Szarady
— Zapraszam do Komnaty Zadumy.
Joker teatralnie zamachnął się ręką, robiąc nieudolny ukłon. Czarnowłosa wykrzywiła z odrazą usta. Była już zmęczona jego karykaturalną gestykulacją. Jednak ta chwilowa niechęć szybko minęła, gdy weszła do środka.
Pomieszczenie było ogromne i panował niesamowity harmider. Przed jej oczami pojawiło się kilkadziesiąt monitorów podzielonych na sekcje w szeregach. Natomiast w centralnej części wabił czernią ogromny ekran górujący nad innymi niczym wódz wśród swoich wojowników. Oprócz migoczących urządzeń znajdowały się tu inne typowe biurowe ustrojstwa.
Przy każdym stanowisku siedział blady – zlewający się z kamienną ścianą – człowieczek, który zapewne od lat nie widział światła słonecznego. Żaden z nich nie odwrócił wzroku nawet na sekundę, chociażby sprawdzić kto ich odwiedził. Oni nie zachowywali się jak zombi, ci ludzie nimi byli.
Nie wytrzymała i zachichotała. Tylko zielonowłosy był na tyle szalony, by nazwać ten chaos Komnatą Zadumy.
Joker stał obok i tylko ją obserwował z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby na coś czekał. Kobieta zaczęła baczniej przyglądać się monitorom. Z każdym nowym obrazem jej uśmiech był coraz mniejszy, aż zniknął zupełnie. Patrzyła zahipnotyzowana w ekran, na którym widniała jej cela. Teraz była pusta i obca, lecz niedawno znajdował się w niej cały jej świat. Nagle główny monitor zabłysnął i pojawiła się na nim izolatka. Wzdrygnęła się mimowolnie.
Spojrzała na mężczyznę z nieukrywanym strachem, ale i fascynacją.
— Jak ci się to udało? To jest niemożliwe! Masz tu całe miasto...
Nim skończyła myśl obraz na monitorze zmienił się i zobaczyła znajomych policjantów siedzących w jakimś obskurnym pokoju w gronie nieznanych jej osób. Domyśliła się, że jest to ekipa dochodzeniowa, a ona patrzy na pomieszczenie znajdujące się w Komendzie Głównej. Niespodziewanie jej oczy się rozszerzyły, jakby pojęła coś, co było oczywiste od samego początku.
— Teraz już wszystko rozumiem. Podłączyłeś się do monitoringu miejskiego i nie tylko jak widać.
W jej oczach dostrzegł podziw, spodobało mu się to, tego oczekiwał i się nie zawiódł. Czuł – inaczej nie mogło być – że zrozumie i doceni genialną prostotę. Gotham leżało u jego stóp i nawet o tym nie wiedzieli.
— To nie wszystko, moja piękna.
Położył dłoń na ramieniu jednego z szarych ludzików i niespodziewanie do jej uszu doszedł głos Johna, który tłumaczył pozostałym jakąś niejasność. Do tej chwili jej uczucia biegały między zdumieniem a ekstazą, lecz wszystko prysło pochłonięte przez szok.
— Jak ci się to udało?
— To moja słodka tajemnica. — Zaśmiał się złowrogo.
Kobieta uśmiechnęła się szczerze. Teraz już była pewna, że dokonała właściwego wyboru. Była gotowa zrobić wszystko, aby zasłużyć na jego zaufanie i poznać kolejne sekrety, które skrywają się w jego niebezpiecznej głowie.
Powróciła do lustrowania obrazów na monitorach. Czuła się jak podglądacz, który obserwuje przez lunetę miłosne igraszki swoich sąsiadów. Nagle jej wzrok zawisł. Patrzyła na zupełnie inną scenerię od tych, które do tej pory widziała. Była tak odmienna, że wydawała się absurdalna. Jednak nim zdążyła zrozumieć, na co dokładnie patrzy, Joker zasłonił jej widok swoim ciałem.
— Jesteś pewnie już zmęczona? Powinnaś się położyć — stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu. Pomimo to wydawało jej się, że usłyszała troskę w jego głosie. Jednak rozsądek podpowiadał jej, że musiała się pomylić – ten człowiek i współczucie, nigdy w życiu.
Była zawiedziona. Wolałaby zostać, ponieważ nie dawało jej spokoju ostatnie odkrycie. Musiała się dowiedzieć, co ukrywa jeszcze przed nią Joker. Lecz jedno spojrzenie w bladą twarz, odwiodło ją od sprzeciwienia się, choć wewnętrzne ja cierpiało.
Dała wyprowadzić się z Pokoju Rozrywki, bo tak zaczęła go nazywać w swoich myślach. Znowu kluczyli. Zastanawiała się, czy łańcuch korytarzy i drzwi był faktycznie labiryntem? Czy może robił to z premedytacją, aby nie odważyła się sama stąd wydostać? Prychnęła w duchu. Gdyby chciała, nic ani nikt nie powstrzymałby ją od ucieczki. Była inną osobą, ale miała wrażenie, że białolicy wciąż w to nie wierzył.
Zaprowadził ją do niewielkiej komnaty, ale bardzo przytulnej i wyszedł. Poczuła się trochę rozczarowana.
— Głupia, a czego ty oczekiwałaś? — skarciła sama siebie.
Nie była pewna, czego tak naprawdę chciała od Jokera. Każda nowa myśl wydawała się jej bardziej idiotyczna od poprzedniej. W końcu przestała katować swoją wyobraźnię bzdurnymi majakami, których część spokojnie mogłaby wywołać niezdrowe wypieki na niewinnym licu.
Rozejrzała się po pokoju. Niewiele znajdowało się w nim. Nie różnił się bardzo od celi, w której zamknął ją. Brakowało jedynie miękkich ścian i było przynajmniej łóżko. Gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, zasnęła. W chwilę przed tym przemknęła jej jedna niezwykła myśl...
Stałam się częścią szarady Jokera.
◘
— Koniecznie muszę porozmawiać z komisarzem Westem. — Do uszu Johna dotarł niski, przyjemny głos pełen pretensji. Wydał się znajomy.
Zaczął rozglądać się po poczekalni, w której panował normalny dla pracujących tu oficerów galimatias. Pomieszczenie było pełne ludzi. Jedni grzecznie czekali na swoją kolej, inni z naburmuszonymi minami próbowali załatwić swoją sprawę poza kolejnością. Gdzieniegdzie przemykali policjanci prowadzący aresztantów do cel.
Nad całym tym chaosem panowała Brenda, która jak zwykle stała niewzruszona za ladą recepcji z nieodłącznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. John nieraz zastanawiał jak już niemłodej, czarnoskórej kobiecie udaje się zachować pogodę ducha. Podziwiał profesjonalizm, że nawet najgorszy buc nie potrafił wyprowadzić jej z równowagi. A widział wielu takich, którzy darli się na nią, a Brenda ze stoickim spokojem pokazywała, gdzie jest ich miejsce.
— Nikogo nie przyjmuje — oświadczyła policjantka grzecznie, choć stanowczo. Jednak petentka nie dawała za wygraną.
— Mnie przyjmie. — John w końcu odkrył źródło dźwięku, który go zaniepokoił. Należał do niewysokiej kobiety o ciemnych włosach. — Więc proszę podnieść słuchawkę i powiadomić komisarza, że przyszła do niego... — Ostatnie słowa zagłuszył krzyk mężczyzny, którego ciągnęło dwóch mundurowych. Wyglądał na naćpanego.
Głos ciemnowłosej był miły dla ucha i słodziutki, jednak mężczyzna zauważył, że nie była to prośba, lecz rozkaz wydany policjantce. Zdał sobie sprawę, że nie przyjmie do wiadomości odmowy. Był to typ człowieka, który zawsze musi dostać to czego zapragnie. Jednak Brenda nie z takimi miała do czynienia i nie dała się łatwo złamać.
— Wątpię. — Zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem.
Zazwyczaj po nim większość dawała sobie spokój. Ale drobna kobieta o czarnych włosach – które wyglądały, jakby przed chwilą wyszła od fryzjera – zaczęła energicznie gestykulować. Johnowi skojarzyła się ta dwójka z bohaterami niemych filmów – z Flipem i Flapem, którzy znowu się o coś pokłócili.
— John, jedziemy. — Poczuł na swoim ramieniu ciężką rękę komisarza. Nagle kobieta się odwróciła. — Szlag, a ta skąd tutaj? — Usłyszał, jak klnie siarczyście pod nosem.
— O! Jest Pan! — Uśmiechnęła się sztucznie i odwróciła się z powrotem do Brendy. — Bardzo dziękuję za pomoc, już sama sobie dalej poradzę — wysyczała słodziutko.
Zaraz podeszła do mężczyzn i wyciągnęła gładką dłoń do starszego, który niechętnie odwzajemnił gest.
— Dzień dobry komisarzu West, jestem...
— Wiem, kim pani jest, panno Weathers — oznajmił oschle.
Prezenterka zignorowała z premedytacją młodego policjanta, skupiając całą swoją uwagę na jego szefa.
John zaczął ją lustrować. W telewizji sprawiała wrażenie, że była znacznie młodsza i grubsza. Natomiast stała przed nim kobieta tak chuda, że wyglądała jak ofiara głodu. Czego nie potrafiła nawet ukryć dobrze skrojona garsonka w pudrowym błękicie. Na twarzy dostrzegł kilka zmarszczek mimicznych, których bezskutecznie próbowała się pozbyć za pomocą botoksu. Panna Weathers powinna być wdzięczną makijażystkom. Znały się na swojej robocie. Potrafiły sprawić, że na martwej twarzy kobiety pojawiał się promyk ciepła przed wejściem na antenę.
John nie polubił tej kobiety. Jej wygląd był adekwatny do jej czynów. Przypominała wiedźmę z opowieści babci; brakowało jej tylko brodawki na nosie.
— To miło, że słyszał pan o mnie. — Obdarzyła go kolejnym przesłodzonym uśmiechem. John pomyślał, że przy następnym zamieni się w cukrową laskę.
— Nie byłbym tego pewien — mruknął cicho, lecz Gale usłyszała, bo zaraz zachichotała.
Dla młodego policjanta jej śmiech był tak samo fałszywy jak cała ona.
— Rozumiem pana, lecz każdy z nas wykonuje swoją pracę.
— Czyli tak pani nazywa to, co robi?
Mierzył ją z kamienną twarzą. Nawet chłopakowi było trudno cokolwiek wyczytać.
— Chciałby pan skomentować ostatnie doniesienia? — zapytała się nieskrępowana jego jawną niechęcią, ignorując zaczepkę.
— Nie mam nic do powiedzenia — skwitował krótko, próbując wyminąć kobietę.
— Czy to prawda, że giną ocalali? — West zatrzymał się i zaczął wpatrywać się intensywnie w reporterkę, która uśmiechnęła się drapieżnie, widząc, że przykuła uwagę komisarza. — Ilu już zamordowano?
— Skąd pani ma takie informacje?
— Ludzie gadają na mieście.
— Ludzie, bo jeszcze uwierzę — prychnął ze złością.
— Mieszkańcy Gotham zastanawiają się, co policja robi, aby ochronić ocalałych? — zapytała beznamiętnie Weathers, niezrażona morderczym wzrokiem swojego rozmówcy, wbijającym się w nią.
— Wszystko, co w naszej mocy — syknął przez zaciśnięte zęby.
— Widać niewystarczająco, gdyż nadal giną ludzie.
Obrzuciła go kpiącym wzrokiem. Twarz mężczyzny przybrała barwę dojrzałej wiśni, a rozszalałe oczy rzucały nienawistne gromy w kobietę. Po chwili reporterka przerwała niemy pojedynek na spojrzenia z komisarzem i triumfalnie zerknęła na Johna.
Ta chwila wytchnienia otrzeźwiła Westa. Dotarło do niego, że próbuje go w ten sposób sprowokować, by powiedział więcej, niż zamierzał. Poczuł odrazę do siebie, za ten moment słabości. Lecz szybko stłamsił nieprzyjemne uczucie, które w niczym mu nie pomoże. Zbyt długo siedział w tym szambie, by dać się sprowokować byle pismakowi.
Praca nauczyła go pokory. Mimo to nadal jednej rzeczy nienawidził tak samo; reporterzynów pokroju Weathers – gotowych dla dobrego newsa podburzyć mordercę, aby zabił kogoś przed ich kamerą.
Głęboko odetchnął kilka razy. W końcu, jakby nic nie stało się przed chwilą, uśmiechnął się do Johna pokrzepiająco. I ponownie spojrzał na niepocieszoną Weathers, która od razu zauważyła, że ofiara wymknęła się jej.
— A pani co robi?
— Ja, nie rozumiem? — stwierdziła wyzbytym z wszelkich uczuć głosem, odsuwając się krok do tyłu.
— Naprawdę wierzy pani, że pomaga mieszkańcom Gotham, informując ich o naszych poczynaniach?
— Tak — odpowiedziała bez wahania.
— Naprawdę, czemu ci nie wierzę?
John zauważył, że zaczął do niej mówić, jakby ją przesłuchiwał. Pozbył się wszelkich form grzecznościowych i skupił się całkowicie na licu kobiety.
— Jak mniemam, sypiasz świetnie, pomimo że pomagasz temu szaleńcowi siać panikę w mieście?
— Nie rozumiem, o co panu chodzi? — ściszyła głos, jakby obawiała się, że ktoś ich podsłuchuje. Nie podobał jej się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.
— Według mnie dobrze rozumiesz. Skąd masz informacje?
— Nie mogę odpowiedzieć. — Splotła ręce na piersi. — Mój informator chce zachować anonimowość.
— Jak zwykle — warknął West. — A jesteś gotowa iść za niego na dołek?
— Słucham? — Jej oczy zrobiły się wielkie i uciekły w stronę Johna, jakby oczekiwały od niego zaprzeczenia.
— Dobrze słyszałaś. Jakbyś nie zauważyła, w Gotham trwa wojna, a my możemy zrobić wszystko, aby pokonać wroga. A twoje poczynania utrudniają nam pracę i wprowadzają zamęt. Więc nikt nie będzie oponował, jak zatrzymamy cię na kilka dni.
— Na jakiej podstawie? — zapiszczała. — Nie możecie.
— My wszystko możemy. Coś się znajdzie, taki człowiek jak ty ma zapewne wiele na sumieniu?
Kobieta ciężko przełknęła ślinę i zmusiła się do uśmiechu. John wiedział, że szef blefuje. Zdążył poznać go już dobrze. Nie zrobiłby niczego, co zaszkodziłoby prowadzonej sprawie.
— Domyśla się pan, co wtedy zrobię?
— Tak i jestem na to przygotowany — stwierdził twardo. — A ty jesteś gotowa ponieść konsekwencje za swoje czyny?
John dostrzegł cień wahania na jej twarzy, lecz po chwili się rozluźniła.
— Dziękuję za rozmowę, mam nadzieję, że wkrótce uda mi się pana namówić na wywiad. — Młodego policjanta zszokował ten nagły obrót spraw. Zaś West uśmiechał się triumfalnie. — Do widzenia.
Szybko podążyła w stronę wyjścia, stukając obcasami. Nie odwróciła się do nich ani na krótką chwilę.
— John przestań gapić się na jej tyłek.
Mrugnął do chłopaka, który momentalnie zrobił się czerwony. Chciał już mu odpowiedzieć, że wcale na niego nie patrzył, lecz ten nie dał mu szansy.
— Ruchy, jesteśmy już spóźnieni!
Ruszył do drzwi sprężystym krokiem. John wypuścił powietrze, jakby pozbył się ciężaru, który do tej pory go przygniatał. Bolały go wszystkie mięśnie, dopiero teraz dotarło do niego, w jakim był napięciu przez całą rozmowę. Wyszedł na zewnątrz i wziął głęboki oddech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro