Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.


*Sprawdzony


***


 — Nie jestem jeszcze do tego stopnia zdesperowany ani nigdy nie przejawiałem skłonności masochistycznych... Wiem, że z tym drugim można by polemizować, skoro zadaję się z wami, a to równoznaczne z dużą dawką bólu i częstym wgniataniem mnie w różne ściany czy drzwi. — Wilkołak uśmiecha się nieznacznie na tę zakręconą przemowę Stilinskiego. Jednak zaraz zmienia się to w grymas, bo mimo wszystko ból promieniujący z przedramienia nie jest słaby. — Kurwa... naprawdę zostawiłeś litr krwi na mojej podłodze. — Nastolatek patrzy na starszego z czymś, czego wilkołak dawno nie widział: z troską. To podoba mu się zdecydowanie bardziej niż powinno.

  —Uhm, pójdę już — mruczy Hale i jak tylko wstaje ze swojego miejsca, obraz odrobinę rozmazuje mu się przed oczami. Z jękiem opada z powrotem na krzesło. — Albo może zaczekam chwilę.

— Siedź, gdzie ci dobrze, albo raczej nie... — Młodszy podnosi się z łóżka i od razu zaczyna bardzo żałować, że wypił aż tyle. Wchodzi do niewielkiej toalety i wkłada głowę pod zimny kran. Kilka sekund i wyciera włosy oraz twarz ręcznikiem. Odrobinę pomogło, przynajmniej jest w stanie się skupić i zebrać myśli. —  Dasz radę tu dotrzeć, jeśli ci pomogę? — pyta, wychylając się z łazienki.

 — A co, chcesz zaciągnąć mnie pod wspólny prysznic? — Peter uśmiecha się do tej wizji, ale Stilinski prycha na niego.

 — Pytam poważnie — warczy młodszy ze zniecierpliwieniem.

 — Okay, okay! — Wilkołak unosi ręce w obronnym geście. — Chyba tak... — Następną minutę zajmuje im przetransportowanie osłabionego bety do łazienki. Na miejscu nastolatek sadza mężczyznę na toalecie, a sam sięga do apteczki. Pierwsze idą w ruch nożyczki i na początku starszy dosyć nieufnie spogląda na to narzędzie w rękach chłopaka. — Co ty chcesz mi zrobić?

 — Tobie nic, ale muszę się jakoś pozbyć rękawa tej koszuli...

 — Nie byłoby prościej gdybym po prostu ją zdjął?

  — A dasz radę to zrobić? — Stilinski powoli traci cierpliwość. — Tylko tak w miarę szybko... pamiętaj, że mam za sobą pół butelki dobrej, mocnej whisky...

 — Tym bardziej nie zbliżaj się z tym do mnie! — woła Hale.

 — Serio? Derek poderżnął ci gardło pazurami i się tak nie wzdrygałeś... ale rób jak chcesz. — Nastolatek czeka, aż Peter upora się z wierzchnim okryciem. Kiedy koszula leży już w strzępach na kafelkach, młodszy sięga po spirytus salicylowy z apteczki. Wylewa połowę buteleczki, a rana wydaje się aż skwierczeć. — Chyba nie chcę wiedzieć, czym cię tym razem potraktowali... — mamrocze pod nosem. Kiedy płyn spłukał bród i skrzepy krwi, Stiles jest w stanie dostrzec jakieś odłamki, które utkwiły w ranie. Chwyta za pęsetę chirurgiczną. — Ostrzegam, że teraz zaboli.

 — Tak? — warczy wilkołak przez zęby. — Bo do tej pory to łaskotało...

 — Nie mam pojęcia odkąd ty się zrobiłeś taki wrażliwy?

 — Może każdy palący ból przypomina mi o pożarze? — Stiles słyszy szczerość w głosie starszego, dlatego unosi spojrzenie na niego i mówi:

 — Przepraszam. — Następnie łapie za pierwszy z kawałków czegoś i wyciąga, a ilość krwi, która wydostaje się z rany, lekko go przeraża. Dlatego nie zwraca uwagi na to, że Peter właśnie dewastuje mu umywalkę, tylko sięga po kolejne dwa odłamki. Po tym zabiegu ma całe ręce i ubranie czerwone, a Hale lekko chwieje się na swoim miejscu i jest cholernie blady. Wylewa resztę spirytusu na poszarpaną skórę, a następnie szybko owija przedramię w bandaż elastyczny. Tak, żeby docisnąć do siebie brzegi rany. Zawiązuje wszystko i spogląda z powrotem na twarz mężczyzny, dostrzegając, że tym razem jego oczy są otwarte. — Pomoże to coś? — pyta z wyraźnie wyczuwalnym napięciem w głosie.

 — T-tak — charczy starszy. — Mógłbym... tylko chwilę. Spać.

  — Jasne. Dasz radę wstać? — Stiles zarzuca sobie zdrową rękę wilkołaka na ramię i pomaga mu się podnieść. Powoli, krok po kroku, prowadzi go do swojego łóżka, a kiedy ten już bezpiecznie i stabilnie w nim leży, przykrywa go kocem, bo naprawdę nie chce niepotrzebnie urazić zranionej ręki przy wyszarpywaniu kołdry spod bezwładnego ciała.

Później nastolatek wraca do toalety i sprząta z podłogi porwaną koszulę i zakrwawione gazy, po czym wyrzuca to wszystko do worka, który od razu zawiązuje. Nie chce, by ojciec dostał zawału na ten widok. Co prawda staruszek rzadko wchodzi do jego łazienki, ale akurat znowu zabrakłoby mu pasty do zębów... Raz się tak zdarzyło i chyba wybrał najgorszy z możliwych momentów na wtargnięcie do łazienki własnego nastoletniego syna. Prawdopodobnie obaj do tej pory mają traumę po tamtym zdarzeniu... ale co się dziwić: żaden ojciec nie chce przyłapać własnego dziecka na masturbacji... również żaden małolat nie chce być na tym złapany przez rodzica. Obaj mieli wyjątkowego pecha.

Następnie szatyn chwyta za płyn do czyszczenia i za pomocą starej gąbki ściera krew z umywali i płytek wokół sedesu. Coś chrzęści i Stiles przypomina sobie o dziwnych odłamkach. Ostrożnie podnosi jeden z nich i płucze pod słabym strumieniem letniej wody. Krzywi się, kiedy dostrzega zarysowania na porcelanie...

 — Jak ja to, do cholery, wytłumaczę? — mamrocze. Jego spojrzenie wraca do tego czegoś, co znajduje się w jego ręce. Na chwilę wstrzymuje oddech. Już wie, na co patrzy: to pazury... widział takie tylko u jednego stworzenia. To pazury wilkołaka. Pytanie tylko, czyje są i dlaczego ten osobnik zakatował Petera? Schyla się i szuka pozostałych dwóch kawałków, a kiedy je znajduje, czyści równie dokładnie, co pierwszy, i ostrożnie umieszcza w kubku na szczoteczki. Notując w pamięci, że musi kupić nowy, bo ten na pewno już mu nie będzie służył... Na zdrętwiałych nogach i na wpół śpiący, podchodzi do szafki i wyciąga czysty ręcznik, a następnie zdejmuje z suszarki piżamę. To tak właściwie stara koszulka z logo Batmana i sprane dresy. Normalnie śpi w bokserkach, ale dzisiaj ma w pokoju nieprzytomnego wilkołaka i nie chce, żeby Peter po przebudzeniu docinał mu z powodu jego wątłej budowy. Chociaż po ostatnich wydarzeniach zaczął w wolnych chwilach trenować i może nie widać było zbyt wielu mięśni, jednak pojawiła się jakaś nowa sprężystość w jego ciele. Nawet Danny ostatnio się go zapytał wprost, czy zdecydował się na te ćwiczenia, które mu polecił. Później chwilę o tym pogadali i chłopak życzył mu wytrwałości, bo podobno przychodzi taki moment, kiedy ci się już nie chce, a najważniejsza jest systematyczność.

 — O czym ja myślę... — praska Stilinski. — Raczej lepiej byłoby się zastanowić, kto wbił szpony w Petera... — Wskakuje pod ciepły strumień wody i spłukuje z siebie cały ten beznadziejny dzień. Ma nadzieję, że to załamanie było tylko chwilowe i o świcie będzie z powrotem dawnym sobą. Kiedy jest już czysty i przebrany w dresy, wychodzi na boso z toalety i wciąż wycierając włosy, przekręca zamek w pokoju. Najwyżej powie tacie, że czuł się trochę niepewnie sam w domu. Wyjdzie na śmierdzącego tchórza, ale przynajmniej szeryf nie znajdzie go w łóżku ze starszym facetem, który na dodatek od kilku miesięcy powinien być trupem. To zdecydowanie lepsza alternatywa, bo nie chce doprowadzić do przedwczesnego zawału własnego ojca. Przez chwilę stoi przy łóżku i patrzy z poczuciem winy na butelkę alkoholu, ze zdziwieniem rejestrując, że wydarzenia wieczoru i prysznic otrzeźwiły go prawie całkowicie, ale zmęczenie psychiczne pozostało. Ziewa i rozgląda się za telefonem. Dostrzega go, wystającego spod poduszki, a kiedy go wydostaje, ręka wilkołaka wystrzeliwuje do przodu i mocno przytrzymuję mu dłoń.

  — Hej! — syczy nastolatek.


*Jak tam, podoba się rozdział ?? :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro