wzięła się kolejna - przechodząca przez łopatki, aż po prawą pachę. Nikt nie raczył nawet spytać, skąd znalazły się na jej ciele te wszystkie inne pomniejsze blizny, o których istnieniu zdążyła zapomnieć.

To była chwila, kiedy Camille odwróciła się nagle w ich stronę. Jej twarz ozdobił uśmiech, kiedy dostrzegła, jak każdy z nich zaczął odwracać wzrok, udając, że wcale jej nie obserwował. Cichy śmiech wydobył się z jej ust, gdy założyła ręce na piersi, przyglądając się im takim wzrokiem...

- To nie tak, jak myślisz, Camz. - zaczął nagle Casper, chcąc ich jakoś wybronić. Ona jednak uśmiechnęła się szeroko.

- Trzeba było powiedzieć.

Nim którykolwiek z nich zdążyłby zareagować, czy odpowiedzieć, Camille skierowała się do wyjścia, mijając ich po drodze z rozbawieniem. Cała trójka spojrzała po sobie, uświadamiając sobie po raz kolejny, że przed nią nic się nie ukryje, ale też, że ona ich raczej nie potępi za ich zachowanie. Dlatego już po chwili ruszyli za nią, wiedząc, że lepiej było trzymać się tam razem.

Hala, na której się znaleźli była ogromna. Znajdowało się tam mnóstwo przyrządów do ćwiczeń. Bieżnia, rowerek stacjonarny, orbitrek, ławka do brzuszków. Stacjonarna poręcz, dzięki której można było wzmocnić swoje ręce poprzez podnoszenie i opuszczanie ciężaru ciała. Motylek, czyli maszyna służąca do ćwiczeń pleców i klatki piersiowej. Maszyna na barki. I wiele, wiele innych.

- Camz, tamta dziewczyna się nam przygląda.

- Która? - spytała Camille, odwracając się do przyjaciela.

Damien wskazał dyskretnie na jakąś nastolatkę, która przyglądała się im wtedy z bezpiecznej odległości. Camille uśmiechnęła się pod nosem, po czym, jak gdyby nigdy nic, ruszyła w jej stronę. Nieznajoma cofnęła się do tyłu, od razu ją rozpoznając. Nie spodziewała się jednak, że starsza dziewczyna wyciągnie do niej dłoń.

- Nie musisz się mnie bać.

- Dobrze pamiętam, że masz na imię Camille, prawda? - spytała nastolatka, nie przyjmując jej dłoni. Camille uznała to za dobry znak z jej strony.

- Być może mam. - odparła, nie przestając się uśmiechać. Coś w tym uśmiechu jednak nie grało. Był zbyt... Obojętny. Diabelski.

- I dobrze pamiętam, że zabiłaś moją siostrę.

- Zabiłam zbyt wiele osób, by ich wszystkich spamiętać. - stwierdziła Camille, wzruszając ramionami. Widziała, że nastolatka cała się spięła. - Jak miała na imię?

- Wendy. Zabiłaś ją tu dwa lata temu. - wysyczała, nie ruszając się jednak o krok. Czuła jakiś respekt przed starszą dziewczyną, choć pałała do niej czystą nienawiścią. - A ja przyszłam w tym roku o odwet. Miałam nadzieję, że znów się tu zgłosisz.

- Nie miałam tego w planach, tak się składa. Ale skoro już tu jestem, to będziesz mogła wyrównać rachunki. - powiedziała niewzruszona białowłosa, a w jej oczach coś błysnęło. - O ile nie zginiesz szybciej z moich rąk.

Beztroski ton Camille i same jej słowa, będące pewnego rodzaju groźbą, sprawiły, że dziewczyna zagotowała się od środka. Kiedy białowłosa odwróciła się z zamiarem odejścia od niej, ta wyciągnęła dłoń i złapała za jej białe włosy, ciągnąc do tyłu. Głośny jęk wydobył się z ust, która odwróciła się do dziewczyny przodem. Jej oczy poczerniały, błysnął w ich ogień, który zwiastował najgorsze.

I prawdopodobnie Camille rzuciłaby się na dziewczynę, gdyby nie czyjeś silne ramiona, odciągające ją od niej. Zaczęła się wyrywać, ale uścisk był zdecydowanie za mocny, a ona od razu zrozumiała, kto postanowił interweniować, by nie doprowadzić do rękoczynów.

- Jeszcze oberwiesz, zdziro!

Kilkanaście par oczu zwróciło się w stronę dwóch dziewczyn, które przytrzymywali ich sojusznicy, by nie skończyły sobie do gardeł. Przyjaciele Camille odciągnęli ją na drugi koniec hali, pilnując jej, by nigdzie nie uciekła. Wiedzieli, do czego była zdolna i wiedzieli też, że gdyby rzuciła się i zabiła wtedy tamtą dziewczynę, to bez oporów by ją zabito. Takie były zasady.

- Puść mnie, Cas. - warknęła Camille, próbując wyrwać się z uścisku przyjaciela. Ten był jednak za silny i nie dawał za wygraną.

- Nie, dopóki się nie uspokoisz.

- Jestem spokojna, puść mnie. - mruknęła po chwili, uspokajając się na tyle, na ile tylko mogła. Niezbyt przekonało to Caspra, który nie rozluźnił uścisku ani na moment. - No dobra, niech ci będzie. Zdążyłam zapomnieć, że mi nie odpuścisz.

- Zbyt dobrze mnie znasz. - odparł Casper, uśmiechając się sam do siebie. Był z siebie dziwnie dumny.

- Ta dziewczyna powinna stać wylecieć. Nikt nie ma prawa atakować innych, dopóki GRA się nie zacznie. A ona próbowała ci zrobić krzywdę.

- Dlatego pójdę z tym do odpowiednich osób. Nie ujdzie jej to płazem. - wyjaśniła Camille, wzruszając ramionami. Casper, widząc, że się opanowała, wreszcie ją puścił. - Dzięki. Obiecuję się na nią nie rzucić. Znam zasady.

- Dla jasności, nie prowokuj więcej naszych przeciwników. - powiedział Damien, patrząc na dziewczynę znacząco. Ta pokiwała tylko głową.

- Nie moja wina, że jej siostrzyczka stanęła mi na drodze. Mogła uważać, co robi, zgłaszając się tu. Stąd nie ma wyjścia. - stwierdziła jak gdyby nigdy nic, na co westchnęli cicho. - Zabijasz albo sam giniesz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro