Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10.

*Sprawdzony


***

 Przez kilka długich sekund nie ruszają się ze swoich miejsc nawet o milimetr. Wstrzymują też oddech, co doskonale słychać, bo nagle w pokoju zapada całkowita cisza, jeśli nie liczyć ich tętna. Wilkołak ze zdziwieniem zauważa, że serce Stilinskiego bije równie spokojnie i mocno jak jego własne. Tylko że on jest przyzwyczajony do ciągłego ukrywania swoich prawdziwych emocji. Nie wie, co myśleć o tym, że nastolatek zna tę samą sztuczkę.

– Co tu się, do cholery, właśnie stało?! – Jego głos pozostaje pozornie opanowany, ale w środku aż wrze.

– Cóż... – Chłopak wzdycha.

– Stiles.

– Przecież wiesz. Nie wmawiaj mi, że się nie domyśliłeś. – Przewraca oczami. – Jesteś na to za inteligentny. Nawet jeśli chwilowo twój mózg nie pracuje na pełnych obrotach.

– Może i tak, ale wciąż chce to usłyszeć od ciebie.

– Co ci to da?

– Satysfakcję? Szczęście, czy pewność? – Peter wpatruje się w młodszego z wyraźnym oczekiwaniem.

– Jestem w pewien sposób druidem... jakby następcą Deatona? – mówi Stilinski nieco niepewnie, wyraźnie obawiając się jego reakcji. – W zasadzie nie umiem jeszcze za wiele i to nie jest nic szczególnego. Potrafię kilka przydatnych rzeczy, ale w zasadzie jestem nadal człowiekiem – podkreśla. – Wiesz: łatwo robią mi się siniaki i łamią kości... w przeciwieństwie do co poniektórych, nie wrócę zza grobu.

– Stiles. – Wilkołak w zasadzie nie ma pojęcia, co chce powiedzieć. Czuje się trochę urażony i rozczarowany przez fakt, że chłopak nie zaufał mu na tyle, by zdradzić swoją tajemnicę. Co samo w sobie wydaje się absurdalne, bo Peter to nie Scott, którego Stilinski zna od urodzenia. Nie Derek, czyli alfa, ktoś z kim druid ma w przyszłości współpracować. On to wszystko wie, ale to wcale nie sprawia, że te wszystkie uczucia od tak znikają. – Przecież nie rozerwę cię na strzępy tylko dlatego, że masz sekrety.

– Ale nie podoba ci się to. – Chłopak nie pyta, tylko stwierdza.

– To nawet nie chodzi o to, co mi się podoba, czy nie podoba... tylko...

– Tylko? – Napięcie mięśni młodszego sugeruje,że ta odpowiedź jest dla niego istotna. Niestety Hale zawsze pozostaje Hale'em.

– W zasadzie, to nieistotnie. Moja urażona duma przez fakt, że sam się wcześniej nie zorientowałem. – Stilinski wygląda na rozczarowanego.

– Coś jeszcze?

– Oczywiście, ale pozwolisz, że zachowam to sobie dla siebie? W końcu każdemu wolno mieć drobne tajemnice. – Posyła młodszemu swój firmowy, krzywy uśmiech.

– Na razie ci odpuszczę, ale nie myśl, że tego z ciebie nie wyciągnę.

– Okay. – Starszy kiwa głową w zamyśleniu. – Co tak właściwie potrafisz?

– Jak mówiłem... raczej niewiele. Deaton do osiemnastego roku życia nie pozwalał mi nawet dotknąć większości ksiąg, czy ziół. – Stiles wygląda na mocno poirytowanego. – Co moim zdaniem było absurdem. Gdyby jemu się coś stało, nie mógłbym go nawet zastąpić.

– Szkoda, że nie wiedziałem... mógłbym pomóc go przekonać.

– Taaa... gdybyś ty mi pomagał, to prawdopodobnie do tej pory nie chciałby mnie wpuścić nawet do kliniki.

– Hmm, to możliwie. Nie wydaje mi się, żeby darzył mnie zbytnią sympatią.

– Delikatnie powiedziane. – Śmieje się młodszy. – Mogę zorientować się gdy ktoś kłamie, ale to nieistotne, bo każdy z was też to potrafi. Najlepiej idzie mi z barierami ochronnymi.

– Zauważyłem. – Peter wskazuje na okrąg, który wciąż znajduje się dookoła nich. – To musi być twoja krew?

– Niestety tak. Najlepiej też, żebym to ja rozsypywał okrąg. Wtedy jest najsilniejszy.

– Tak, to wydaje się być logiczne. Jeszcze jedno pytanie: dlaczego nikomu nie powiedziałeś?

– Na początku, to nie było nic pewnego. Jakbym miał przeczucia, czy coś w tym guście. Potem to się nasiliło i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Poszedłem do Deatona. To nie tak, że z dnia na dzień wszystko było jasne... bardzo długo zajęło mi zablokowanie napływających przeczuć co do kompletnie obcych osób. Wystarczyło, że choćby przypadkowo kogoś dotknąłem na ulicy. Natychmiast dowiadywałem się o nim losowych i zazwyczaj niepotrzebnych rzeczy. – Chłopak wzrusza ramionami. – No i lubię bycie człowiekiem... nie chciałem, żeby ktoś patrzył na mnie inaczej niż dotychczas.

– Dlatego mi odmówiłeś?

– Ugryzienia? – Peter kiwa głową, ale trochę boi się usłyszeć odpowiedzi.

– Po części na pewno. – Stiles wzrusza ramionami. – Chłopie... byłeś jak chodzące kłopoty. Niestabilny emocjonalnie i z szalonym planem zemsty na Argentach. Groziłeś nam i na wszelkie sposoby manipulowałeś... a tamtego wieczoru? Porwałeś mnie, żeby dobrać się do laptopa Scotta. – Hale prycha. – Nie znałem cię, a to co wynikało z obserwacji nie było czymś, co skłaniało do zaufania w tak ważnej sprawie. Dlatego powiedziałem nie.

– A gdybym teraz wciąż... – Peter urywa w połowie pytania, bo właściwie na co mu to wiedzieć? To niczego nie zmieni.

– Wciąż lubię bycie sobą. – Nastolatek wzrusza ramionami. – Gdyby to miało być ratunkiem, na przykład przed śmiertelną chorobą, czy coś w tym guście, to zgodziłbym się. – Wilkołak patrzy na niego zaskoczony.

– Ale... to znaczy że?

– Łatwiej mi teraz cię zrozumieć. Umiem z ciebie czytać, może nie jesteś otwartą księgą jak Scott. Chyba że taką napisaną po hebrajsku czy starożytnym pismem obrazkowym, ale ja szybko się uczę. – Hale stara się nie wyglądać na cholernie zadowolonego z siebie i jednocześnie przerażonego.

– A ta cała reszta? Wciąż mam na sumieniu sporo osób.

– Ilu zabiłeś po tym, jak już wylazłeś spod ziemi?

– Nikogo, ale Laura ...

– Tak, to z pewnością nie było dobre ani potrzebne – młodszy ostrożnie dobiera słowa. – Nie mam pojęcia, jak to jest spędzić tyle czasu zamkniętym w swoim własnym ciele jak w więzieniu. Jednak wydaje mi się, że to może człowieka doprowadzić do obłędu... co zrobiło z umysłem wilkołaka, to wolę sobie nawet nie wyobrażać. Dociera do was więcej bodźców, czy nawet cudze emocje. Spędziłeś lata w szpitalu, gdzie choroby, cierpienie i śmierć wciąż się z sobą przeplatały.

– Czasami ktoś też wyzdrowiał... to było nieco orzeźwiające.

– Tak, na pewno. Tylko że ty też chciałeś wyzdrowieć, a jedynymi osobami, które do ciebie zaglądały, była pielęgniarka ze skłonnościami sadystycznymi i twój uroczy, przepełniony poczuciem winy siostrzeniec.

– Stiles, co ty tak właściwe chcesz powiedzieć?

– To, że w pewnym sensie rozumiem, co się z tobą działo po wybudzeniu. – Hale lekko cierpnie po tym stwierdzeniu. On sam wolałby nie pamiętać tego, czym wtedy był. Kierował się tylko instynktem. Zwierzęca część całkowicie przejęła nad nim kontrolę. – Miałem wystarczająco dużo czasu, żeby obserwować was przez te dwa lata. Wiem, co robi z wami pełnia. Pamiętam Scotta, który o mało mnie nie zabił. Isaaca rzucającego mną o ściany... Dereka grożącego rozszarpaniem na strzępy...

– To nie jest to samo. Scott to szczeniak i w dodatku był bez alfy, nie miał kotwicy.

– Masz rację, to, co spotkało ciebie, było gorsze. Sam na sam ze wspomnieniami pożaru, płonącej rodziny... bez możliwości wyładowania swojego gniewu, bólu. Przeżywający to wciąż od nowa w koszmarach. – Na chwilę przerywa i patrzy na starszego z uwagą. – Nic dziwnego, że to wszystko przybrało taki obrót. Zemsta była czymś, co trzymało cię przy życiu przez tak długi czas...

– Laura nie chciała do tego wracać... – urywa na chwilę, bo mówienie o tym jest dla niego jak łażenie po rozżarzonych węglach – jej lekarstwem było zapomnienie i Nowy York. Powinienem to uszanować.

– Gdybyś spotkał ją teraz, zachowałbyś się inaczej.

– Skąd ta pewność?

– Już ci mówiłem, że widzę więcej niż myślisz. Znam cię.

– Tak, a może ci się tylko tak wydaje?! – warczy starszy i sam już nawet nie wie, dlaczego odpycha jedyną osobę, która zdaje się być po jego stronie. – Co jeśli to moja kolejna manipulacja? Co zrobisz? Masz gdzieś pod ręką butelkę z benzyną?

– Liczyłem, że o tym zapomnisz... – wzdycha młodszy. – Wykorzystałem fakt, że ogień wyprowadzi cię z równowagi, przerazi i rozproszy, co w rezultacie da nam przewagę. – Na policzki chłopaka wypływa lekki rumieniec, a zapach wstydu staje się intensywniejszy. – Jak widzisz nie jestem święty.

– Wiem, Stiles, wiem – mamrocze wilkołak – i w zasadzie nie mam ci tego za złe. Gdybym wtedy o zabił kogoś innego niż Kate, to byłoby za wiele. Może gdybym wtedy nie zginął, narobiłbym jeszcze więcej szkód?

– Nie wiesz tego. – Młodszy wzrusza ramionami. – Twój gniew i szaleństwo też musiało mieć swój limit, a śmierć wszystkich odpowiedzialnych za pożar powinna nieco ostudzić twoje mordercze instynkty. – Przez dłuższą chwilę obaj milczą, wracając myślami do tego, co działo się niemal dwa lata wcześniej.

– Odbiegliśmy nieco od głównego tematu. – Młodszy wzdycha ze zmieszaniem. – A zmierzałem do tego, żebyś przestał się tak biczować o to, co się stało wcześniej. Nie pozbędziesz się wyrzutów sumienia... ale teraz stoisz po właściwej stronie. – Uśmiecha lekko i dodaje: – Na mocy przeszedłeś jasną stronę, zapomnieć o tym nie wolno ci! – mówi z teatralną i przesadną powagą. Peter nie wierzy, że to się dzieje.

– Gwiezdne wojny? Serio, Stiles?

– No co?! To mój ulubiony film... genialny, swoją drogą. Uważam go za jedno z największych arcydzieł kina – wyrzuca z siebie słowa niemal ze świetlną prędkością. – Hej?! Rozpoznałeś to! – wykrzykuje zaskoczony, ale w jego głosie słychać przede wszystkim zadowolenie.

– Jasne, że tak... kto nie oglądał nigdy Gwiezdnych wojen? – mamrocze Hale, lekko oszołomiony entuzjazmem Stilinskiego.

– Scott, oczywiście.

– Po co ja w ogóle pytałem...


***


Powinnam była uprzedzić, że to będzie raczej powolny proces budowania relacji... trochę tak jak układanie cegiełek albo klocków lego. Stopniowo będą dokładać kolejne emocje... sympatie, zaufanie, lojalność, przyjaźń, itd. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro