26.
*Sprawdzony
***
Stiles wciąż jest cholernie skołowany po powrocie z podróży astralnej. Ciężko jest mu się ruszać, czy choćby mówić. Głowa boli go niemiłosiernie, a skurcze żołądka oraz nieustające dudnienie w uszach podpowiada mu, że najprawdopodobniej dorobił się kolejnego wstrząśnienia mózgu. Po prostu świetnie. Dodatkowo czuje, jakby jego ciało ważyło co najmniej tonę. Uchyla na próbę powieki, ale wszystko wydaje się zbyt jasne. Na powrót zamyka oczy i stara sobie ułożyć w głowie wydarzenia ostatnich godzin.
Wie, że coś poszło źle.
Ostatnie co pamięta, zanim wszystko stało się przeraźliwie jasne to, że udało mu się uleczyć obrażenia Jennifer, a pozostałą, skażoną moc Nemetonu wyrzucił z jej ciała. Właśnie wtedy stało się coś czego nie przewidział – Blake, po pozbyciu się tych nagromadzonych emocji, całkowicie opadła z sił, ale zanim zemdlała, zdążyła jeszcze zamknąć umysł tak szczelnie, że Stilinski został w nim uwięziony.
Oboje z Jennifer byli zamknięci w jej ciele. Dodatkowo od pozostałych odgradzał ich jeszcze okrąg z jarzębu wzmocnionego szałwią. Jedynie Deaton byłby w stanie bez problemu się do nich dostać. Niestety, starszy emisariusz utknął po drugiej stronie magazynu, a drogę do tej części blokowały mu walczące wilkołaki. Stiles był przekonany, że już po nich...
Dlatego, kiedy ponownie otwiera oczy, upewnia się, że jest sobą. Podnosi prawą rękę tak, by móc jej się dokładnie przyjrzeć. Z ogromną ulgą zauważa znajomy układ pieprzyków oraz bliznę po oparzeniu między kciukiem, a palcem wskazujący. Kolejny raz udało mu się przeżyć. To jednocześnie bardzo budujące i nieco niepokojące, bo przy jego trybie życia już dawno powinien wąchać kwiatki od spodu. Coś jak szósty zmysł podpowiada mu, że musiało wydarzyć się coś nietypowego... Chociaż w zasadzie, przeciętny człowiek wiele z tego, co im się przytrafia, uznałby za szalone i niezwykłe. Już nawet pomijając ten drobny szczegół, że wilkołaki są wśród nas. Właśnie! A co do wilków, to co z nim? Wszyscy żywi?
Stilinski niepewnie rozgląda się na boki i pierwsze co widzi to umazanego krwią, poranionego Petera, siedzącego tuż przy jego nogach. Zanim daje radę powiedzieć cokolwiek, spojrzenie wilkołaka robi się mętne, a on sam osuwa się na ziemie. Stiles jakimś cudem zdąża przytrzymać go odrobinę i pokierować tak, żeby głowa Hale'a znalazła się na jego kolanach. Nie wie, co ma zrobić, bo sam ledwie utrzymuje oczy otwarte. Jest tak zmęczony, że myśli mu się plątają, a powiedzenie choćby słowa wydaje się być ponad jego siły. Wzdryga się, gdy czuje, jak po prawej ręce prześlizguje mu się coś ciepłego. Podnosi się kilka centymetrów z ziemi i wykrzywia szyję w taki sposób, że może zobaczyć co się dzieje. Dostrzega na swojej dłoni stróżkę świeżej krwi. Nie ma żadnych nowych rozcięć, więc to prawdopodobnie wilkołak wciąż się nie uleczył, a Stiles, starając się go przytrzymać, niechcący otworzył ranę. Powoli siada, próbując jednocześnie nie zrzucić głowy Petera ze swoich kolan. Co jak co, ale kolejny guz nie jest mu potrzebny... Gdy już siedzi, zauważa, że zaledwie metr od nich znajduje się reszta: Derek z nieprzytomną Jennifer w ramionach, dziwnie cichy Scott i Deaton z rozciętą głową.
— Co... ci? — stara się powiedzieć coś więcej, ale gardło ma straszne suche, a w ustach czuje posmak ziemi. Nie jest szczególnie zdziwiony, skoro wszędzie tutaj zalega kilkucentymetrowa warstwa kurzu.
— Nic mi nie będzie — uspokaja go Alan. W międzyczasie Scott podchodzi do niego z butelką wody. Stiles dziękuje lekkim skinieniem głowy i od razu wypija niemal połowę. To go nieco orzeźwia, przypomina sobie o tym, że powinien sprawdzić skąd pochodzi ta świeża krew. Delikatnie odgarnia to, co zostało z koszuli Petera i aż zachłystuje się powietrzem, bo to nie jest jedna otwarta rana. Całe plecy oraz tors wilkołaka są plątaniną mniejszych i większych szram. Niektóre zdążyły się już zasklepić, ale te głębsze wciąż krwawią.
Nie jest do końca pewien, czy wszystko wyleczy się bez medycznej pomocy. Najlepiej będzie zdać się na Deatona... Chociaż rany zadał alfa, a oni wciąż ich nie oczyścili. Stilinski zauważa, że oprócz zwyczajnego brudu w ranach tkwią liście i kawałki szkła... tak, to z pewnością nie pomaga przy procesie gojenia. Podnosząc głowę, napotyka wzrok młodszego Hale'a.
— Wyliże się — mówi Derek cicho, a Stilinski mógłby przysiąc, że w jego głosie słychać ulgę. Przygląda się uważnie wilkołakowi, a ten odpowiada swoim firmowym grymasem. — No co?
— Pamiętasz naszą umowę? — pyta z lekkim wahaniem. — Jeśli Peter pomoże nam pokonać Deucaliona, to spróbujesz się z nim dogadać?
— Pamiętam. — odpowiada powoli, jakby z namysłem. — Sęk w tym, że on jakimś cudem sam pokonał najsilniejszego wilkołaka alfę jakiego znam.
— I co z tego?
— Teraz sam stanie się alfą, geniuszu — prycha Hale. — Nie potrzebuje już mnie... tylko własnego stada. — Milknie na kilka sekund. — Tak samo jak Scott.
— CO?!
— Udało mu się zniszczyć tę twoją superwzmacnianą barierę i to coś w nim zmieniło... stał się alfą. — Obaj zerkają na McCalla. — Mama opowiadała mi taką historię na dobranoc o alfie, której siła tkwiła nie w liczebności stada, ale w niej samej. Tylko zawsze myślałem, że to zwyczajna bajka dla dzieci.
— Chcesz mi powiedzieć, że od teraz w Beacon Hills będą aż trzy watahy?
— Nie do końca... Scott nie urodził się wilkołakiem i nigdy nie brał pod uwagę zostania przywódcą, bo myślał, że jedyna opcja to zabicie innego alfy. — McCall przytakuje skinieniem głowy, ale poza tym nie wtrąca się w rozmowę. Stiles sądzi, że to wszystko chyba do Scotta wciąż nie dotarło. — Na początku może mu być ciężko kontrolować nowe umiejętności, a jeszcze dochodzi do tego kwestia instynktu... Niby bety i alfy nie różnią się aż tak bardzo, ale dla niego będzie to podwójnie trudne. Ze względu na to, że nie był na to przygotowany oraz fakt, że jest bardzo młodym wilkołakiem. Przecież zaledwie rok temu przemienił się po raz pierwszy.
— Chyba nie stanie się oszalałą bestią biegającą po rezerwacie, zmieniającą wszystkich, których napotka na swojej drodze?!
— Zrobię wszystko co się da, żeby tak się nie stało...
— Ja również — oświadczył Deaton.
— Czyli konkretnie co?
— Nauczę go tego, co sam potrafię — mówi Derek z rzadko spotykaną u niego pewnością. — Deaton też z pewnością rzuci kilkoma mądrościami. — Tutaj Hale uśmiecha się krzywo w stronę starszego emisariusza. — Minie kilka miesięcy, może kolejny rok, zanim Scott stworzy własne stado. Zresztą, nawet jeśli obaj pozostaniemy w Beacon Hills, to nie znaczy to, że musimy ze sobą rywalizować. Raczej żaden z nas nie ma ochoty tworzyć kilkudziesięcioosobowej watahy ani poszerzać terytorium. Dogadamy się...
Stilesowi wydaje się, że w tym oświadczeniu jest coś więcej. Drugie dno, którego jeszcze nie umie dostrzec. Potrzebuje kilku minut na zebranie myśli. W tej chwili nic, co przychodzi mu do głowy, nie jest logiczne. Jedyne czego jest pewien to to, że od teraz wszystko się zmieni.
Deucalion nie żyje, a Jennifer przestała być mrocznym druidem.
To koniec pewnego etapu...
Może nie wszystko jest tak, jak to sobie zaplanowali, ale na to i tak były małe szanse. Stiles w zasadzie jest wdzięczny Wszechświatowi, że to Jennifer przeżyła, a nie Deucalion. Woli nawet nie zastanawiać się, co zrobiłby im Derek, gdyby było na odwrót... Pozostaje jeszcze kwestia wydostania się z tych nawiedzonych magazynów. Cały czas ma problem z ustaniem na własnych nogach, a ból głowy nasila się przy każdym, nawet najdrobniejszym ruchu. Peter na przemian traci i odzyskuje przytomność. Raczej obaj nie są w stanie prowadzić dzisiaj samochodu. Ktoś inny będzie musiał ich odwieść. I tym kimś z pewnością nie będzie Derek, bo sam ma gdzieś niedaleko zaparkowane Camero. Zresztą on i tak prawdopodobnie będzie się chciał skupić na Jennifer.
Stilinski kieruje swój wzrok na Scotta, ale młody wilkołak nawet tego nie dostrzega. Cały czas przygląda się leżącemu niedaleko ciału Deucaliona. On sam nie czuje właściwie nic poza ulgą, a przecież przyczynił się do tej śmierci o wiele bardziej niż Scott czy Derek... Powiedział Peterowi, że jeśli nie będzie innego wyboru, to ma zrobić wszystko, żeby wyciągnąć ich z tego cało. Stiles wciąż nie wie, co dokładnie zawiodło w ich planie, ale patrząc na obrażenia Deatona może mieć pewne podejrzenia... Alan nie zamknął Deucaliona w kręgu i Peter zrobił t, o co obiecał. Czy to czyni Stilinskiego odpowiedzialnym za tę śmierć? Możliwe... Tylko czy to coś zmienia? Nie.
Wybór: my lub on...
— Jedźmy stąd, dobrze? — proponuje Stilinski cicho, bo powinni w końcu zająć się rannymi i poinformować resztę stada, że kolejny raz udało im się przeżyć. Allison, Lydia i Isaac zapewne z nerwów zdążyli się kilka razy pokłócić, a kto wie może nawet pobić? — Zadzwonię do Argenta, żeby pomógł nam z ciałem — dodaje mniej pewnie. Co najdziwniejsze, Derek jest tym, który reaguje jako pierwszy.
— Jestem za. — Przytakuje, posyłając w stronę Stilesa niewielki uśmiech. Coś jak podziękowanie.
Obaj wiedzą, że tak będzie prościej. W końcu łowcy właśnie na tym najlepiej się znają. Na pozbywaniu się ciał zabitych w taki sposób, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Stiles rozumie też, dlaczego Hale sam nie poprosiłby Chrisa o pomoc. Chociaż zarówno on jak i Allison są o wiele bardziej ludzcy, cała reszta ich rodziny wciąż stanowi dla Dereka żywe przypomnienie tego, co zrobiła mu Kate.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro