Bonus 2
Bonus 2. Część 1 na 2 :)
Wiem, wiem - zła, niedobra, podła, okrutna Noemi :)
Błędy sprawdzone pobieżnie.
Każda ilość komentarzy mile widziana, Kochani Czytelnicy.
Lubicie Thiama bądź Stacksona? Jeśli tak, to zachęcam do mini story: "Koniec i początek" oraz "(Nie)zauważony"
Niedawno dodałam też Bonusowy rozdział serii "Rollercoaster uczuć" Stackson/Sterek - być może poprawi Wam nieco samopoczucie, bo to jeden z tych rozdziałów w których Derek pokazuje, że jednak nie jest tak beznadziejny za jakiego wszyscy go mieli, a jedynie nieco wolno myślący. I nie umie: "w uczucia"
***
Po jakichś dwóch miesiącach od ich nieplanowanego wyjścia z szafy przed stadem, wszyscy nadal patrzyli dosyć sceptycznie na ich rozwijającą się relację. Okay, może to było zbyt ogólne, bo emocje poszczególnych osób nieco się od siebie różniły.
Derek się nie liczył, bo jakimś sposobem dowiedział się wcześniej i miał więcej czasu na przetrawienie tej nowiny. Nie tryskał optymizmem, ale nie przepowiadał katastrofy na globalną skalę, która wyniknie z powodu ich związku. Czyli, jak na niego to całkiem pozytywna reakcja.
Ethan i Aidien jedynie wzruszyli ramionami i stwierdzili, że oni nikomu nie będą zaglądać do łóżka. Wywołali tym prawdziwą burze, bo nagle do wszystkich dotarło, że Peter mieszkał ze Stilesem przez dłuższy czas...
Tak to z pewnością było jedno z najbardziej wybuchowych spotkań watahy.
— O czym myślisz? — pyta Stiles, zerkając na niego znad swojego projektu na ekonomie. Peter wie, że to kolejna rzecz, która ma zapewnić dodatkowe punkty na studia. Z jakiegoś absurdalnego powodu, Stiles nie chce zgodzić się na to, by pociągnął za kilka sznurków i zapewnił mu miejsce na wymarzonej uczelni.
— O McCallu.
— Mam być zazdrosny?
— Nie rozśmieszaj mnie. Takie zagubione szczeniaczki z błędnym spojrzeniem nie są w moim typie — odpowiada ze śmiechem — Chodziło mi raczej o to co stało się, kiedy się o nas dowiedział.
— Wciąż nie mogę uwierzyć, że zanim ktokolwiek zdążył zareagować Scott zdążył złamać ci szczękę i wybić górną jedynkę — przyznaje Stilinski zamyślonym tonem — Przynajmniej dowiedziałem się, że nie istnieją bezzębne wilkołaki. Całe szczęście, że po tygodniu wyrósł ci nowy ząb.
— Przyspieszone gojenie ran, powrót zza grobu, pełna przemiana w wilka, a ciebie dziwi to, że w przeciwieństwie do ludzi nigdy nie potrzebujemy sztucznych szczęk?
— Hej! — woła rozbawiony Stiles — Nie kpij ze mnie. Do tamtych rzeczy miałem czas się przyzwyczaić. — zatrzaskuje laptopa z jakąś dziką radością — Skończyłem. Skoczymy coś zjeść? Umieram z głodu, a żaden z nas nie był od tygodnia na zakupach. Nie sądzę, żeby w lodówce było wiele więcej niż światło, drożdże i oliwki.
— Jakieś pół godziny temu zamówiłem nam grilowanego dorsza z ryżem i warzywami.
— Poważnie?! — wykrzykuje Stilinski zrywając się ze swojego miejsca przy biurku. Uśmiecha się tak promiennie, jakby Peter oznajmił, że codziennie do końca życia będzie robił za jego prywatnego mechanika, stylistę i asystenta. Radość Stilesa jest zaraźliwa, albo to działa w ten sposób tylko na niego. Jednak odmawia powiedzenia czegoś tak ckliwego na głos.
Hale dostrzega, jak bardzo takie proste gesty cieszą Stilesa. Żaden z nich nie przepada za rozmowami o uczuciach. Pompatyczne wyznania, i jakieś czułe słówka, które od zawsze przechodziły mu z trudem przez gardło. To nie dla nich. Nie próbuje się oszukiwać. Już od jakiegoś czasu ma świadomość, że kocha tego inteligentnego, cwanego i czasami zbyt altruistycznego gówniarza. A Stiles jest zakochany w nim. I wiedziałby to nawet, gdyby Stilinski nie powiedział tego przy okazji pamiętnej rozmowy z szeryfem. Dostrzega to na co dzień, w tym jak Stiles się do niego uśmiecha. Kiedy zerka na niego od czasu do czasu upewniając się, że Peter uważnie słucha jego paplaniny. Za każdym razem ta sama mieszanka zaskoczenia i zadowolenia aż od niego promienieje, gdy Peter wykazuje szczere zainteresowanie tematem. Przypomina trochę szczeniaczka, któremu właśnie ktoś poświęcił nieco uwagi. To rozczulające. Nadal posiada wystarczającą ilość zdrowego rozsądku, by nie mówić o tym Stilinskiemu. Wojna na psie żarty, to nie jest jego wymarzony scenariusz udanego wieczoru we dwóch.
— Dzięki — mówi Stiles nachylając się nad nim z krzywym uśmieszkiem — Ktoś mógłby pomyśleć, że starasz się zapunktować... — zanim Hale ma szanse odpowiedzieć coś błyskotliwego na ten zarzut, zostaje uciszony w akceptowalny sposób. Stiles całuje go żarłocznie, wplatając place w jego lekko przydługie kosmyki. Zachowuje się tak jakby to Petera chciał zjeść na obiad, a nie obiecaną rybę... nie, żeby Hale miał cokolwiek przeciwko byciu skonsumowanym. Zaciska ręce na tyłku Stilesa, bo w tych spodniach wygląda bardzo zachęcająco, zapewne bez nich wyglądałby jeszcze lepiej, ale póki co zadowoli się tym co jest w zasięgu możliwości.
Wie, że nie mają dużo czasu zanim dostawca zapuka do drzwi. Jeśli obaj skończą z namiotami w spodniach, to zapewne znowu on zostanie podstępem zmuszony do odebrania zamówienia. Ostatnim razem, dzieciak od pizzy omal nie dostał oczopląsu starając się patrzeć wszędzie tylko nie na niego. Hale uważał to za zabawne, dopóki dwa dni później nie natknął się na tego samego chłopca na stacji benzynowej, gdzie te opowiadał czterem bardzo rozbawionym kumplom o tej sytuacji.
Stiles wydaje z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy sfrustrowanym warknięciem, a jękiem bólu. Dwie sekundy później Peter zostaje wciśnięty głębiej w fotel, a Stiles siedzi na jego kolanach. Z pomiędzy warg chłopaka ucieka ciche, wysyczane przez zęby przekleństwo. Stiles przerywa pocałunek, przytula się i mocno zaciska ręce na jego barkach.
— Stiles? — pyta, ale sam właściwie nie wie o co. Uspakajająco i powoli sunie dłońmi po plecach Stilinskiego — Wszystko gra?
— Taaak — krótkie sapnięcie — Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem, ale wygląda na to, że nadmiar nauki mi nie służy. Siedziałem bite sześć godzin w jednej pozycji i teraz kiedy w końcu się ruszyłem, skurcz łydki dosłownie ściął mnie z nóg.
***
Stiles nie wie kiedy podjął decyzję. Budzi się tego ranka i czuje się szczęśliwszy i spokojniejszy niż przez ostatnie kilka lat. Nie wszystko układa się idealnie. Scott nadal popatruje na niego, jak na zabiedzonego, poobijanego kota. Ze smutkiem, żalem i litością. Lydia, Allison i Isaac są sceptyczni, ale zapewnili, że nie będą wtrącać się w jego życie dopóki wygląda tak radośnie każdego dnia. Zdania Eriki i Boyda nie zna i ze zdziwieniem uświadamia sobie, że w gruncie rzeczy to ma je w głębokim poważaniu. Nigdy nie byli przyjaciółmi czy nawet bliskimi znajomymi. Jedyne co ich do tej pory łączyło to stado.
Peter też nie jest pozbawiony wad. O tym jednak wiedział, zanim zdecydował się na związek z nim. Tak szczerze to wciąż zaskakuje go, jak bardzo Hale różni się od siebie samego sprzed dwóch lat. To kawał sarkastycznego dupka, który lubi prowokować swoim zachowaniem i słowami. Bawi się drobnymi niesnaskami i aferami niczym królowa małomiasteczkowego liceum. Kiedy ma zły dzień, cynizm i czarnowidztwo wręcz wylewają się z jego ust. Stiles, nie raz i nie dwa ma ochotę pieprznąć go kapciem w te niewyparzoną gębę. I w połowie przypadków nie zdoła się powstrzymać. To satysfakcjonujące, ale nie do końca skuteczne rozwiązanie.
Wtedy to on nagle jest tym złym i musi wymyślić coś, żeby ugłaskać obrażonego na cały świat wilkołaka. Stilinski nie ma pojęcia, na jakiej zasadzie działa umysł Petera Hale'a, ale kiedy jest zły, smutny czy właśnie urażony, to włącza mu się tryb z uwypuklonym, przerysowanym kryzysem wieku średniego. Poważnie, ma problemy ze zrozumieniem tego fenomenu, bo zazwyczaj Peter zachowuje się jak młodszy brat Dereka, a nie jego wujek. Zresztą, jak każdy wilkołak starzeje się w śmiesznym tempie. Peter nie skończył jeszcze trzydziestu jeden lat, a nosi się jak osiemnastoletni, rozwydrzony gówniarz, albo jak sześćdziesięcioletni staruszek, któremu już wypadałoby pomyśleć o wykupieniu miejsca na cmentarzu i stosownego garniaka do trumny!
A jednak Stiles nie żałuje nawet przez moment, że wpakował się w tą relację. Peter potrafi być też diabelsko czarujący i zabawny w odpowiednio sarkastyczny sposób. Jego żarty idealnie trafiają w gust Stilesa. Opiekuńczy i nieco zaborczy. Miły, ale nie do przesady. Inteligentny do tego stopnia, że po raz pierwszy w życiu Stiles nie musi szukać w głowie prostszych, mniej skomplikowanych zdań na opisanie czegoś. Wie, że jego ADHD bardzo utrudnia mu dogadanie się z rówieśnikami. Jednak Hale daje radę nadążyć za jego przydługimi monologami, które naszpikowane są zarówno fachowym żargonem, jak i popkulturowymi odniesieniami. Cwany, sprytny i zaradny. Peter nie jest złym wilkiem, którym straszy się małe dzieci na dobranoc, choć przez większość czasu stara się na takiego pozować. Jak sam przyznał szeryfowi - nie jest też typem bohatera, ratującego wszystkich przed zagrożeniem. Będzie chronił tych o których dba, a resztą niech martwi się ktoś inny. Stiles może nie podzielać jego sposobu na życie, ale rozumie dlaczego Peter jest właśnie taki. Dobry i zły jednocześnie.
Jakby to zgrabnie podsumowała jego mama: Widziały gały co brały.
A, jeśli już o wyglądzie mowa to Stiles wzrok ma bardzo dobry. Nigdy nie zaprzeczał, że uważa Petera za jednego z najlepiej wyglądających mężczyzn jakich zna. Jeszcze przed całą sprawą ze stadem Deucaliona, miał drobne problemy z ukrywaniem tego, że jego oczy same raz po raz uciekały w kierunku starszego Hale'a. Nikt tego nie zauważył, chyba jedynie dlatego, że widzieć nie chciał. Był raczej oczywisty.
***
Peter bez problemu dostrzega, że Stiles zastanawia się nad czymś intensywnie. Od niemal godziny leżą w salonie na kanapie, obaj zapatrzeni w ekran, choć żaden z nich chyba nie zwraca większej uwagi na film. Milczą, a Stiles co chwilę wzdycha ciężko, chuchając mu gorącym powietrzem wprost na wrażliwą skórę na szyi. Nie pyta, bo wie, że chłopak zwykle dzieli się z nim mniejszymi czy większymi kłopotami. A jeśli potrzebuje chwili, by przepracować coś po cichu w głowie, to może trwać przy nim bez słowa choćby do następnego dnia.
— Idziemy dzisiaj na cotygodniowe spotkanko do Dereka? — wykrztusza w końcu Stilinski. A więc o to chodziło.
McCall i jego posępna mina. Hale nie może powstrzymać instynktownej reakcji i mocniej przyciąga mniejsze ciało do siebie. Stiles prycha z rozbawienia i po prostu zmienia ich pozycję. Teraz Peter leży płasko na kanapie, a Stilinski na nim, z brodą opartą na złożonych, jedna na drugiej, dłoniach. Hale jest pewien, że chłopak celowo ułożył się w ten sposób. Na pewno jest w stanie bez trudu wyczuć jego puls, a zarazem patrzeć mu w oczy spod rzęs.
Hale nie lubi, kiedy się nim manipuluje. Stiles robi to jedynie w błahych sprawach i tylko, gdy ma pewność, że Peter ma świadomość bycia manipulowanym. Peter odwdzięcza się podobną uprzejmością. Knucie to jego ulubione hobby, ale ma tyle innych, niczego nieświadomych ofiar dookoła, że własnego, zbyt bystrego na przechytrzenie partnera, woli nie drażnić. Jeszcze znowu dostanie śniadanie w psiej misce, podpisanej własnym imieniem...
— Niestety muszę się tam pokazać. Mam coś dla Dereka — dostrzega pytający wzrok Stilesa — Udało mi się odzyskać część, pożyczonych jeszcze przed pożarem, rodzinnych księgozbiorów. Wiem, że sporą część bestiariusza mamy w wersji cyfrowej, ale cała reszta: zwyczaje i tradycje wilkołaków, opisy treningów czy szkolenia młodych wilkołaków. Medycyna dla wilkołaków i innych nadprzyrodzonych istot. Wszystko to znajdowało się kiedyś w naszej bibliotece... część ocalała tylko dlatego, że była w rękach zaprzyjaźnionych z nami watach czy rodzin.
— Och, w porządku — mówi z ciężkim westchnięciem
— Nie chcesz iść z jakiegoś konkretnego powodu? — pyta, bo pewna myśl tli się na krawędzi jego umysłu, ale póki co woli się upewnić — Przysięgam, że jeśli McCall znowu coś powie, to przegryzę mu krtań i przez najbliższy tydzień nie wyrzęzi nawet słowa.
— Nie to nie to. Scott stara się zachowywać. Nawet mnie przeprosił za tamtą kłótnie... chociaż ciebie nadal ma za wcielenie zła.
— Może nawet za reinkarnacje Draculi, jeśli to sprawia, że trzyma się z daleka od moich zębów — warczy, przypominając sobie palące upokorzenie. Pokonał Deucaliona - alfę, alf. A dokopał mu Scott McCall, wilkołacza wersja Scooby'ego. Żałosne.
— Cóż... ty to powiedziałeś. — prycha Stiles — Nic mi nie jest. Po prostu mam gorszy dzień dzisiaj. Nic mi się nie chce. I trochę myślę o tym ile cholernych projektów jeszcze na mnie czeka w tym semestrze...
— Aha?
— Mam ochotę zamieszkać dziś na tej kanapie i zapomnieć, że na zewnątrz jest jakiś świat: szkoła, wataha, przerażająca Erika, szaliki Isaaca i tryskająca entuzjazmem JJ.
— Przecież nic się nie stanie, jeśli raz sobie odpuścisz. — mówi, bo najwyraźniej to nie jest oczywiste dla Stilesa — Mogę zawlec, swoje leniwe cztery litery do własnego mieszkania. Nie jestem pewien czy kwiatki mogą żyć tyle czasu bez kropli wody...
— Nawet jeśli istnieje ewentualność, że znowu podkradnę mojemu ojcu nieco whisky?
— Tylko może nie całą butelkę na raz, okay?
— Jasne... i jeśli jednak zmienię zdanie co do chwili samotności, to... mogę wpaść z wizytą?
— Dam ci znać, kiedy spotkanie się skończy... albo mogę zostawić ci zapasowe klucze. — uśmiech Stilesa jest wystarczającą odpowiedzią — Tylko może, zdecyduj zanim otworzysz butelkę.
— Wiem, wiem — Stilinski śmieje się nieco nerwowo — Syn szeryfa zatrzymany pod wpływem. Wyobrażasz to sobie?
— Szeryf mógłby wyjść z siebie i stanąć obok. John Stilinski w kilku kopiach, a każda z nich byłaby jednakowo na ciebie wściekła.
***
Peter, jeszcze stojąc przed drzwiami do swojego apartamentu wie, że Stiles już w nim jest. Czyli jednak nie zdecydował się na zamartwianie się w samotności. Bardzo dobrze. Wchodzi do mieszkania po cichu na wypadek, gdyby chłopak zdążył już zasnąć. Marszczy brwi, kiedy nie dostrzega go skulonego pod kocem na kanapie. Żadnego opakowania po pizzy, kręconych frytkach czy choćby chipsach. Coś tu nie gra. Stiles od zawsze zajadał stres.
Z lekkim zaniepokojeniem, rusza w kierunku uchylonych drzwi od sypialni. Stiles oczywiście tam jest. Siedzi przykryty do połowy cienką kołdrą. Ubrany w zbyt luźną na niego bokserkę. W jednej ręce trzyma książkę, a w drugiej prawie pusty kieliszek po winie. Peter węszy z zainteresowaniem - niezbyt mocne, owocowe i zapewne półsłodkie. Wygląda na lekko zdenerwowanego i Hale początkowo nie może pojąć co może go jeszcze stresować w taki spokojny, wręcz idylliczny wieczór?
A potem dostrzega tytuł czytanej przez Stilinskiego książki. Napoczęte wino i drugi czekający na niego kieliszek. Nagle i on czuje się niepomiernie zdenerwowany. Jak nigdy wcześniej, zazdrości Stilinskiemu zbawiennego wpływu kilku łyków dobrego alkoholu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro