Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32.



Sprawdzony przez betę :)


***

— Nie jesteś aż tak dyskretny, jak ci się wydawało — mówi Stiles wesoło.

Peter nie wie, co ma zrobić. Pierwszy raz od bardzo dawna czuje się tak bardzo wytrącony z równowagi. To nie tak, że nie lubi odrobiny ryzyka i dobrej zabawy. W jego przypadku jedno i drugie często chodzi ze sobą w parze. To, co się teraz dzieje, porównałby do wyrzucenia go do oceanu pełnego rekinów, z kawałkiem krwawego truchła przywiązanego do szyi. Żadnych szalup na horyzoncie. Stilinski wpatruje się w niego z lekkim półuśmiechem. Czeka na odpowiedź, a mógłby chociaż rzucić jakimś kołem ratunkowym! Dać subtelny sygnał, czego by chciał. Najgorsze jest to, że jego wilkołacze zmysły są w tej sytuacji bezużyteczne. Gdyby nie ten przeklęty odór maści od Deatona, może udałoby mu się wyniuchać co nieco. A tak?! Jedyne co może wychwycić, to że puls chłopaka jest nieco nieregularny. Niby lepsza marna wskazówka niż żadna...

Nie może schować się za maską skurwysyna, nie przed Stilesem. Po pierwsze, nie chce tego robić, a po drugie, chłopak zapewne i tak by nie dał się nabrać. Zdążył go poznać, a co za tym idzie umie go całkiem nieźle odczytać. Dostrzega co jest prawdą, a co grą pod publikę.

— Składałem tą układankę już od jakiegoś czasu — przyznaje Stilinski. — Najpierw byłem pewny, że przyszedłeś tutaj, bo ranny kierowałeś się instynktem przetrwania. Dodatkowo w przeciwieństwie do Dereka nie byłem wrogo nastawiony. Wiem, że już przed twoim nagłym wyjazdem z Beacon Hills... A tak swoją drogą, to będziesz musiał wyspowiadać się z tego gdzie byłeś. — Urywa na dwie sekundy i marszczy brwi w skupieniu. Hale nie może oderwać od niego wzroku i nawet nie próbuje wtrącać się w ten dziwaczny monolog. — O czym to ja mówiłem?

— O mojej wycieczce poza miasto.

— Tak... Dogadywaliśmy się jeszcze przed nią. Przez co Scott zachowywał się jak zdradzona dziewczyna, skrzyżowana z nadopiekuńczym starszym bratem. Czasami naprawdę ciężko go ogarnąć... I kiedy pojawiłeś się tu w środku nocy, brocząc krwią i kradnąc whisky, którą ja wcześniej buchnąłem mojemu staruszkowi... mogłem przeoczyć pewne wskazówki.

— Uhm — odchrząka niezręcznie Peter, bo nagle pomysł retrospekcji z tego, co było, przestaje wydawać mu się takim genialnym pomysłem. Stiles ucisza go wzrokiem.

— Tak, jak mi to kiedyś wypomniałeś, nie przeszkadza mi mieszkanie z tobą na tak ograniczonej przestrzeni, ani dzielenie łóżka. — Stiles wzrusza ramionami. — Naprawdę powinienem wyłapać to wcześniej, ale tyle się działo, że nie miałem czasu nad tym pomyśleć. Później była ta cała dziwna sprzeczka o to, że cię tu tak naprawdę nie chcę? I znowu źle zrozumiałem. Myślałem, że to czego chcesz to przyjaźń.

Peter ma ochotę uciec przez okno, albo niech może Deucialion zmartwychwstanie i go jednak ukatrupi.

— Jasne — mamrocze niewyraźnie.

— Czy ja powiedziałem, że skończyłem? Nie. No to siedź cicho i słuchaj. Dałem ci wcześniej szanse na rozegranie tego po twojemu, ale z niej nie skorzystałeś. — Hale aż otwiera szerzej oczy ze zdziwienia, bo takiego tonu jeszcze nigdy nie słyszał u Stilesa. — Nie pamiętam, kiedy to do mnie dotarło... przed czy po rozmowie z Detonem na temat ryzyka mojej podróży astralnej.

— Nic nie mówiłeś! — Peter zrywa się z miejsca i od razu krzywi się z powodu bandaży. Stilinski dobrze wie, że w takim stanie nie ma możliwości wydostania się stąd. — Naprawdę zmusisz mnie, żebym to usłyszał, co?

— Tak, bo mam wrażenie, że tym razem to ty źle interpretujesz to, co chcę powiedzieć. Wróżką to ty nie zostaniesz...

— Wiedziałeś od prawie tygodnia i nic z tym nie zrobiłeś. Obaj mogliśmy zginąć, a ty... to chyba wystarczająca odpowiedź — prycha.

— Nic nie zrobiłem, bo się bałem! Jestem druidem, a co za tym idzie wiem, że symbole i przesądy mają swoje początki w prawdziwych wydarzeniach. — Stilinski podchodzi te kilka kroków, które dzielą go od wkurzonego wilkołaka.

Peter boi się chociażby drgnąć w obawie o to, że coś przeoczy. Jakiś istotny szczegół. Wpatruje się w Stilesa, który wygląda na zdenerwowanego i zdeterminowanego. Czuje, jak chłodna dłoń zaciska się na jego lewym przedramieniu, tuż pod zabliźnionym ugryzieniem Deucaliona. Stiles unosi się odrobinę na palcach, tak by zrównać się z nim wzrostem. Hale łapie gwałtownie powietrze i chyba to jest reakcja na jaką ten podły, podstępny gówniarz liczył. Uśmiecha się.

— Lepiej całować na powitanie niż na pożegnanie — mówi ledwie słyszalnie, ale to nie ma żadnego znaczenia, bo w następnej sekundzie muska ustami wargi Petera. Jednak, gdy ten chce pogłębić pieszczotę, wycofuje się o krok.

— Co? — pyta oszołomiony wilkołaka.

— Nie obraź się, ale jeśli mamy kontynuować to... marsz pod prysznic!

— Czy ty... naprawdę? Znowu sugerujesz, że śmierdzę?

— Nie tyle ty, co to przeklęta maść — odpowiada Stilinski, marszcząc nos w obrzydzenie. — Musimy zdjąć najpierw opatrunki, ale może już w łazience... wywalę je do worka i zawiąże. — Znajduje Peterowi ciuchy na zmianę i oczywiście jakiś ręcznik.

— Wcześniej aż tak nie marudziłeś, a przecież cochnęło gorzej — śmieje się Hale. — Jakoś to zgrabnie podsumowałeś nawet... lekarstwo ma leczyć, a nie pachnieć? Czy jakoś tak — kpi, ale posłusznie idzie do łazienki.

— Byłem tak zmęczony, że zapewne zasnąłbym nawet w norze skunksa — przyznaje Stiles, pojawiając się kilka sekund później. — Zresztą, twoje rany się zagoiły, tak? A więc śmierdząca maź spełniła swoje zadanie. Czas by mydło i woda się z nią rozprawiły. — Odkłada przyniesione rzeczy na półkę i sięga po kosz na śmieci, a następnie wyciąga z apteczki znane im już nożyczki. — Będzie szybciej, jeśli je poprzecinam, tym razem jestem trzeźwy i prawie wypoczęty...

— W porządku.

Kilka kolejnych minut upływa im w ciszy. Głownie dlatego, że Stilinski skupiony jest na swoim zadaniu oraz na tym, aby przypadkiem nie naruszyć świeżo zagojonych ran. Peter z kolei przypatruje się z uwagą samemu Stilesowi. Jeszcze nie tak dawno nie rozumiał, co takiego jest w tym chłopaku, że aż tak go do niego ciągnie. Z niechęcią i wyłącznie przed samym sobą może przyznać, że był w tej kwestii idiotą. Stiles jest... najbardziej interesującą osobą, jaką kiedykolwiek poznał. Jest jak chodząca zagadka, ma tyle warstw... wesoły gaduła, lojalny przyjaciel, świetny syn, diabelnie inteligentny gówniarz, pomocny i bezinteresowny chłopak, ale kiedy sytuacja tego wymaga, potrafi być przebiegły i bardzo kreatywny. Emisariusz. I kiedy Hale myśli, że wie o nim już wszystko co istotne, Stiles zawsze wyskakuje z czymś nowym. Jest dla Petera wyzwaniem. A to coś, czego zawsze szuka i potrzebuje.

— Gotowe — mówi Stilinski wyraźnie zadowolony z tego powodu. — Ogarnij się, a ja poszukam czystej pościeli i zmienię... na pewno nie zemdlejesz? — pyta nagle zaniepokojony.

— Zawsze możesz iść ze mną... upewnisz się, że nie zaplącze się w zasłonę prysznicową, ani nie dam się zabić butelce szamponu — sugeruje Peter z krzywym uśmieszkiem. — Nawet pozwolę ci umyć mi plecy.

— Podziękuję... tym razem — odpowiada Stiles, z trudem powstrzymując śmiech. — Mogę za to podrzucić ci taborecik?

— Nie wiem czy czuć się urażony, mile połechtany troską, czy zaintrygowany zwrotem: "tym razem"?

— Wszystko po trochu — prycha Stilinski, wychodząc.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro