12.
*Sprawdzony
Aktualnie Puławy, to moje ulubione miasto w Polsce. Małe, ale ma taki swój urok, specyficzny klimat... podoba mi się o wiele bardziej niż Lublin :)
***
Wymyślenie planu, w którym nikt nie ginie, jest cholernie trudne. W jakąkolwiek stronę nie próbują pociągnąć swoich pomysłów, to i tak zawsze widnieje duże prawdopodobieństwo katastrofy. Stiles boi się, co stanie się, kiedy przestaną to być tylko rozważania. Nie od dzisiaj wiadomo, że wilkołaki nie zawsze działają racjonalnie i przewidywalnie. Istnieje spore ryzyko, że coś po drodze się spieprzy.
Potrzebują pomocy Deatona, ale nie wie, jak ten zareaguje na obecność Petera. Nie ma siły na niepotrzebne przepychanki słowne, czy wymyślanie odpowiednich argumentów, by przekonać zdystansowanego druida, że tym razem potrzebna jest jego obecność i wsparcie na miejscu, a nie zza kulis.
– Jak rany? – pyta cicho, kiedy dostrzega, jak starszy krzywi się, poruszając na próbę ręką.
– Prawie się zagoiły, ale nadal jestem trochę osłabiony... – Hale wydaje się być nieco przygaszony, czy nawet zasmucony pytaniem Stilinskiego. Co kompletnie nie ma żadnego sensu, bo przecież to przejaw troski, a nie przytyk? Chociaż cholera wie, jak odebrał to arogancki wilkołak. – Domyślam się, że pewnie chciałbyś już odzyskać co nieco prywatności czy przestrzeni, ale myślę, że do rozwiązania sprawy daracha i Deucaliona lepiej byłoby, żebyś nie zostawał sam.
– Wiem, przecież ja nie o tym...?
– Nie udawaj, Stiles – mówi Peter zmęczonym głosem. – Ty jeden możesz darować sobie podchody i otwarcie mówić to, co myślisz.
– Zawsze tak robię – prycha, unosząc brwi. Nie wie, co znowu uroiło się w temu idiocie, ale z całą pewnością coś jest na rzeczy. Inaczej nie miałby tej swojej nadąsanej miny... a nastolatek wzrok ma doskonały i bez problemu dostrzega ten grymas. Jakby ktoś zamknął go w klatce razem z tuzinem skunksów. Na chwilę zapomina, że ma bardzo słaby instynkt samozachowawczy, więc często co w myślach, to i na języku...
– Zabiłbym kogoś, kto ośmieliłby się zrobić coś takiego. – Hale wpatruje się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Wybacz, że nie tryskam entuzjazmem na myśl, że masz mnie dosyć.
– Niby kiedy ja coś takiego powiedziałem?! – pyta zdenerwowany chłopak. Możliwe, że jego głos podskoczył o kilka tonów do góry... wolno mu być wściekłym, kiedy ten irytujący dupek zarzuca mu coś, co nawet nie leżało koło prawdy.
– Te wszystkie, niby niewinne pytania o to, jak się czuję? Co z ranami? – kpi Hale, a jego twarz wygląda jak grecka, teatralna maska. Żadnych emocji. –Myślisz, że uwierzę, że aż tak cię to obchodzi?
Chwilę zabiera Stilesowi ogarnięcie, o co tak właściwie został oskarżony, ale w tej samej sekundzie, w której to do niego dociera, ma ochotę pieprznąć czymś ciężkim w ten zakuty, wilkołaczy łeb! Dlaczego miałby się powstrzymywać? Skoro niby ma go gdzieś, to przecież nie interesuje go, czy przypadkiem nie urazi gojącej się skóry.
Mruży oczy i zaciska usta w wąską kreskę, wpatrując się bez słowa w równie milczącego Petera. Bez ostrzeżenia łapie pierwsze, co ma pod ręką, i ciska tym w wilkołaka. Telefon... huh, trudno.
– Idiota – syczy i rzuca kolejną rzeczą z biurka. Tym razem to książka do ekonomi.
– Kompletny bezmózg. – W stronę zdezorientowanego Hale'a leci nadgryzione jabłko.
– STILES! – warczy starszy. – O co ci, do cholery, chodzi?
– O co mi chodzi? Jesteś wilkołakiem i niby masz wyostrzone zmysły, tak?
– Uhm...
– No to siedź i słuchaj, panie chodząca oczywistość, czy powiem chociaż jedno słowo, które nie będzie prawdą! – Nabiera powietrza i już spokojniej kontynuuje. – Gdybym nie chciał cię tutaj, to zmusiłbym Dereka, żeby zabrał cię już pierwszego wieczora – oznajmia, patrząc Peterowi twardo w oczy. – Nie masz podstaw do zarzucania mi czegokolwiek z tego, co powiedziałeś. Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że najpierw mówię, a potem myślę, i gdybyś mi w jakikolwiek sposób przeszkadzał, to ilość durnych uwag lecących w twoją stronę byłaby powalająca. Pewnie sam miałbyś mnie dosyć i z podkulonym ogonem spieprzyłbyś do tej waszej nory! – Ostatnie słowo jest ledwie zrozumiałe przez, to że już brakuje mu tlenu. Przerywa i oddycha parę razy głęboko. Wie, że musi wyglądać ciekawie, stojąc naprzeciwko wilkołaka z zaciśniętymi pięściami i rumieńcami gniewu na policzkach. Tylko że w tym momencie naprawdę mógłby strzelić tego imbecyla w pysk, gdyby chociaż spróbował się odezwać.
Na szczęście Peter chyba też zdaje sobie z tego sprawę, bo siedzi cicho i trzyma się na dystans. Pozwala mu się uspokoić, ale Stilinski w spojrzeniu starszego dostrzega coś na kształt nadziei i może jest też tam odrobina rozbawienia. Tylko jakoś nie potrafi mieć mu tego za złe, bo właśnie wielki, zły wilk dostał burę od chuderlawego nastolatka.
***
Po tym niespodziewanym wybuchu cisza wydaje się czymś nienaturalnym. Stilinski zaczyna też odczuwać niewielki lęk o to, że za bardzo się odsłonił.
– Okay – mówi w końcu starszy, przypatrując mu się z uwagą. Co z kolei powoduje, że Stiles czuje się jak podejrzany na przesłuchaniu. Brakuje tylko ostrego światła i zabawy w złego i dobrego glinę. W tym przypadku Hale byłby jednym i drugim, a to można by uznać za niezłą analizę charakteru Petera. Jest jednocześnie zły i dobry: bezwzględny, mściwy i przebiegły. Wilkołak nie raz udowodnił im, że jest cholernie inteligentny, ale dzięki ostatnim wydarzeniom Stiles ma szansę dostrzec więcej niż reszta stada. Hale może tego nie okazywać, ale zależy mu na Dereku, martwi się przyszłością jego stada, a nawet troszczy o bezpieczeństwo Stilesa. Było to doskonale widoczne podczas wizyty Jennifer, gdzie starszy śledził każdy gest daracha jak drapieżnik przyczajony do ataku.
– Stiles?
– Co? – wzdycha ciężko, z powrotem skupiając swoją uwagę na tu i teraz.
– Dziękuję.
– Za co, tak właściwie? – Marszczy brwi, bo pojedyncze słowa, jakimi raczy go teraz starszy, nieco działają mu na nerwy.
– Miło jest znowu mieć kogoś, kogo obchodzi to, czy żyję. – Prawdziwość tego stwierdzenia jest nieco przytłaczająca. Nastolatek oczywiście zdaje sobie sprawę, że stosunki pomiędzy Peterem a resztą watahy nadal pozostawały napięte. Z kolei drugi żyjący Hale patrzy na wuja jak na szkodliwego insekta, którego chciałby rozgnieść butem, jednak nie może, bo to gatunek na wymarciu.
– To dziwne, kiedy ktoś dziękuję za coś takiego – mamrocze zdenerwowany. Nie ma pojęcia, co należy powiedzieć. A to sprawia, że zazwyczaj plecie kompletne głupoty. – Nie, żebyś wcześniej czasami nie bredził...
– Aha? Chciałbym wiedzieć, kiedy twoim zadaniem mówiłem od rzeczy. – Wilkołak wydaje się być rozbawiony jego niezbyt taktowną uwagą. – A tak całkiem szczerze, jesteś jedyną osobą, z którą mogę od tak porozmawiać. Nawet jeśli przez większość czasu mnie obrażasz, czy ciskasz sarkastycznymi uwagami na prawo i lewo.
– Hej! Ty też używasz tej samej broni... a przypominam, że w przeciwieństwie do mnie, masz do dyspozycji jeszcze paczkę kłów i pazurów.
– Czy to nie ty próbowałeś nauczyć Dereka, że rzucanie się na wszystkich z pięściami jest niegrzeczne?
– Touché. – Teatralne się kłania, co wywołuje krótki śmiech starszego. Może być tak, że Stiles jest z siebie dumny. Rozbawił Hale'a! To prawie jak dokonanie cudu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro