Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19.

*Sprawdzony


***

Parkując na podjeździe, Stiles ze zdziwieniem zauważa, że ojciec jest już w domu i to najwyraźniej nie sam. Obok radiowozu stoi znajomo wyglądający, granatowy garbusek. Wygląda na to, że jego staruszek zorganizował sobie randkę i Stiles bardzo nie chce niczego zepsuć swoim niespodziewanym wtargnięciem. Gdyby okoliczności były nieco inne, mogliby poczekać w samochodzie... ale biorąc pod uwagę psiaki Deucaliona panoszące się w Beacon Hills oraz to, że musi przygotować kilka rzeczy do podróży astralnej, to nie bardzo mogą sobie na to pozwolić.

Ciszę przerywa cichy śmiech Petera. Stilinski patrzy na niego z lekkim zmieszaniem, dopóki nie dociera do niego fakt, że wilkołak najprawdopodobniej śmieje się z czegoś, co usłyszał z domu.

– Powiedz mi – rozkazuje. Hale kręci głową i wyszczerza się do niego, co Stiles uznaje za nieco przerażające i ujmujące w tym samym czasie. Nie znaczy to jednak, że nastolatek zamierza mu odpuścić. Wpatruje się w Hale'a, mrużąc oczy i niemo domagając się szczegółowego raportu z tego co dzieje się w domu. – Peteeeer, NO!

– Nie chcesz tam teraz wchodzić – wykrztusza w końcu wilkołak, a zaraz potem chichocze kolejny raz.

– Ale... – potrzebuje dokładnie pięciu sekund, żeby wyciągnąć odpowiednie wnioski. – Serio?

– Uhm...

– Jedziemy stąd! – niemal piszczy, odpalając Jeepa. Nie ma najmniejszego zamiaru być w pobliżu, gdy to się dzieje. Nie sądził, że jego staruszek jest taki szybki... ale kto wie, ile czasu zbierał się na odwagę, żeby zaprosić gdzieś Abigail. I to nie tak, że ma coś przeciwko temu, żeby ojciec ponownie ułożył sobie życie... albo że nie lubi jego wybranki. Tylko niekoniecznie chce być świadkiem przejścia ich znajomości na wyższy poziom. Mimo wszystko John jest jego ojcem i, jak to się mówi, są pewne rzeczy, których dzieci nie powinny wiedzieć o swoich rodzicach...

– Szeryf ma całkiem niezły gust co do kobiet – oznajmia niespodziewanie Hale. Stiles nic na to nie odpowiada, tylko zerka na niego pytająo. – Pamiętam też twoją mamę... może nie jakoś szczególnie dokładnie, ale sam wygląd i ogólne wrażenie jakie robiła na ludziach. – Milknie na chwilę. – Wyróżniała się na tle szarych i nudnych mieszkańców małego miasteczka. Była trochę jak z innego świata... Jesteś do niej bardzo podobny.

– Wydaje ci się... – Stilinski czuje się nieco zakłopotany, bo został właśnie poczęstowany najpiękniejszym komplementem, jaki mógł sobie tylko wyobrazić. Zawsze chciał być taki jak mama... Wciąż pamięta tę pozytywna energię, szczery uśmiech Claudii i to, że w jakiś sposób zarażała nią wszystkich dookoła.

– Dopiero od niedawna, ale uwierz... doskonale widzę, jaki jesteś – odpowiada Peter z niezwykłą dla niego powagą.

Stilinski nie ma pojęcia, co na to odpowiedzieć, a naprawdę chciałby. Jak na złość wszystkie błyskotliwe i dowcipne uwagi uciekają mu z głowy. Została tylko dezorientacja i lekki popłoch. To nie jest dla niego znajoma sytuacja – gdy nie wie, co powiedzieć. Przecież jest znany właśnie z tego, że zawsze ma coś do dodania! Zerka na wilkołaka i z ulgą dostrzega, że ten nie wlepia w niego swojego wszechwiedzącego spojrzenia, tylko skupiony jest raczej na tym, co mijają po drodze. Sądząc po jego postawie, wypatruje wszelkich śladów bytności stada alf albo innych nieznanych nastolatkowi zagrożeń. To trochę niepokojące, że zna Petera na tyle dobrze, że jest w stanie poznać jego ogólny nastrój czy samopoczucie po samej mimice i gestach. Zdaje sobie sprawę, że powinien większą uwagę poświecić prowadzeniu Jeepa niż swojemu pasażerowi i dlatego od czasu do czasu zerka przed siebie i w lusterka, ale zaraz potem jego spojrzenie z powrotem skupia się na Hale'u. Wyraźnie go coś niepokoi i jakiś szósty zmysł podpowiada Stilinskiemu, że to nie ma bezpośredniego powiązania z czekającym ich starciem.

– Co się dzieje? – pyta. Domyśla się, że Peter nie powie mu sam z siebie o co chodzi. Stiles ma jednak już całkiem sporo wprawy w wyciąganiu zeznań z opornych wilkołaków... Na bieżąco radzi sobie ze Scottem czy Derekiem.

– A co niby ma się dziać? – prycha Peter. – Kolejny ekscytujący dzień przed nami... – Nie jest to kłamstwo, ale też nie cała prawda. Stilinski może poznać to po tym, jak wilkołak zaciska szczękę i marszczy brwi w skupieniu. Najwyraźniej Peter stara się nie zdradzić za wiele z tego, co dzieje się w jego głowie. Ale Stiles naprawdę chce to wiedzieć!

– I tylko o to chodzi?

– A to za mało? – Hale unosi brew w zapytaniu i wreszcie skupia na nim swój wzrok.

– Nie... ale wiem, że jest coś jeszcze.

– Może tak, może nie.

– Chcesz mi podnieść ciśnienie takimi odpowiedziami? – pyta Stiles nieco poirytowany.

– Bardziej sugeruję, że nie mam ochoty o tym rozmawiać.

– Świetnie – syczy nastolatek pod nosem. To tyle, jeśli chodzi o zaufanie...

– To nie to, co pewnie myślisz. Mógłbym powiedzieć, ale nie chcę jeszcze bardziej namieszać przed tym, co czeka nas jutro.

– A da się bardziej?

– Oczywiście, że się da. Zawsze jest tak, że jak ci się wdaje, że gorzej już być nie może, to dzieje się coś, co uświadamia ci, jak bardzo się myliłeś.

– A może jeśli powiesz, co siedzi w twojej zakazanej łepetynie, to ubędzie nam zmartwień?

– Nie sądzę – oznajmia Hale i to takim tonem, że każdemu normalnemu człowiekowi odechciałby się dalszego dociekania. Cóż, dobrze w takim razie, że Stiles nie uważa się za całkowicie zdrowego na umyśle... bo bądźmy szczerzy, jaki zrównoważony psychicznie nastolatek ganiałby za bandą wilkołaków, zamiast zająć się swoim ledwo istniejącym życiem towarzyskim? Przyznaje się bez bicia do tego, że jest odrobinę szalony. I dobrze mu z tym.

– Minęło jakieś czterdzieści pięć minut naszej wycieczki... myślisz, że możemy już wrócić?

– Dajmy im jeszcze ekstra kwadrans... Panna Green wygląda na wymagającą – odpowiada Hale lekko. Najwyraźniej sądzi, że poprzedni temat został już zakończony. Jeśli tak, to najwyraźniej nie zna Stilesa Stilinskiego tak dobrze, jak mu się wydaje.

***

Zatrzymują się na jednej ze stacji benzenowych i Stiles biegnie po herbaty i coś na ząb, bo od tego myślenia i zamartwiania się burczy mu już w brzuchu. Najwyraźniej stres wpływa na jego i tak spory apetyt pobudzająco.

Gdy wraca, ma ze soba dwa gigantyczne kubki z herbatą owocową, dwa całkiem spore opakowania z kręconymi frytkami, dwie zapiekanki z pieczarkami i trzy pudełeczka z różnymi sosami. Peter patrzy na niego, potem na jedzenie i znów na niego. Po czym uśmiecha się wrednie.

– Masz tasiemca?

– Dziesięć od razu. – Wywraca oczami, bo to nie tak, że nie słyszał takich uwag wcześniej.

– Sądząc po twojej sylwetce i tym, ile potrafisz zjeść...

– Zazdrościsz?

– Współczuję szeryfowi... ciebie łatwiej ubrać niż nakarmić. – Peter szczerzy się do niego, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.

– Haha – mamrocze Stilinski – a teraz przeproś, bo połowa tego jest dla ciebie...

***

Dopiero gdy po jedzeniu zostają tylko papierki i tłuste plamy na ich ubraniach, nastolatek postanawia wrócić do poprzedniego tematu. Czujność Hale'a została nieco uśpiona i jest szansa na to, że uda mu się coś ugrać.

– Więc co cię martwi?

– To był podstęp, prawda... wzbudzenie zaufania, przyjazna atmosfera, a teraz czas na zeznania?

– Przejrzałeś mnie – kpi Stiles. – Ale tak serio, Peter, byłoby lepiej, jakbyś się tak nie dąsał.

– Ja się nie DĄSAM!

– A niby co robisz?

– Taktownie milczę...

– A mówienie o tym, co cię męczy, byłoby nietaktowne? – prycha nastolatek. – Czy ty sam siebie słyszysz?!

– Yup.

– Hele.

– Tak się nazywam.

– Kurwa.

– Tak się nie nazywam...

– Mów o co chodzi, bo inaczej cały czas będę się tym dręczył i przez to nie będę w stanie skupić się na darachu tak jak powinienem.

– Stilinski... niby taki niepozorny, a dokładnie wiesz, za jaka strunę pociągnąć, żeby ktoś zagrał tak jak chcesz.

– Nie chciałem tego w ten sposób, ale...

– Już skończ się tłumaczyć...

– To co cię trapi?

– Ty.

– Ja? – Powiedzieć, że jest zszokowany to mało. – Jak to ja?!

– To, w jaki sposób zachowuję się przy tobie... – Stiles nadal nie wie, o czym Hale mówi. – Moja wilcza strona lgnie do ciebie jakbyś był... watahą, domem i wszystkim tym, co mnie stabilizuje.

– A czy to źle?

– A dobrze? – Peter wygląda na zdezorientowanego, winnego i jednocześnie pełnego nadziei. – Chcesz mieć mnie uwiązanego do siebie jak kulę u nogi do końca życia?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro