♡ |*| ♡
Jeden.
Dwa.
Trzy.
Cztery.
W pomieszczeniu panowała cisza, nikt nie odważył się odezwać, by przerwać bijącą żalem, smutkiem i rozgoryczeniem atmosfere. Wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się w jedną malutką osobkę leżacą na łożu, tym samym tez na przekroju życia i śmierci.
Z każdym uderzeniem serca, ten moment się zbliżał, ludzie stojący w około łóżka wpatrywali sie w wiotkie, wątpliwe cialo chłopca.
Mięli tego dość, tej ciszy, znow chcieli usłyszec jego przepiekny śmiech, posłuchać jego wymyślnych opowiadań, zobaczyć jego niekiedy niezrozumiałe gestykulacje, chcieli, by byl z nimi.
Lecz nie taki plan miał los.
Tempo płynącej w jego organizmie czerwonej cieczy zaczeło spadać, co od razu pokazala aparatura, nie wyczuwalny do tąd oddech zaczynał już na dobre zanikać.
Mogli wyjść i nie patrzeć na te łamiącą serca scenę.
Mogli opuścić szpital i zapomnieć o biednym chłopcu konajacym na łóżku.
Mogli być szczęśliwi bez niego.
Ale nie umięli, był dla nich zbyt ważny, przekazywal tak ogromne pokłady energii, zawsze słóżył radą i pomocną dłonią, a gdy jemu potrzeba jej było, okazało się że to nie możliwe.
Wtedy zdiagnozowano u niego chorobe, która dzień po dniu wyniszczała jego organizm od środka, bez możliwosci zatrzymania czy usunięcia tego.
Dni mijały, poranki nastawały, lecz przed nimi, trwała noc, znacznie za wolno przemijająca noc, zawsze wstawał jak najwcześniej, by jak najwiecej móc cieszyć sie życiem.
Wychodził z przyjaciółmi do miasta, uprawiał ukochany sport, odwiedził kilka rzeczy które chciał zwiedzić od zawsze.
Nagle do nieubłaganie zbliżającej się daty śmierci został tylko tydzień.
Wyczerpany, ledwo mógł podnieść się z łóżka o chodzeniu nie wspominając, przyjaciele odwiedzali go w domu, rozmawiali z nim, oni opowiadali mu co ostatnio dzieje się w szkole, a on opowiadał o tym, jak sie czuje, z wielkim uśmiechem na twarzy oglądał przyjaciół mówiących o śmiesznych sytuacjach z ich codzienności.
Uśmiechał się, ale nadal był zazdrosny o to, że nie będzie mu dane nigdy tego doświadczyć , był przez to zły, jednak czasem, nastawał taki moment, w którym cieszył się szczęściem przyjaciół, a oni tym jego, wreszcie nie spoglądając na niego z żałością w oczach. To było wspaniałe uczucie. Kochał je z całych sił.
Aż wkońcu nadszedł dzień x. Od rana było spokojne, liczni lekarze przychodzili do niego kontrolować jego stan, przyjaciele machali mu od czasu do czasu zza szyby, ze smutkiem wyrytym w ich oczach.
Słone kropelki wylewały sie z oczów litrami, tworzac na każdej z twarzy swoja własną drogę do celu, którym była wówczas podłoga, dotarcie do tej mety jednak kosztowało rozpryskaniem się na miliony miktocząsteczek, nie było co po nich zbierać, tak jak po ich serduszkach, które podobny spotkał wtem los.
Jednak nikt nie odważył się przestać uśmiechać, bowiem wiedzieli, że pacjent sobie tego nie życzy, chciał by na jego pogrzebie było wesoło , wszyscy się śmiali, grała wesoła muzyka, a ludzie zamiast w czerń odziali sie w kolorowe ubrania, prosił o to nie raz, a jego rodzina akceptowała jego ostatnie marzenie, wyrywali sobie przez to włosy z głowy, by znaleźć coś odpowiedniego na ten dzień.
Aparatura zaczęła wydawać z siebie przeraźliwy piszczacy dzwięk, którego nikt nie chciał usłyszeć, na monitorze ukazała się pozioma ciągła linia prosta, tak jakby rysowana od linijki.
Data, której każdy się obawiał przyszła już następnego dnia po godzine trzynastej siedemnascie, równo dzień po dacie x.
Dokładnie szesnaście lat temu, chlopiec zaczął przygodę z ludźmi na tej planecie, kończąc ją przedwcześnie.
Życie nie zawsze jest sprawiedliwe, często odbiera nam tych, na których najbardziej nam zależy, jak i przedwczesnie tych, którzy mięli przed sobą świetlaną przyszłość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro