Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.

*Sprawdzony

***

— Co? — pyta sennie Hale i Stilinski myśli, że to dosyć nietypowy obraz: taki bezbronny i spokojny Peter — Oj, sorki... instynkt samozachowawczy — mamrocze z twarzą w poduszce i właściwie to młodszy bardziej domyśla się, co mężczyzna mówi. Wilkołak uwalnia go z uścisku i nastolatek rozciera bolący nadgarstek, a potem odblokowuje telefon.

  — Dwie minuty po północy... jak fajnie, że jutro sobota. — Wzdycha z ulgą i już ma odkładać telefon, kiedy nagle ten wibruje w jego dłoni. McCall dzwoni. Naprawdę nie chce mu się odbierać, ale wie, że jak tego nie zrobi, to Scott wpadnie z wizytą, a ostatnie, czego chce, to żeby przyjaciel znalazł w jego łóżku półnagiego Petera... nie wydusiłby z siebie wytłumaczenia, bo zabiłby go sam oskarżający wzrok bruneta.

  — Co chcesz, Scottie? — pyta i brzmi na autentycznie wykończonego.

  — Nic... tak w zasadzie, ale Allison zapytała, czy wiem, dlaczego nie było cię dzisiaj w szkole i ja...

  — Właściwie nie załapałeś, że się nie pojawiłem, co? — Stilinski uśmiecha się krzywo.

  — Stiles... ja przepraszam, ale sam rozumiesz, jest pełnia i ciężko mi się dzisiaj na czymkolwiek skoncentrować... Dlaczego zostałeś w domu?

  — Źle się czułem. Wirus żołądkowy. Nic, czym musisz się martwić. Do poniedziałku będę jak nowo narodzony. — Stiles już dawno nauczył się mówienia półprawdy przy wilkołakach.

  — Daj mi go! — Słyszy w tle szamotaninę. — W mieście jest obce stado. — To Derek. — Nie wychylaj się za bardzo z domu, bo jest na tobie zapach nas wszystkich i nie chcę, żebyś doprowadził ich do kryjówki, jasne?

  — Jak słońce. Aktualnie zdycham ze zmęczenia, więc nie sądzę, żebym wybierał się na dziką imprezę w ten weekend. Może niedzielne polowanie w supermarkecie na przeceny — mówi z wyraźnie słyszalną ironią i zanim daje radę dodać coś jeszcze, młodszy Hale się rozłącza. Z ulgą odkłada komórkę na szafkę przy łóżku i sięga po dodatkowy koc, owijając się nim szczelnie i kładąc się po drugiej stronie łóżka. Nadal jest mu dosyć zimno i lekko szczęka zębami. To chyba znak, że resztki alkoholu ulatniają się z jego organizmu. Słyszy skrzypienie materaca i cichy syk bólu starszego.

  — Właź pod kołdrę, bo boję się, że pokruszysz sobie jedynki... — mówi zmęczonym głosem Hale, a młodszy na pewno nie zamierza dyskutować. Kiedy zajmuje swoje zwyczajowe miejsce: zwinięty w kłębek po lewej stronie łóżka z dłońmi wciśniętymi pod poduszkę, wzdycha szczęśliwie. Sekundę potem słyszy chichot Petera i czuje, że wilkołak się do niego przysuwa.

  — Normalnie mam wyższą temperaturę ciała, a teraz szczególnie, kiedy mój organizm się regeneruje i walczy z trucizną. Jak chcesz, to korzystaj z naturalnego grzejnika. — Stiles nie ma pojęcia dlaczego, ale wie, że starszy się uśmiecha.

  — Okay — mówi zwyczajnie, zamiast zaczynać dyskusję. Zmienia odrobinę pozycję i jego plecy opierają się na klatce piersiowej Petera. — Uważaj na rękę — dodaje jeszcze, zanim zamyka oczy i odpływa szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Resztki promili i zaskakująco przyjemne ciepło drugiego ciała, okazują się być najlepszym lekarstwem na jego kłopoty z zasypianiem.

***

Hale przez chwilę przetwarza słowa nastolatka w swojej głowie, a kiedy dociera do niego, że młodszy miał na myśli jego uszkodzone przedramię, uśmiecha się jeszcze szerzej. Uświadamia sobie, że minęło sporo czasu, odkąd ktoś faktycznie przejmował się jego samopoczuciem. Zdecydowanie więcej było takich osób, które chciały zadać mu trochę bólu, niż go oszczędzić. Starszy ostrożnie przekłada rękę przez talię Stilinskiego i widzi, ze bandaż nieznacznie przesiąkł krwią i wie, że jest dosyć osłabiony i powinien zaczaić się jakiś czas w bezpiecznym miejscu do czasu, aż wataha Ducaliona przeniesie się dalej. Mają prawdopodobnie trochę czasu, aż zregenerują siły po tym, co dzisiaj zrobił... Rozmawiał z bliźniakami i podsycił w nich trochę niechęci do ich przywódcy, a wysadzenie tego alfy z rosyjskim imieniem, było bardzo dobrym ruchem strategicznym, bo na chwilę ich to osłabiło. Da to czas Derekowi na przygotowanie jakiegoś planu. Ma tylko nadzieję, że jego siostrzeniec nie jest na tyle głupi, żeby zdecydować się na otwartą walkę. Proponowałby raczej coś w stylu atakuj i spierdalaj. Wykończyłby ich pojedynczo, jeden po drugim.

Teraz jednak istotniejszą kwestią dla niego jest wyleczenie ran. Wie już, dlaczego wilk zmusił go do przyjścia tutaj. Zapach konwalii oznacza dla niego dom i bezpieczeństwo, a Peter nie mógł się w tej kwestii kłócić ze swoim drugim ja.

Dlatego przymyka oczy i chowa nos we włosach osiemnastolatka. Wie, że gdyby ktoś ich tak zobaczył, byłoby to dosyć jednoznacznie i nie daliby im nawet powiedzieć słowa wyjaśnienia. Oczywiście to Stiles oberwałby rykoszetem, bo Scott byłby tak rozczarowany przyjacielem. Peter może nawet sobie wyobrazić te szczenięce oczęta pełne obrzydzenia czy zawodu. Powinien zostawić chłopaka tak szybko, jak jego rany się zagoją, a obraz przed oczami przestanie się rozmazywać. Prawdopodobnie jego zapach i tak zostanie na młodszym, ale to można by wytłumaczyć opatrywaniem jego ran. Derek prawdopodobnie będzie chciał się dowiedzieć, dlaczego niczym jak na autopilocie pognał do Stilinskiego, zamiast do niego, jakby nie patrzeć swojego alfy, u którego bety powinny szukać ochrony w razie zagrożenia.

Jednak gdy poczuł znajomy zapach w okolicach kliniki weterynaryjnej Deatona, nie mógł zrobić nic innego, jak iść za instynktem. Pomimo nadal unoszącego się w powietrzu cierpkiego posmaku żalu, bólu, poczucia winy, tęsknoty, zmęczenia, samotności, przytłoczenia i zniechęcenia, wilkołak może stwierdzić, że stan Stilesa uległ poprawie, odkąd mógł zająć czymś myśli i ręce... I może to było warte rozwalonej ręki i sporego ubytku krwi.

Myśli, że mógłby zabić każdego, kto zraniłby w jakikolwiek sposób tego chłopaka... przeraża go to, że Stiles jest tak kruchy. Jak każdy człowiek ma swoje ograniczenia, szybciej dopada go zmęczenie, czy łatwiej u niego o zranienie, czy nawet poważne złamanie, które nie zagoi się po kilku godzinach, tak jak w przypadku wilkołaków. Chociażby pilnował go dwadzieścia cztery godziny na dobę, to i tak nie upilnowałby wszystkiego, bo oprócz urazów i ran zostają jeszcze choroby, których ludzie mają pod dostatkiem. Nawet bardzo błaha z pozoru grypa, jeśli nie jest odpowiednio leczona, może skończyć się nawet powikłaniami albo śmiercią. Najlepszą opcją byłoby przemienienie go, ale ten uparciuch odmówił mu, gdy był alfą, a już wtedy Hale był nim w znacznym stopniu zafascynowany.

Inteligencja i szybkość ripost, jakimi sypał na zaczepki innych od zawsze wywołuje u wilkołaka pewien podziw, bo przyzwyczaił się do tego, że prędzej czy później każdy ma dosyć jego specyficznego poczucia humoru. Jednak ten pyskaty gówniarz potrafi dotrzymać mu kroku, a czasem nawet przegadać. W takich momentach Peter nie wie, czy ma się czuć zażenowany, że pokonał go ktoś tak młody, czy szczęśliwy, że jednak istnieje istota godna jego rozmowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro