Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9.

 *Sprawdzony


***

Sytuacje takie ja ta doprowadzają Petera do wrzenia. Zawsze, to co najgorsze i najniebezpieczniejsze dopada go, gdy jest osłabiony, ranny i wręcz bezbronny. Co gorsza nie ma jak ochronić swojego młodego przyjaciela. Oczywiście nie znaczy to, że nie będzie próbował. Wciąż ma w zapasie dużo zawziętości i uporu. Przecież nieraz został zwyzywany przez Stilinskiego od osłów, kóz czy innych niezbyt rozgarniętych zwierzątek.

Instynktownie wysuwa pazury i lekko ugina kolana. Nie spuszcza wzroku z nieproszonego gościa nawet na sekundę. Gdyby tylko próbowała jakichś sztuczek, aby przerwać chroniący ich krąg, był gotowy w tej samej sekundzie skoczyć jej do gardła. Jakiś cichy głosik w głowie drwi z niego, że nawet w pełni swoich sił nie ma z nią najmniejszych szans. Brzmi on podobnie do Dereka i to tylko bardziej go wkurza. Dlaczego jego podświadomość wybrała sobie akurat taką postać? Cudem powstrzymuje się przed warczeniem i wysunięciem kłów.

– Nie pomyliłaś przepadkiem adresów? – pyta Stiles konwersacyjnym tonem, jak gdyby nie miał do czynienia z szaloną morderczynią, tylko koleżanką ze szkolnej ławki. Peter może być pod wrażeniem. Tak odrobinę. – Łóżko Hale'a jest w trochę innej części miasta...

– Brzmisz na zazdrosnego, chłopcze. Czyżbym weszła na twoje terytorium? – Kpina aż kipi z każdego jej słowa.

Wilkołak na chwilę traci rezon. Gorączkowo zastanawia się, czy to możliwe, żeby Stiles rzeczywiście czuł coś do jego siostrzeńca? Niby nigdy nic nie zauważył... chłopak zazwyczaj wyglądał, jakby coś bolało go podczas prób przeprowadzenia rozmowy z Derekiem.

Nastolatek wybucha śmiechem i to tak donośnym, że słychać go prawdopodobnie nawet poza domem. Peter wsłuchuje się w rytm jego serca i próbuje wyłapać jakiekolwiek gorzkie nuty w zapachu Stilinskiego. Jednak ten pachnie niemal tak jak zawsze: konwaliami oraz miętą. Dopiero przy większym skupieniu starszy wychwytuje nuty szczerego rozbawienia i nawet samozadowolenia. Jakby chłopak był szczęśliwy, że ona to powiedziała... nie rozumie dlaczego.

– Och, czyżby cię to martwiło? – Tym razem to chłopak wyraźnie drwi z niej. – Derek nie chce mieć nic wspólnego z tobą, odkąd zorientował się, że to ty mordujesz na jego terytorium?

– Jeszcze wróci do mnie na kolanach... sam nie ma szans z Deucalionem.

– Wróci, ale tylko po to, żeby zawrzeć sojusz. Pokonać wspólnego wroga. A ty zdaje się chcesz czegoś więcej?

– Nie wiesz, o czym mówisz – syczy kobieta, ale jej mimika mówi, że chłopak trafił w samo sedno. – Jedyne, czego od niego chcę, to pomoc w zabiciu tego starego ścierwa. Ty też powinieneś tego chcieć! – Peter ma na końcu języka pytanie: niby dlaczego?

– Nigdy nie powiedziałem, że tego nie chcę – oznajmia Stiles spokojnie. Zbyt spokojnie. Hale zagapia się na niego w szoku, bo jakoś nie podejrzewał go o ciągoty do mordowania kogokolwiek. To raczej jego działka. Stilinski to trochę dziecko kwiatów, hipis i pacyfista. A przynajmniej tak mu się wydawało do tej pory...

– Tak? – Uśmiech Jenifer jest przerażający i sprawia, że nawet po plecach Petera przechodzą ciarki. Jeszcze większym zaskoczeniem okazuje się fakt, że nastolatek odwzajemnia ten gest. – Wiedziałam, że jesteś bystrym dzieciakiem.

– Nie chcę go też zabijać... tylko unieszkodliwić. – Hale uśmiecha się, bo jednak pewne rzeczy się nie zmieniają, a niechęć Stilinskiego do uśmiercania nawet wrogów jest pewną regułą. W końcu on przez pewien czas zaliczał się do tej kategorii. Ostatnio spędza z nim więcej czasu niż z kimkolwiek innym. Dostrzega więc to, jak bardzo ten chłopak jest inteligentny i niemal dorównuje mu przebiegłością. Jedyne, co ich różni, to fakt, że Stiles nie jest tak bezwzględny, bo gdyby było inaczej, nawet jego o dwa lata młodsza wersja mogłaby wykończyć go znacznie szybciej.

– Problem w tym, że ja chcę. – Darach nie wydaje się być w nastroju do dyskusji.

– Nie zamierzam ci w tym przeszkadzać... ale nie pomogę ci go zabić. – Stanowczość i pewne ostrzeżenie pojawia się w tym zdaniu. Hale czuje się, jakby oglądał mecz tenisa. Piłeczka przeskakuje z jednaj strony kortu na drugą, a on nie ma wpływu na wynik meczu, bo jest tylko pobocznym obserwatorem. I bardzo mu się to, kurwa, nie podoba.

– Dlaczego? – Jennifer brzmi na zdezorientowaną i niepewną. – Przecież wiesz, co zrobił. Kazał zabić doradców! Ludzi takich samych jak ty albo jak dawna ja! To przez niego stałam się TYM CZYMŚ.

– Wiem, ale nie mogę. – Darach prycha gniewnie, ale Stiles tylko przewraca na to oczami. – Nie chcę skończyć jak ty.

Jak na dłoni widać, że niewiele brakuje, żeby wyprowadzić ją z równowagi. Peter przybliża się nieco do młodszego, by w razie czego móc odepchnąć go albo zasłonić przed atakiem. Darach patrzy na Stilinskiego, a on odpowiada równie zdecydowanym spojrzeniem. Nawet na moment nie spuszczając wzroku z jej oczu.

– Nie musisz pomagać mi go zabijać, ale wciąż muszę się jakoś ukryć aż do zaćmienia... jeśli mam nie tracić więcej mocy na bezsensowną walkę z jego i twoimi maskotkami. Jeżeli będę za słaba, by stanąć do walki z Deucalionem, to ruszę na kolejne polowanie i tym razem uderzę tam, gdzie najbardziej cię zaboli.

– Grozisz mi – syczy Stilinskii Peter może przysięgać na wszystko, że jeszcze w życiu nie słyszał u niego takiego tonu. Pozbawionego jakichkolwiek emocji. Zimnego i bezbarwnego.

– Tak. – Chwila napiętej ciszy. – Chcę, żebyś zdecydował po czyjej jesteś stronie, Stiles. Masz na to dwa dni. – Uśmiecha się krzywo. – Twój ojciec ma niebezpieczną pracę... szeryf... strażnik, to przecież prawie to samo.

– Nikogo nie zabiję!

– Twój wybór, chłopcze... ale zegar tyka. – Rzuca coś w ich stronę. Peter jest gotowy to przejąć, ale przedmiot tyko odbija się od bariery. – Zdolny – mruczy niemal czule, parząc na Stilinskiego i to sprawia, że z gardła wilkołaka ucieka wściekły warkot. – Och, czyżbym pomyliła Hale'a? Trzeba przyznać, że mają swój urok? – kpi.

– To powinno cię nieco uspokoić, prawda? – Peter naprawdę chciałby wiedzieć o co im, do cholery, chodzi!

– Odrobinę. – Kobieta śmieje się i to nie kpiąco czy złowrogo, tylko tak jakby radośnie? To ostatnie, co słyszą, zanim darach nie znika za framugą okna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro