30.
Sprawdzony przez betę :)
***
Zdejmowanie bandaży jest niemal tak samo czasochłonne, jak ich zakładanie. A najgorsze ze wszystkiego jest to, że po ich usunięciu nieprzyjemny zapach lekarstwa staje się jeszcze gorszy.
— Może lepiej zostawmy resztę w spokoju? — pyta z nadzieją Hale. — Pozbędziemy się ich dopiero przed prysznicem?
— Chciałem zerknąć, czy wszystko goi się tak jak trzeba... — Stiles brzmi na niezdecydowanego. Najwyraźniej i jego drażni odór maści, ale wciąż jest gotowy go znieść, byleby tylko sprawdzić czy nie dzieje się nic złego. — Żadna rana nie przysparza ci większego bólu niż pozostałe? Nie czujesz takiego charakterystycznego pulsowania... wiesz, od zbierającej się ropy?
— Nie, lekko szczypią i swędzą jak cholera. Czyli wszystko w normie... goi się na mnie jak na psie — próbuje zażartować, ale Stiles raczej tego teraz nie docenia. Patrzy na Petera gniewnie marszcząc brwi i to wystarczy, żeby wilkołak natychmiast spoważniał. — Stiles... nic mi nie będzie, wiesz o tym? Pocierpię jeszcze kilka godzin, jutro zostaną już tylko blizny, a za dwa dni nie będzie widać, że w ogóle byłem ranny.
— Niby wiem... ale to nie wyglądało dobrze. — Stilinski krzywi się na samo wspomnienie poturbowanego ciała. — Byłeś cały pokryty krwią i ledwo kontaktowałeś... Czy ty masz chociaż pojęcie, ile czasu zajęło nam oczyszczenie wszystkich ran?
— Domyślam się, że to nie był przyjemny widok... gdyby sytuacja się odwróciła i to ja musiałbym opatrywać ciebie, pewnie reagowałbym tak samo, o ile nie gorzej — przyznaje Peter, cały czas uważnie obserwując twarz Stilinskiego. Chłopak wydaje się lekko nieobecny. Wpatruje się we własne dłonie ze zmarszczonymi brwiami, a jego oddech przyspiesza. Trochę, jakby coś go wystraszyło lub wytrąciło z równowagi.
— A te ugryzienia na ramionach?
— Bolą jak diabli, ale czułbym, gdyby któraś z ran się paprała. To twoje lekarstwo, jakkolwiek nieprzyjemne dla mojego nosa, jest bardzo skuteczne — zapewnia i najwidoczniej to właściwa rzecz do zrobienia, bo chłopak nieco się uspokaja.
— To dobrze, bo ostatni tydzień całkiem mnie wyczerpał... wolałbym, żeby obyło się bez niespodzianek. Szczerze, to mam ochotę odciąć się od wszystkich i wszystkiego na dzień lub dwa — mówi i po jego minie od razu widać, że czuje się z tego powodu winny. Ten chłopak jest niesamowity, ale ktoś musi pilnować, żeby w tym całym nadnaturalnym bałaganie nie zapominał o sobie. Peter bardzo chętnie podejmie się tego zadania, na pełen etat – siedem dni w tygodniu po dwadzieścia cztery godziny na dobę...
— Jakiś czas temu myślałem o czymś podobnym... — przyznaje, wracając myślami do momentu, w którym zapach Stilesa skojarzył mu się z lasem i od tamtego momentu pomysł krótkiego wypadu na szlak wciąż do niego wraca. — Kilka dni, może tydzień, gdzieś po środku niczego... Teraz, kiedy ponownie jestem alfą, to niesie ze sobą dodatkową korzyść. Będę mógł w spokoju dojść do ładu ze swoją wilczą stroną. Chcesz się przyłaczyć?
— Tak całkiem bez kontaktu ze światem? — Stilinski brzmi na tak samo zaciekawionego jak i przerażonego. — Chyba nie dałbym rady... Poza tym nie wolisz być wtedy sam?
— Nie chcę być sam, a nawet nie powonieniem... muszę mieć pewność, że nie dam się ponieść podczas pełni, a skoro nie mam własnego stada ani rodziny...
— Liczysz na pomoc emisariusza?
— Właściwie, to nawet o tym nie pomyślałem. — Peter ma ochotę odgryźć sobie język. No i po co on to, do cholery, powiedział?! Teraz oczywiście Stiles wpatruje się w niego wyczekująco, a te jego brązowe ślepia działają na Hale'a jak serum prawdy. Co on ma zrobić?! Powiedzieć?! Tak teraz... bez żadnego przygotowania? Może lepiej byłoby uciec przez okno...
Hale kilka razy otwiera i zamyka usta. To musi wyglądać przezabawnie, ale Stiles jakoś się nie śmieje. Właściwie jego twarz z każdą sekundą coraz bardziej przypomina obojętną maskę, ale Peter dzięki swoim wikołaczym zdolnościom bez trudu może wyczuć jego szalejące emocje – rozczarowanie, smutek, złość, zmieszanie, wstyd, zawód? Niestety nie potrafi zgadnąć, dlaczego chłopak czuje to wszystko.
— Stiles? Co się dzieje?
— Nic — mamrocze pod nosem. — Myślałem po prostu, że skoro nie najgorzej ostatnio się dogadywaliśmy, to myślisz o tym żebym... No wiesz? Ty jesteś wilkołakiem, alfą. Będziesz tworzył stado i tak dalej... A ja jestem emisariuszem...
— Ty... chcesz? Poważnie?
— Wiem, wiem. Głupio wyszło, co nie? — Stiles próbuje się uśmiechnąć, ale efekt jest raczej mizerny. — Ale luz, blues i solone orzeszki...
— Że co, proszę?
— W sensie nie było sprawy — tłumaczy i brzmi na coraz bardziej zdenerwowanego. — Wszystko gra!
Hale przez chwile wpatruje się w Stilesa bez słowa. Starając się jakoś uporządkować to, czego właśnie się dowiedział. Czy to możliwe, aby szczęście aż tak mu sprzyjało? Musi się jednak upewnić.
— Chcesz zostać emisariuszem mojego stada? — pyta i nawet nie stara się ukryć, jak wielkim jest to dla niego zaskoczeniem. — Mojego wciąż nieistniejącego stada, dodajmy dla ścisłości... Wiesz, że przede mną niesamowicie ciężkie miesiące? Nie wiem, czy będę mógł zaryzykować ugryzienie kogokolwiek, a na pewno nie obędzie się bez wkurzenia łowców z całego hrabstwa... nie wspominając o Calaveras.
— Zawsze możesz przyjąć kogoś już przemienionego, albo zastosować ten sam manewr co Derek. Zaproponować ugryzienie, dać wybór... najlepiej komuś, komu wilkołactwo mogłoby uratować życie lub przywrócić sprawność...
— Może, mógłbym... — mamrocze cicho, wciąż wpatrując się w chłopaka z rosnącym niedowierzaniem. — Wracając jednak do sedna naszej rozmowy, Stiles... To co z McCallem? Za rok, może nawet mniej, on również będzie budował własne stado. — Peter nie wie, jak ma ubrać w słowa to, co ma do przekazania. Tak aby Stilinski dobrze go zrozumiał.
— Wiem.
— Nie chcesz być w jego stadzie? Wydawało mi się, że pomimo jakichś drobnych kłopotów wciąż jest twoim najlepszym kumplem?
— Bo nim jest...
— To dlaczego...?
— Zaczynasz brzmieć jak pięciolatek: dlaczego? po co? — Stiles stara się zamaskować zawstydzenie irytacją. Dopiero to uświadamia Hale'owi, że nastolatek czuje się odrzucony. — Mógłbyś po prostu uwierzyć, podziękować... powiedzieć, że nie wytrzymasz z moim ciągłym ględzeniem i zapomnielibyśmy o sprawie — mamrocze pod nosem i Peter nie jest do końca pewien, czy to miało dotrzeć do jego uszu.
— To nie tak. To zupełnie nie o to chodzi — mówi pospiesznie wilkołak.— Chce cię w moim stadzie... Nie masz chyba pojęcia, jak bardzo by mi to ułatwiło życie. Ale nie potrafię znaleźć żadnego racjonalnego powodu, dla którego TY chciałbyś użerać się codziennie z kimś takim jak ja.
— Przecież teraz się dogadujemy?
— Znasz mnie. Wiesz, że potrafię być całkowitym dupkiem. Czasami wciąż nie radzę sobie sam ze sobą i wilk wychodzi na pierwszy plan.
— To w takim razie chyba dobrze się składa, że twój wilk mnie lubi, prawda?
— Zauważyłeś?! — pyta odrobinę spanikowany Hale.
— Do teraz nie wiedziałem, czy to moja zasługa, czy raczej tego, że ostatnio wciąż coś się działo — przyznaje Stiles. — Myślałem, że może jesteś skupiony na przeżyciu, a podążanie za jednym z pierwotnych instynktów jest dla wilkołaków czymś naturalnym...
— To nie to...
— Czyli pozostaje moja skromna osóbka?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro