18.
*Sprawdzony
***
Po wyjściu daracha każdy z nich wzdycha ciężko, jakby jakiś ogromny ciężar spadł im z ramion. Stiles nie bardzo wie, co teraz zrobić, bo młodszy Hale wygląda, jakby za chwilę miał się rozpaść na drobne kawałeczki, a starszy wpatruje się w niego z niepokojem i jakby współczuciem. Oczywiście nie trwa to długo, bo tak szybko, jak orientuje się, że jest obserwowany, od razu zakłada swoją ulubioną maskę obojętności i lekkiego znudzenia.
Nastolatek ma ochotę zrobić dwie rzeczy jednocześnie: walnąć Petera w ten zakuty łeb i to czymś wystarczająco ciężkim, żeby te obluzowane klepki wskoczyły z powrotem na swoje miejsca oraz wygłosić długi wykład o prawidłowym wyrażaniu własnych emocji do obu Hale'ów. Jakimś cudem ogranicza się jedynie do prychnięcia, co oczywiście ściąga całą uwagę na niego. Obaj wpatrują się w niego z identycznymi minami, co z kolei wywołuje u niego rozbawienie.
– Co znowu? – pyta Derek.
– Nic, nic... – Przewraca oczami, bo co innego może zrobić?
– Stiles.
– Ale naprawdę, to nie jest istotne – mamrocze pod nosem. – Po prostu jesteście do siebie bardziej podobni niż myślicie.
***
Derek nie zostaje zbyt długo i Stilinski wcale nie jest zaskoczony, gdy ucieka pod jakimś błahym powodem. Przynajmniej wychodzi frontowymi drzwiami, a nie wspina się do okna. Już będąc jedną nogą za progiem, odwraca się do nich z lekkim zawahaniem.
– Myślisz, że to wystarczy? – Przez chwilę Stiles nie jest pewien, o co on w ogóle pyta. – Da się ją uratować?
– Nie obiecam ci tego, Derek, bo jeszcze cenie sobie własne życie, a jeśli pójdzie coś nie tak, to nie chciałbym skończyć jako kozioł ofiarny. – Może powinien powiedzieć mu wszystko, co chce usłyszeć. Zapewnić, że będzie dobrze. Jednak nie chce go oszukiwać. – Zrobię, co będę mógł.
– To już coś – odpowiada. – Gdyby coś się działo...
– Damy ci znać – przyrzeka Peter.
– Okay. – Po tym ostatecznie wychodzi, zamykając za sobą cicho drzwi.
Ta wymiana zdań coś znaczy, tylko nastolatek jeszcze nie do końca rozszyfrował co. Może być bardzo zakamuflowanym wołaniem o pomoc. Patrzy więc bezradnie na Petera, bo jeśli istnieje na świeci jedna osoba, która jest w stanie zrozumieć Dereka, to jest nią jego wuj.
– Tak w wolnym tłumaczeniu znaczy to, że liczy na naszą pomoc bardziej niżby chciał – mówi wilkołak z lekkim grymasem na twarzy.
– Szczerze, to sam nie bardzo cieszę się z tego, jak wiele zależy od mojego planu. – Nie jest to coś, do czego przyznałby się każdemu, ale ma dziwną, niepotwierdzoną dowodami pewność, że Peter go zrozumie. – Jeśli coś pójdzie nie tak...
– Wiem, wiem. – Hale uśmiecha się do niego kącikiem ust. – Cokolwiek teraz nie zrobimy, to i tak dostaniemy po dupie, co?
– Na to wygląda. – Śmieje się krótko. – Jakieś ostatnie życzenie przed jutrzejszym dniem?
– W zasadzie to... jest coś – oznajmia. – Tylko, że...
– Okay.
– Nawet nie wiesz, co chciałem powiedzieć. – Wilkołak marszczy brwi w zdezorientowaniu.
– Wydaję mi się, że jednak wiem. – Wzrusza ramionami. – Przyda mi się spacer.
– Jesteś pewien? – pyta. – To nie będzie miła wycieczka.
– Nie spodziewałem się niczego innego. – Nie mówi, że domyśla się, gdzie Peter się wybiera.
***
Tak, jak się tego spodziewał, jadą do starego domu Hale'ów. Chyba po raz pierwszy w życiu nie może znaleźć żadnych słów. Chociaż Peter nie wygląda, jakby oczekiwał od niego akurat rozmowy. Sposób, w jaki patrzy na opustoszałą ruinę... jakby dostrzegał w tym miejscu coś, czego już nie ma. Pewien odblask przeszłości.
Coś się zmieniło między nimi i Stiles nie wie, w jaki sposób ma się z tym czuć. Można powiedzieć, że stali się przyjaciółmi. Peter rozumie go w sposób, w jaki nikt poza jego zmarłą mamą nie potrafi. Samo to, że Hale jest od niego sporo starszy, powinno stwarzać pomiędzy nimi przepaść nie do przeskoczenia. Jednak ze wszystkich na świecie, to właśnie Hale łapie jego dziwne poczucie humoru i potrafi nadążyć za jego zakręconym tokiem rozumowania.
Obaj czasami bywają dla siebie wredni, a niektóre z ich rozmów przypominają bardziej słowne przepychanki. Nie może być inaczej, jeśli co chwilę rzucają jakimiś większymi lub mniejszymi złośliwościami. Dziwaczne porównania i posyłanie sobie krzywych uśmieszków, jeśli drugiemu zajmuje więcej niż kilka sekund zrozumienie prawdziwego znaczenia wypowiedzianego zdania.
To przyjemne uczucie – świadomość, że może z kimś rozmawiać tak jak chce. Bez tego cholernego filtra słownego...
Nie ma jednak pojęcia, w jaki sposób ich dwójka dotarła do tego miejsca, w którym jest obecnie. Gdzie stawia ich to to na płaszczyźnie relacji międzyludzkich też dokładnie nie wie. W zasadzie to stara się, póki co, za dużo o tym nie myśleć. Mają ważniejsze sprawy na głowie.
– Powinniśmy wracać. – Podskakuje na głos Petera. Zerka na niego i, tak, zdecydowanie Hale uśmiecha się złośliwie, jakby cieszył się z tego, że Stiles o mało nie wyskoczył ze swojej skóry przez swoje nieogarnięcie.
– Okay. – Tym razem nie ma ochoty na jakiekolwiek sprzeczki. – Muszę zatankować po drodze i powinienem zajrzeć na chwilę do Deatona.
Hale odpowiada tylko skinieniem głowy i wsiada do Jeepa. Widocznie też nie ma zbytniej ochoty na rozmowy, co akurat tym razem odpowiada Stilinskiemu. To nie tak, że ma dosyć starszego... tylko potrzebuje złapać oddech. Pomyśleć chwilę nad tym, jak ma to wszystko jutro rozegrać. Plan, planem... jednak coś czuje wiszące w powietrzu kłopoty. Nie mówi o tym głośno, bo i tak teraz nie mogą się już wycofać. Ma cichą nadzieję, że w środę też się obudzi. Może nawet nieludzko zmęczony i trochę poturbowany, ale wciąż żywy.
***
– Stiles, wiesz, ile ryzykujesz? – Peter stara się usłyszeć jak najwięcej, ale to nie jest takie proste, kiedy znajduje się kilkanaście metrów od nich. Emisariusz dodatkowo mówi wyjątkowo cicho, jakby domyślając się jego obecności. Cholera.
Powinien był pójść ze Stilesem do kliniki, ale po wizycie w ruinach wciąż jest lekko skołowany i zamknięty we własnym świecie. Jego umysł jest uwieziony w przeszłości, której niestety nie może zmienić, i dopiero słowa Deatona go stamtąd wyrywają.
– Taa... ale wiesz, że to jedyny sposób. – Ciekawi go, czego chłopak mu nie powiedział o tym swoim planie. – Nie zapominaj, że nie będę tam sam... któryś mnie przywoła z powrotem.
– Co jeśli się spóźnią albo Deucalion jednak jakimś cudem się uwolni?
– Nie wiem, okay? – Nastolatek wzdycha. – Dlatego właśnie chcę, żebyś był gdzieś w pobliżu... Ja skupię się całkowicie na Jennifer, bo jest cholernie silna, i to, co chcę zrobić, będzie równie niebezpieczne dla niej jak i dla mnie. – Peter zastanawia się, czy chłopak zdaje sobie sprawę, że on go słyszy? – Nie mogę rozpraszać się jeszcze Deucalionem... on będzie waszym problemem – dodaje i na chwilę zapada między nimi cisza. Wilkołak już nawet robi dwa kroki w stronę klinii, ale wtedy Deaton i Stilinski wymieniają krótkie pożegnanie i młodszy opuszcza budynek.
Hale obserwuje go uważnie przez cały czas. Zaciska dłonie w pięści i stara się nie wybuchnąć, ale coś musi być widoczne w jego postawie, bo nastolatek zatrzymuje się na kilka kroków przed nim. Nieznacznie unosi podbródek, jakby rzucając mu wyzwanie.
– Dlaczego...?
– Nie wiedziałem jak – mamrocze. – Nie zgodzilibyście się.
– Oczywiście! – warczy.
– I tak już nie możemy się wycofać. – Wie, że gówniarz ma racje, ale to wcale nie sprawia, że jest mu lżej. – Chciałem, żebyś wiedział, ale może niepotrzebnie cię tu ze sobą przywiozłem...
– Stiles. – Głos Petera jest dziwnie cichy i zniekształcony przez ledwie powstrzymywaną przemianę. – To akurat powinieneś powiedzieć na samym początku. – Milknie na chwilę. – Jest cokolwiek, co mogę zrobić, żebym nie musiał kupować garnituru na twój pogrzeb?
– Darach jest silny, ale jeśli nie będzie innych zakłóceń, to nasze szanse rozkładają się mniej więcej po równo – mówi Stilinski, wsiadając do samochodu
– Rozumiem, że Deucalion jest tym dodatkowym zakłóceniem? – Chłopak odpowiada mu krótkim skinieniem głowy. – Co chcesz, żebym zrobił?
– Peter...
– Po prostu powiedz – syczy, chociaż domyśla się, jaka będzie odpowiedź.
– Wszystko to, co będzie konieczne.
– Nawet jeśli będzie to znaczyło, że muszę go zabić?
– Jeśli wybór będzie: my albo on, to tak...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro