29.
Sprawdzony przez betę :)
***
Peter nie wie, jakim cudem w ogóle udaje mu się zasnąć. Musi to zawdzięczać mieszance ogromnego wyczerpania, ran i wciąż unoszącego się w powietrzu lekkiego aromatu werbeny. Chociaż największą zasługę należy przypisać temu, że Stiles śpi tuż obok niego. Ten chłopak ma na niego tak ogromny wpływ... niby wie już od jakiegoś czasu, że Stilinski jest dla niego ważny. Jednak chwile takie jak ta są tego niezbitym dowodem. Stoczył dziś ciężką walkę, a rany wciąż dają o sobie znać. Na nowo uzyskany status alfy powinien sprawić, że będzie pobudzony i niespokojny... A tu proszę, przespał pełne pięć godzin, niczym niemowlę po wyżłopaniu całej butelki mleka.
Nie może powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu. A to dlatego, że obudził się tak blisko chłopaka jak jeszcze nigdy. Jasne, nieraz zdarzyło się, że przysunęli się do siebie podczas snu, ale to zupełnie nowa rzecz... Stiles śpi na lewym boku, a Peter obejmuje go ramieniem. Nos wilkołaka schowany jest we włosach Stilinskiego – znajomy zapach sprawia, że wilk Hale'a mruczy niczym zadowolony kociak. Plecy chłopaka są tuż przy jego klatce piersiowej, uda przy udach, a tyłek... ugh! To może okazać się nieco krępujące, kiedy Stiles już się obudzi. Ponieważ nawet bardzo wyraźne widmo śmierci nie jest w stanie osłabić jego libido. Nie, gdy w grę wchodzi Stiles.
— Dobrrry — mamrocze Stiles w poduszkę. — Długo spaliśmy? Ojciec jest w domu? — pyta, wiercąc się lekko w objęciach Hale'a. Przestaje niemal natychmiast, a jego tętno przyspiesza. Cholera, poczuł? Peter nie wie, co zrobić: powiedzieć coś czy nie? Odsunąć się czy udawać, że nie wie o co chodzi?
— Nie widzę zegarka, a nie mam pojęcia, gdzie mogą być nasze telefony... obstawiam, że może być blisko pierwszej po południu — mówi, poluźniając nieco objęcia. Tak, by Stiles miał możliwość odsunięcia się. Sam jednak pozostaje dokładnie w tym samym miejscu. — Twój ojciec wpadł do domu jakieś pół godziny temu na szybki prysznic i zmianę ubrań. A później pognał z powrotem do samochodu...
— To chyba dobrze, że go nie ma? Dlaczego mam wrażenie, że coś jest nie w porządku? — drąży Stilinski. Cholera. Czy temu chłopakowi naprawdę nic nie umknie?
— Nie, nic się nie stało.
— Ta jasne — prycha Stiles pod nosem. Następnie wierci się chwilę, aby w końcu odwrócić się twarzą do wilkołaka. — Więc...?
— Wiem, że nam to na rękę i w ogóle... ale czy jako ojciec-szeryf nie powinien się zainteresować dlaczego jesteś w domu w czasie, gdy powinieneś być w szkole?
— Teoretycznie powinien. Tylko, że wbrew temu, co o mnie myślisz, nie urywam się nagminnie ze szkoły, a moja średnia jest zawsze jedną z najwyższych... — Stilinski wzrusza ramionami. — To trochę zagmatwane, ale po śmierci mamy... odpuszczamy sobie z ojcem drobne grzeszki. Ja nie czepiam się, jeśli on wypije trochę szkockiej po wyjątkowo paskudnym dniu, albo gdy nie pojawia się w szkole wtedy gdy powinien i Melissa go w tym wyręcza. A on czasami przymyka oko na to, że nie wracam o tej porze, o której miałem, albo że nagminnie zapominam powiadomić go o tym, że ktoś do nas wpadnie...
— Uczciwa umowa — przyznaje cicho Peter.
Stiles tylko uśmiecha się w odpowiedzi. Wszystko, co nie zostało powiedziane na głos, Peter mógł wyczytać między wierszami. To, że Stiles musiał za szybko dorosnąć i zacząć dbać o siebie, a czasami nawet o własnego ojca. Domyśla się, że chłopak czasami chciał być jak jego rówieśnicy – przeciętnym, niewyróżniającym się dzieckiem, ze zwyczajnymi rodzicami... a zamiast tego został na przymus wrzucony w buty dorosłego. I mimo że jest bystrzejszy niż większość jego rówieśników, to z pewnością zadawał sobie to najgorsze z możliwych pytań, to na które nie ma dobrej odpowiedzi: "Dlaczego to przydarzyło się właśnie mnie?". Hale już na początku ich znajomości zauważył, że więź, jaka jest między Stilesem a szeryfem jest niezwykle silna i nie jest to typowa relacja ojciec-syn. To też w tym jest, ale po śmierci Claudii stali się sobie w jakiś sposób równi. Ma świadomość, że jeśli chce Stilesa, to musi zadbać o to, by mieć w miarę pokojowe stosunki z Johnem. To będzie sporym wyzwaniem.
— Chyba możemy zdjąć już bandaże — mówi Stiles z namysłem. — No może z wyjątkiem tych na ramionach. Te rany były wyjątkowo głębokie i nie sądzę, żeby zdążyły się już zagoić...
— Och. Wspaniale — mamrocze wilkołak pod nosem. — Tylko czy najpierw nie powinieneś czegoś zjeść, albo chociaż napić się herbaty? Wybacz, że to powiem, ale nie wyglądasz na zdrowego. Czy może właściwszym określeniem byłoby całkiem przytomnego...
— Tak, herbata zawsze jest dobrym pomysłem. Najlepiej czarna z miodem i cytryną, a dla ciebie?
— Może być taka sama.
***
Kwadrans później herbata jest już w połowie wypita, a atmosfera zagęszcza się z każdą mijającą minutą coraz bardziej. Obaj są już na tyle rozbudzeni, żeby pamiętać wszystko, co się wydarzyło, każde słowo, które zostało powiedziane oraz wiedzą, że wciąż jest coś, co muszą sobie wyjaśnić. Żaden z nich jakoś nie wyrywa się do tego, by zacząć. Peter zawsze uważał się za kogoś, kto ze słowami radzi sobie wyśmienicie. (Tak w przeciwieństwie do Dereka.) A tu okazuje się, że kiedy przychodzi co do czego, to nie jest w stanie wykrztusić jednego zdania.
— To jak będzie? od-mumifikujemy cię? — Hale oddycha z ulgą, bo to trochę jak odroczenie wyroku.
— Jestem za — potwierdza Peter. — Może mógłbym skoczyć też pod szybki prysznic? — pyta z nadzieją. Wolałby nie śmierdzieć, kiedy będą rozmawiać... albo raczej gdy on będzie mówił o tym, co czuje.
— Przykro mi, ale niektóre rany mogłyby otworzyć się na nowo. Myślę, że za kilka godzin powinno być już dobrze.
— A do tego czasu będę cuchnął jak zgniła kapusta, doprawiona odorem skunksa.
— No nie przesadzaj, nie jest aż tak źle...
— Dobrze też nie.
— To lekarstwo: ma działać, a nie pachnieć fiołkami — prycha Stiles, pochylając się w jego stronę. Teraz to kolej Hale'a, żeby się roześmiać, bo ten gówniarz miał czelność powąchać go i teatralnie zacząć wachlować powietrze koło swojego nosa. — Choć możesz mieć odrobinę racji... śmierdzi, naprawdę... intensywnie.
— Wyobraź sobie jak ja to odbieram.
— Najważniejsze, że działa. Jakoś wytrzymamy. Powiedzmy... do ósmej wieczorem?
— Szóstej? — Peter robi najlepsze szczenięce oczy w całym swoim życiu. Stiles pozostaje niewzruszony. — Proszę o skrócenie wyroku, wysoki sądzie? — Stilinski wydaje się lekko rozbawiony. Dobre i to.
— Siódma. I ani minuty wcześniej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro