Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

epilog

Wchodząc do wielkiego domu Steve'a, Charlie miał wrażenie, jakby przeniósł się do innego świata. Spodziewał się wszystkiego, Steve sprawiał wrażenie bogatego i miał rację. Dom, w którym mieszkał, był ciemny, luksusowy, ale też przytulny. Charliemu nie pasowało to jakoś do Camille, która przecież tam mieszkała od jakiegoś czasu. Znał ją, wiedział, że nie lubiła takich miejsc ze względu na swoją przeszłość. To wszystko ją przytłaczało.

Tak samo jak wtedy jego.

- Czuj się jak u siebie. Przyjaciele Camille są też moimi przyjaciółmi. - powiedział Steve, kiedy weszli w głąb budynku.

- Dzięki. - mruknął Charlie, nieświadomie na niego spoglądając. Czuł się dość dobrze w jego towarzystwie i sam nie wiedział, dlaczego się tak działo. - A właściwie, gdzie ona może być?

- Ostatnio sporo czasu przesiaduje nad jeziorem. To niedaleko. Jeśli wyjdziesz na taras, to możliwe, że będzie ją widać.

Steve zaprowadził Charliego w odpowiednie miejsce i zdziwił się lekko, gdy drzwi na taras były otwarte. Camille zawsze je zamykała, choć nigdy nie wiedział dlaczego. Obaj spojrzeli w dal, gdzie rozpościerała się łąka i jezioro. W ich oczy wyjątkowo szybko rzucił się obraz dwóch osób siedzących kilkaset metrów dalej. Charlie zerknął na Steve'a, ale ten po chwili skierował się w odpowiednią stronę, a on tuż za nim.

Ostrożnie podeszli do Camille i pani Nadine, której z początku żaden z nich nie rozpoznał. Dziewczyna opierała głowę na ramieniu kobiety, wpatrując się w horyzont. Obie milczały, najzwyczajniej w świecie delektując się chwilą spokoju i ciszy.

- Mamo?

Pani Nadine i Camille od razu odwróciły się do tyłu, wyrwane z zamyślenia. Zdziwiły się mocno widokiem obu mężczyzn, których przecież znały. Camille jęknęła jednak cicho, natychmiast łapiąc się za brzuch, gdzie znajdowała się sporej wielkości rana po nożu. Charlie, widząc to, podszedł do niej, kucając przed nią i lustrując ją wzrokiem. Musiał przyznać, że wyglądała, jak trup - blada cera, wyraźne sińce pod oczami i w dodatku te białe włosy, które w tamtym momencie tylko dodawały jej... Mroku.

- Nic ci nie jest? Dobrze się czujesz?

- Charlie... - wyszeptała Camille, która zupełnie nie spodziewała się go w tamtym miejscu. Była jednak szczęśliwa, że tam był, bo strasznie jej go brakowało.

- Dzień dobry, Charles. Miło cię widzieć po latach. - odezwała się kobieta, uśmiechając się tak, jak za dawnych lat, kiedy oboje znajdowali się jeszcze w poprawczaku.

- Pani Nadine? - spytał zdziwiony Charlie, marszcząc brwi. Spojrzał na kobietę, na Steve'a, aż wrócił wzrokiem do Camille, próbując to wszystko zrozumieć. - Co tu się...?

- Powinieneś dostać w pysk, Steve, że nie powiedziałeś mi, że pani Nadine to twoja matka. Czemu to przede mną ukrywałeś?

- Poprosiłam go o to. - wyjaśniła pokrótce, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. Ta momentalnie się uspokoiła. - Skoro już jesteście, chłopcy, to ja pójdę. Zrobię wam coś dobrego na obiad i w dodatku herbaty. Macie pewnie sporo do pogadania.

- Ale... - zaczęła nagle Camille, nie chcąc, by kobieta ją wtedy zostawiała. Czuła się bezpiecznie, kiedy była obok. Czuła, że miała matkę.

- Jeszcze będziemy mieć czas, złotko. - wyjaśniła pani Nadine, uśmiechając się przyjaźnie się dziewczyny. Widziała w niej w tamtym momencie tą bezbronną dziewczynę, która trafiła nagle do poprawczaka. - Zawołam was w razie czego.

Cała trójka odprowadziła wzrokiem kobietę do domu. Steve i Charlie usiedli po chwili obok Camille, milcząc uparcie. I o ile Steve nie miał do niej żadnych pytań, tak Charlie miał ich ogrom.

- Steve nie powiedział mi za wiele. Co się wydarzyło, Millie?

Camille westchnęła cicho, kręcąc głową sama do siebie. To wszystko było dla niej trudne i niesamowicie bolesne. Całe jej życie było...

- Byłam młoda, głupia, naiwna, kiedy go poznałam. Byłam dzieckiem, które nie odróżniało dobra od zła, które pragnęło bliskości, przyjaźni, miłości... Uwagi. On mi ją dał. - zaczęła, wpatrując się wręcz nieobecnym wzrokiem przed siebie. Zaraz po tym zerknęła nagle na Charliego, który usadowił się koło niej wraz ze Steve'em. - Opowiadałam ci o tym, Charlie. Keller był zwyrolem, ale zaufałam mu w dzieciństwie, bo był dla mnie dobry. A on to wykorzystał w najgorszy możliwy sposób. Do dziś czuję to obrzydzenie, jego dłonie na moim ciele, jego...

- Rozumiem.

- Po tym wszystkim, po kilku dniach od tamtego incydentu, powiedziałam o wszystkim rodzicom. Wyśmiali mnie, nie uwierzyli mi, zaczęli mnie wyzywać. To nie był pierwszy raz, ale bolało bardziej, niż dotychczas. Byłam dzieckiem, które zgwałcono, które potrzebowało pomocy... Ale nigdy jej nie otrzymałam. Ojciec jeszcze tego samego dnia mnie skatował, jak miał to w zwyczaju robić od jakiegoś czasu.

- Ja nie... - zaczął nagle Steve, czując się tak cholernie źle... Choć sam był wtedy dzieckiem, żałował, że jej przed tym nie uchronił.

- Nikt nie wiedział, Steve. Nigdy o tym nikomu nie powiedziałam. - powiedziała Camille tak cicho, że ledwo ją wtedy usłyszeli. - Od tamtego czasu zaczęłam miewać różne myśli. O tym też nikt nigdy nie wiedział. Udawałam normalną dziewczynę w szkole, choć w środku miałam myśli samobójcze. Ale silniejsze od tego były tylko myśli o zabójstwie. Kogokolwiek. - dodała w ramach wyjaśnienia, nie patrząc na żadnego z nich. - W końcu padło na nich.

Camille przerwała na chwilę, by zaczerpnąć powietrza i uspokoić się nieco. Cały czas patrzyła przed siebie, starając się nie rozpłakać, jak dziecko. Nie potrafiła też dłużej ukrywać tego wszystkiego, co się jej przydarzyło i zamierzała im o wszystkim powiedzieć. Bo skoro już zaczęła...

- Pamiętam ten dzień, jak dziś. Padało, rodzice siedzieli w domu, dochodził wieczór. To była idealna okazja, a ja ją wykorzystałam. - zaczęła ponownie, wpatrując się w spokojną taflę wody. - Moi rodzice byli złodziejami, o czym doskonale wiecie. Mieli broń, a ja wiedziałam, gdzie ją trzymali. Wzięłam jeden z pistoletów, kiedy ci kłócili się w kuchni. Najpierw postrzeliłam matkę i patrzyłam, jak się wykrwawia. A kiedy rzucił się na mnie ojciec... Znów pociągnęłam za spust, a on upadł na ziemię. To była chwila, byłam jak w jakimś amoku. Wzięłam nóż... Reszty możecie się domyślić.

Charlie odruchowo objął Camille ramieniem, przyciągając do swojej piersi i przytulając tak mocno, jakby nigdy więcej miał jej nie przytulić. Zaczął kołysać się z nią, sam próbując się uspokoić po tym, co mówiła. Niby wiedział o tym, że zabiła swoich rodziców z zimną krwią, ale kiedy o tym wszystkim opowiadała i to tak spokojnym głosem... Nie był w stanie udawać, że go to nie ruszało.

- Camz, nie musisz...

- Tak, Steve, nie muszę. Ale chcę. - powiedziała, spoglądając na przyjaciela, który od razu zamilkł. - Muszę to w końcu z siebie wyrzucić

Steve pokiwał głową, Charlie w końcu ją puścił, a Camille odetchnęła ciężko, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Po chwili zaczęła mówić ponownie.

- Wyszłam na zewnątrz zaraz po tym, gdy dotarło do mnie, co zrobiłam. Usiadłam na schodach. Siedziałam tam przez naprawdę długi czas, dopóki pod mój dom nie podjechała policja. Zabrali mnie, wypytywali, aż w końcu usłyszałam, że prawdopodobnie czeka mnie poprawczak bądź więzienie. Jedno gorsze od drugiego. - stwierdziła, kręcąc głową sama do siebie. - I tak to się zaczęło. Najpierw sąd, cały ten pojebany proces, aż trafiłam do poprawczaka. I wszystko było dobrze, dopóki go nie zobaczyłam. Pracował jako nauczyciel matematyki. Pieprzony Nikolai Keller, który zniszczył mi życie. Gdyby nie on, prawdopodobnie nigdy bym nie zabiła, nigdy nie trafiłabym do poprawczaka. Moje życie mogło potoczyć się zupełnie inaczej.

- Tylko że wtedy nie poznałabyś żadnego z nas.

- To jedyna dobra rzecz w tym wszystkim. - stwierdziła, posyłając obu delikatny, ledwo widoczny uśmiech. Za nich akurat była wdzięczna. - Wracając... Wkrótce poznałam cienie, Charlie. Do dziś nie wiem, jak zyskałeś moją sympatię, ale dziękuję ci, że nigdy mnie nie odtrąciłeś za to, co zrobiłam, nie oceniałeś, nie potępiałeś. Odkąd zaczęliśmy się spotykać, wszystko było jakieś lepsze. Do czasu. - ciągnęła dalej, ponownie markotniejąc. - Znów. Keller chyba chciał mnie zniszczyć. Wiedziałam, że mnie rozpoznał. Te cholerne białe włosy!

Steve i Charlie zaśmiali się cicho na jej ostatnie słowa, na co ona tylko się uśmiechnęła. Cieszyła się, że w tym wszystkim nie było tylko smutku, żalu i innych negatywnych emocji.

- Moja ucieczka z poprawczaka? Dla wielu niewykonalne, a jednak... Udało się. Nie wpadliśmy na żadnych ochroniarzy, żołnierzy, nauczycieli ani na dyrekcję. Kiedy wszyscy wyjechali, by nas szukać, ja i chłopaki niespostrzeżenie uciekliśmy poza mury poprawczaka. Zapewne pamiętasz tą dziurę, Charlie. To była nasza droga ucieczki, a wyszło jak wyszło. - powiedziała, zerkając na niego ukradkiem. - Przez kilka miesięcy błąkaliśmy się po lasach, chowaliśmy w pustostanach, opuszczonych samochodach, czy budynkach. Spaliśmy na ziemi, wspinaliśmy się na drzewa, unikaliśmy jakichkolwiek ludzi, do czasu aż dotarliśmy do Denver. Spotkaliśmy tam Alejandrę, moją przyjaciółkę, mojego pierwszego anioła stróża. Spędziliśmy u niej miesiąc, to był luksus. Robiła dla nas jedzenie, kupiła ubrania, obcięła, zajęła się nami, nawet jeśli nas nie znała. Kochałam ją, jak własną matkę. - dodała, uśmiechając się na wspomnienie kobiety. - Ale i ona odeszła, zostawiając nas na pastwę losu. Wróciliśmy do lasu. Znów staliśmy się dzicy. Jak drapieżniki. Tyle że rzadko zabijaliśmy jakiekolwiek zwierzę, musiało być naprawdę ciężko, jeśli to robiliśmy. Zwierzęta były naszymi przyjaciółmi, naszymi kompanami.

Zamilkła. Może na chwilę? Może na długie minuty? Nie pospieszali jej. Ona sama dała im czas na przyswojenie do siebie tego wszystkiego. To, o czym aktualnie mówiła, nie było trudne do przejścia psychicznie, a fizycznie. Wymagało wielu poświęceń, dużo walki, trzeba było mieć sporo chęci przetrwania w tak trudnych warunkach.

- GRA. Moje przekleństwo. - zaczęła ponownie, po niesamowicie dłużej ciszy. - Sama nie wiem, dlaczego się zgłosiliśmy do tej chorej rozgrywki. I tak nie mieliśmy nic do stracenia, dosłownie i w przenośni. Bo co niby mogli nam zabrać? - spytała, ale żaden z nich nie odpowiedział. A i ona tego nie oczekiwała. - Dzień, w którym poznałam Steve'a, był jednym z lepszych. Nie wiem, za co mnie polubiłeś, dlaczego mi pomagałeś, dlaczego robisz to wszystko dla mnie, ale ci dziękuję. Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tu teraz, nie byłoby mnie w ogóle.

Steve otwarł łzę, która za wszelką cenę chciała wydostać się na zewnątrz. Prędko dostrzegł wystawioną w swoją stronę dłoń, za którą od razu złapał. Camille splotła ich palce razem, posyłając mu delikatny, aczkolwiek szczery uśmiech.

- Co mogę powiedzieć o GRZE? Poza tym, że wygrałam, wygraliśmy, to nic ciekawego się nie wydarzyło. Oczywiście, poza zabiciem pozostałych uczestników, to był cel tej gry. - ciągnęła dalej. - Niedługo po tym, rozstałam się z chłopakami i każdy z nas poszedł w swoją stronę. Przypadkowo poznałam Arthura, mojego kolejnego anioła stróża. Chłop wpuścił mnie do domu, nawet mnie nie znając. Nigdy nie powiedziałam mu o mojej przeszłości, żył w przekonaniu, że miałam trudne dzieciństwo, ale nie wiedział, co się do tego przyczyniło. Nie żałowałam jednak tej decyzji. Im mniej o mnie wiedział, tym lepiej spał. - stwierdziła, wzruszając ramionami. Zaraz po tym na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Księgarnia. Mój azyl, zaraz po lesie.

- Zawsze lubiłaś książki. - powiedział Charlie z uśmiechem.

- Zdecydowanie tak. - zaśmiała się. - Życie toczyło się dalej. W końcu wszystko zaczęło się układać. Było spokojnie. Ale potem pojawiłeś się ty i wszystko legło w gruzach. - dodała, spoglądając na Charliego. - Zakochałam się w tobie na nowo, a może nigdy nie przestałam cię kochać?

Charlie, z szybko bijącym sercem, nachylił się nieznacznie nad Camille i złączył ich usta razem. Zaraz jednak odsunęli się od siebie, posyłając delikatne uśmiechy. Wcale nie musieli nic mówić.

- Spędzałam z tobą więcej czasu, niż z Arthurem. Może miał mi to za złe, może nie? Nigdy się tego nie dowiem. Tyle że nie żałowałam ani chwili z tobą, Charlie. Twoje ponowne pojawienie się w moim życiu, sprawiło, że zaczęłam wierzyć, że mogło być lepiej. Ale tak nie było. - powiedziała i, choć z uśmiechem, słuchać było też w jej głosie wyraźny smutek. - Nie jestem ani nie byłam na ciebie zła, Steve, że tamtego dnia pojawiłeś się u mnie. Właściwe to dziękuję ci, że przyjechałeś i powiedziałeś mi o GRZE. Teraz wiem, że to była dobra decyzja tutaj wrócić, ponownie zmierzyć się z tymi wszystkimi ludźmi. Znów utwierdziłam się w przekonaniu, że nie jestem taka słaba, na jaką mogłabym wyglądać. Nikt poza mną, Casperem, Amadeusem i Damienem nie przeżył ponownie GRY. To znak, że nic nie jest w stanie nas zabić.

- Zabić nie, ale poważnie zranić to co innego. Ja wciąż nie wierzę, że ty jednak przeżyłaś. Miałem wrażenie, że niosąc cię wtedy... Trzymałem i widziałem cię po raz ostatni żywą. - powiedział cicho Steve, ściskając mocno jej dłoń. Zaraz po tym spojrzał na jej twarz i uśmiechnął się pod nosem. - Ale mnie zaskoczyłaś.

- Mój ostatni i najbardziej lojalny anioł stróż. Człowiek, który po raz kolejny nie pozwolił mi umrzeć. Mój najlepszy przyjaciel. Steve. - wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy, przez co speszony, spuścił wzrok. - Nigdy ci tego nie powiedziałam, ale kocham cię. Jesteś dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na twoją przyjaźń. Dziękuję.

- Camz, proszę. - odezwał się Steve, wycierając oczy, bo łzy znów zagnieździły się w jego oczach. - Przez ciebie zacznę zaraz płakać.

- A ja zarzekałam się, że nigdy się nie rozpłaczę, a jednak to zrobiłam. Już któryś raz w ciągu ostatnich tygodni. - zaśmiała się, sama ocierając policzki. Prędko odwróciła się do drugiego chłopaka. - Charlie...

- Millie.

- Tak cholernie cię przepraszam. Za wszystko, co się wydarzyło między nami. - powiedziała cicho, czując się źle z zaistniałą sytuacją. - Nigdy nie chciałam zrobić ci krzywdy, a wielokrotnie się na tobie wyżywałam. Przepraszam, że wtedy uciekłam bez ciebie, że cię zostawiłam i nie skontaktowałam w żaden sposób. Chcę ci też podziękować za to, że jesteś. Teraz rozumiem, że Arthur to był błąd, że to ciebie kochałam najmocniej i najbardziej. Jemu też jestem wdzięczna, ale ty...

Nikt się więcej nie odezwał, nikt nie kontynuował...

W oddali usłyszeli głos pani Nadine, wołającej ich na obiad. Cała trójka natychmiast skierowała się w jej stronę, dopiero wtedy odczuwając głód. Nie spodziewali się też, że wraz z kobietą znajdowała się pewna trójka chłopaków - Casper, Amadeus i Damien.

Camille obserwowała ich wszystkich w skupieniu i ciszy przez długie minuty. I utwierdzała się w przekonaniu, że to właśnie była jej rodzina. Jej bliscy, a nie jakiś król Hiszpanii, którego nawet nie znała. To właśnie oni byli jej najbliżsi i nie chciała tego psuć.

Nawet jeśli bardzo chciała poznać swojego własnego ojca. Człowieka, dzięki któremu przyszła na świat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro