Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30.


Sprawdzony przez betę :)


***

Zdejmowanie bandaży jest niemal tak samo czasochłonne, jak ich zakładanie. A najgorsze ze wszystkiego jest to, że po ich usunięciu nieprzyjemny zapach lekarstwa staje się jeszcze gorszy.

— Może lepiej zostawmy resztę w spokoju? — pyta z nadzieją Hale. — Pozbędziemy się ich dopiero przed prysznicem?

— Chciałem zerknąć, czy wszystko goi się tak jak trzeba... — Stiles brzmi na niezdecydowanego. Najwyraźniej i jego drażni odór maści, ale wciąż jest gotowy go znieść, byleby tylko sprawdzić czy nie dzieje się nic złego. — Żadna rana nie przysparza ci większego bólu niż pozostałe? Nie czujesz takiego charakterystycznego pulsowania... wiesz, od zbierającej się ropy?

— Nie, lekko szczypią i swędzą jak cholera. Czyli wszystko w normie... goi się na mnie jak na psie — próbuje zażartować, ale Stiles raczej tego teraz nie docenia. Patrzy na Petera gniewnie marszcząc brwi i to wystarczy, żeby wilkołak natychmiast spoważniał. — Stiles... nic mi nie będzie, wiesz o tym? Pocierpię jeszcze kilka godzin, jutro zostaną już tylko blizny, a za dwa dni nie będzie widać, że w ogóle byłem ranny.

— Niby wiem... ale to nie wyglądało dobrze. — Stilinski krzywi się na samo wspomnienie poturbowanego ciała. — Byłeś cały pokryty krwią i ledwo kontaktowałeś... Czy ty masz chociaż pojęcie, ile czasu zajęło nam oczyszczenie wszystkich ran?

— Domyślam się, że to nie był przyjemny widok... gdyby sytuacja się odwróciła i to ja musiałbym opatrywać ciebie, pewnie reagowałbym tak samo, o ile nie gorzej — przyznaje Peter, cały czas uważnie obserwując twarz Stilinskiego. Chłopak wydaje się lekko nieobecny. Wpatruje się we własne dłonie ze zmarszczonymi brwiami, a jego oddech przyspiesza. Trochę, jakby coś go wystraszyło lub wytrąciło z równowagi.

— A te ugryzienia na ramionach?

— Bolą jak diabli, ale czułbym, gdyby któraś z ran się paprała. To twoje lekarstwo, jakkolwiek nieprzyjemne dla mojego nosa, jest bardzo skuteczne — zapewnia i najwidoczniej to właściwa rzecz do zrobienia, bo chłopak nieco się uspokaja.

— To dobrze, bo ostatni tydzień całkiem mnie wyczerpał... wolałbym, żeby obyło się bez niespodzianek. Szczerze, to mam ochotę odciąć się od wszystkich i wszystkiego na dzień lub dwa — mówi i po jego minie od razu widać, że czuje się z tego powodu winny. Ten chłopak jest niesamowity, ale ktoś musi pilnować, żeby w tym całym nadnaturalnym bałaganie nie zapominał o sobie. Peter bardzo chętnie podejmie się tego zadania, na pełen etat – siedem dni w tygodniu po dwadzieścia cztery godziny na dobę...

— Jakiś czas temu myślałem o czymś podobnym... — przyznaje, wracając myślami do momentu, w którym zapach Stilesa skojarzył mu się z lasem i od tamtego momentu pomysł krótkiego wypadu na szlak wciąż do niego wraca. — Kilka dni, może tydzień, gdzieś po środku niczego... Teraz, kiedy ponownie jestem alfą, to niesie ze sobą dodatkową korzyść. Będę mógł w spokoju dojść do ładu ze swoją wilczą stroną. Chcesz się przyłaczyć?

— Tak całkiem bez kontaktu ze światem? — Stilinski brzmi na tak samo zaciekawionego jak i przerażonego. — Chyba nie dałbym rady... Poza tym nie wolisz być wtedy sam?

— Nie chcę być sam, a nawet nie powonieniem... muszę mieć pewność, że nie dam się ponieść podczas pełni, a skoro nie mam własnego stada ani rodziny...

— Liczysz na pomoc emisariusza?

— Właściwie, to nawet o tym nie pomyślałem. — Peter ma ochotę odgryźć sobie język. No i po co on to, do cholery, powiedział?! Teraz oczywiście Stiles wpatruje się w niego wyczekująco, a te jego brązowe ślepia działają na Hale'a jak serum prawdy. Co on ma zrobić?! Powiedzieć?! Tak teraz... bez żadnego przygotowania? Może lepiej byłoby uciec przez okno...

Hale kilka razy otwiera i zamyka usta. To musi wyglądać przezabawnie, ale Stiles jakoś się nie śmieje. Właściwie jego twarz z każdą sekundą coraz bardziej przypomina obojętną maskę, ale Peter dzięki swoim wikołaczym zdolnościom bez trudu może wyczuć jego szalejące emocje – rozczarowanie, smutek, złość, zmieszanie, wstyd, zawód? Niestety nie potrafi zgadnąć, dlaczego chłopak czuje to wszystko.

— Stiles? Co się dzieje?

— Nic — mamrocze pod nosem. — Myślałem po prostu, że skoro nie najgorzej ostatnio się dogadywaliśmy, to myślisz o tym żebym... No wiesz? Ty jesteś wilkołakiem, alfą. Będziesz tworzył stado i tak dalej... A ja jestem emisariuszem...

— Ty... chcesz? Poważnie?

— Wiem, wiem. Głupio wyszło, co nie? — Stiles próbuje się uśmiechnąć, ale efekt jest raczej mizerny. — Ale luz, blues i solone orzeszki...

— Że co, proszę?

— W sensie nie było sprawy — tłumaczy i brzmi na coraz bardziej zdenerwowanego. — Wszystko gra!

Hale przez chwile wpatruje się w Stilesa bez słowa. Starając się jakoś uporządkować to, czego właśnie się dowiedział. Czy to możliwe, aby szczęście aż tak mu sprzyjało? Musi się jednak upewnić.

— Chcesz zostać emisariuszem mojego stada? — pyta i nawet nie stara się ukryć, jak wielkim jest to dla niego zaskoczeniem. — Mojego wciąż nieistniejącego stada, dodajmy dla ścisłości... Wiesz, że przede mną niesamowicie ciężkie miesiące? Nie wiem, czy będę mógł zaryzykować ugryzienie kogokolwiek, a na pewno nie obędzie się bez wkurzenia łowców z całego hrabstwa... nie wspominając o Calaveras.

— Zawsze możesz przyjąć kogoś już przemienionego, albo zastosować ten sam manewr co Derek. Zaproponować ugryzienie, dać wybór... najlepiej komuś, komu wilkołactwo mogłoby uratować życie lub przywrócić sprawność...

— Może, mógłbym... — mamrocze cicho, wciąż wpatrując się w chłopaka z rosnącym niedowierzaniem. — Wracając jednak do sedna naszej rozmowy, Stiles... To co z McCallem? Za rok, może nawet mniej, on również będzie budował własne stado. — Peter nie wie, jak ma ubrać w słowa to, co ma do przekazania. Tak aby Stilinski dobrze go zrozumiał.

— Wiem.

— Nie chcesz być w jego stadzie? Wydawało mi się, że pomimo jakichś drobnych kłopotów wciąż jest twoim najlepszym kumplem?

— Bo nim jest...

— To dlaczego...?

— Zaczynasz brzmieć jak pięciolatek: dlaczego? po co? — Stiles stara się zamaskować zawstydzenie irytacją. Dopiero to uświadamia Hale'owi, że nastolatek czuje się odrzucony. — Mógłbyś po prostu uwierzyć, podziękować... powiedzieć, że nie wytrzymasz z moim ciągłym ględzeniem i zapomnielibyśmy o sprawie — mamrocze pod nosem i Peter nie jest do końca pewien, czy to miało dotrzeć do jego uszu.

— To nie tak. To zupełnie nie o to chodzi — mówi pospiesznie wilkołak.— Chce cię w moim stadzie... Nie masz chyba pojęcia, jak bardzo by mi to ułatwiło życie. Ale nie potrafię znaleźć żadnego racjonalnego powodu, dla którego TY chciałbyś użerać się codziennie z kimś takim jak ja.

— Przecież teraz się dogadujemy?

— Znasz mnie. Wiesz, że potrafię być całkowitym dupkiem. Czasami wciąż nie radzę sobie sam ze sobą i wilk wychodzi na pierwszy plan.

— To w takim razie chyba dobrze się składa, że twój wilk mnie lubi, prawda?

— Zauważyłeś?! — pyta odrobinę spanikowany Hale.

— Do teraz nie wiedziałem, czy to moja zasługa, czy raczej tego, że ostatnio wciąż coś się działo — przyznaje Stiles. — Myślałem, że może jesteś skupiony na przeżyciu, a podążanie za jednym z pierwotnych instynktów jest dla wilkołaków czymś naturalnym...

— To nie to...

— Czyli pozostaje moja skromna osóbka?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro