10.
*Sprawdzony
***
Przez kilka długich sekund nie ruszają się ze swoich miejsc nawet o milimetr. Wstrzymują też oddech, co doskonale słychać, bo nagle w pokoju zapada całkowita cisza, jeśli nie liczyć ich tętna. Wilkołak ze zdziwieniem zauważa, że serce Stilinskiego bije równie spokojnie i mocno jak jego własne. Tylko że on jest przyzwyczajony do ciągłego ukrywania swoich prawdziwych emocji. Nie wie, co myśleć o tym, że nastolatek zna tę samą sztuczkę.
– Co tu się, do cholery, właśnie stało?! – Jego głos pozostaje pozornie opanowany, ale w środku aż wrze.
– Cóż... – Chłopak wzdycha.
– Stiles.
– Przecież wiesz. Nie wmawiaj mi, że się nie domyśliłeś. – Przewraca oczami. – Jesteś na to za inteligentny. Nawet jeśli chwilowo twój mózg nie pracuje na pełnych obrotach.
– Może i tak, ale wciąż chce to usłyszeć od ciebie.
– Co ci to da?
– Satysfakcję? Szczęście, czy pewność? – Peter wpatruje się w młodszego z wyraźnym oczekiwaniem.
– Jestem w pewien sposób druidem... jakby następcą Deatona? – mówi Stilinski nieco niepewnie, wyraźnie obawiając się jego reakcji. – W zasadzie nie umiem jeszcze za wiele i to nie jest nic szczególnego. Potrafię kilka przydatnych rzeczy, ale w zasadzie jestem nadal człowiekiem – podkreśla. – Wiesz: łatwo robią mi się siniaki i łamią kości... w przeciwieństwie do co poniektórych, nie wrócę zza grobu.
– Stiles. – Wilkołak w zasadzie nie ma pojęcia, co chce powiedzieć. Czuje się trochę urażony i rozczarowany przez fakt, że chłopak nie zaufał mu na tyle, by zdradzić swoją tajemnicę. Co samo w sobie wydaje się absurdalne, bo Peter to nie Scott, którego Stilinski zna od urodzenia. Nie Derek, czyli alfa, ktoś z kim druid ma w przyszłości współpracować. On to wszystko wie, ale to wcale nie sprawia, że te wszystkie uczucia od tak znikają. – Przecież nie rozerwę cię na strzępy tylko dlatego, że masz sekrety.
– Ale nie podoba ci się to. – Chłopak nie pyta, tylko stwierdza.
– To nawet nie chodzi o to, co mi się podoba, czy nie podoba... tylko...
– Tylko? – Napięcie mięśni młodszego sugeruje,że ta odpowiedź jest dla niego istotna. Niestety Hale zawsze pozostaje Hale'em.
– W zasadzie, to nieistotnie. Moja urażona duma przez fakt, że sam się wcześniej nie zorientowałem. – Stilinski wygląda na rozczarowanego.
– Coś jeszcze?
– Oczywiście, ale pozwolisz, że zachowam to sobie dla siebie? W końcu każdemu wolno mieć drobne tajemnice. – Posyła młodszemu swój firmowy, krzywy uśmiech.
– Na razie ci odpuszczę, ale nie myśl, że tego z ciebie nie wyciągnę.
– Okay. – Starszy kiwa głową w zamyśleniu. – Co tak właściwie potrafisz?
– Jak mówiłem... raczej niewiele. Deaton do osiemnastego roku życia nie pozwalał mi nawet dotknąć większości ksiąg, czy ziół. – Stiles wygląda na mocno poirytowanego. – Co moim zdaniem było absurdem. Gdyby jemu się coś stało, nie mógłbym go nawet zastąpić.
– Szkoda, że nie wiedziałem... mógłbym pomóc go przekonać.
– Taaa... gdybyś ty mi pomagał, to prawdopodobnie do tej pory nie chciałby mnie wpuścić nawet do kliniki.
– Hmm, to możliwie. Nie wydaje mi się, żeby darzył mnie zbytnią sympatią.
– Delikatnie powiedziane. – Śmieje się młodszy. – Mogę zorientować się gdy ktoś kłamie, ale to nieistotne, bo każdy z was też to potrafi. Najlepiej idzie mi z barierami ochronnymi.
– Zauważyłem. – Peter wskazuje na okrąg, który wciąż znajduje się dookoła nich. – To musi być twoja krew?
– Niestety tak. Najlepiej też, żebym to ja rozsypywał okrąg. Wtedy jest najsilniejszy.
– Tak, to wydaje się być logiczne. Jeszcze jedno pytanie: dlaczego nikomu nie powiedziałeś?
– Na początku, to nie było nic pewnego. Jakbym miał przeczucia, czy coś w tym guście. Potem to się nasiliło i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Poszedłem do Deatona. To nie tak, że z dnia na dzień wszystko było jasne... bardzo długo zajęło mi zablokowanie napływających przeczuć co do kompletnie obcych osób. Wystarczyło, że choćby przypadkowo kogoś dotknąłem na ulicy. Natychmiast dowiadywałem się o nim losowych i zazwyczaj niepotrzebnych rzeczy. – Chłopak wzrusza ramionami. – No i lubię bycie człowiekiem... nie chciałem, żeby ktoś patrzył na mnie inaczej niż dotychczas.
– Dlatego mi odmówiłeś?
– Ugryzienia? – Peter kiwa głową, ale trochę boi się usłyszeć odpowiedzi.
– Po części na pewno. – Stiles wzrusza ramionami. – Chłopie... byłeś jak chodzące kłopoty. Niestabilny emocjonalnie i z szalonym planem zemsty na Argentach. Groziłeś nam i na wszelkie sposoby manipulowałeś... a tamtego wieczoru? Porwałeś mnie, żeby dobrać się do laptopa Scotta. – Hale prycha. – Nie znałem cię, a to co wynikało z obserwacji nie było czymś, co skłaniało do zaufania w tak ważnej sprawie. Dlatego powiedziałem nie.
– A gdybym teraz wciąż... – Peter urywa w połowie pytania, bo właściwie na co mu to wiedzieć? To niczego nie zmieni.
– Wciąż lubię bycie sobą. – Nastolatek wzrusza ramionami. – Gdyby to miało być ratunkiem, na przykład przed śmiertelną chorobą, czy coś w tym guście, to zgodziłbym się. – Wilkołak patrzy na niego zaskoczony.
– Ale... to znaczy że?
– Łatwiej mi teraz cię zrozumieć. Umiem z ciebie czytać, może nie jesteś otwartą księgą jak Scott. Chyba że taką napisaną po hebrajsku czy starożytnym pismem obrazkowym, ale ja szybko się uczę. – Hale stara się nie wyglądać na cholernie zadowolonego z siebie i jednocześnie przerażonego.
– A ta cała reszta? Wciąż mam na sumieniu sporo osób.
– Ilu zabiłeś po tym, jak już wylazłeś spod ziemi?
– Nikogo, ale Laura ...
– Tak, to z pewnością nie było dobre ani potrzebne – młodszy ostrożnie dobiera słowa. – Nie mam pojęcia, jak to jest spędzić tyle czasu zamkniętym w swoim własnym ciele jak w więzieniu. Jednak wydaje mi się, że to może człowieka doprowadzić do obłędu... co zrobiło z umysłem wilkołaka, to wolę sobie nawet nie wyobrażać. Dociera do was więcej bodźców, czy nawet cudze emocje. Spędziłeś lata w szpitalu, gdzie choroby, cierpienie i śmierć wciąż się z sobą przeplatały.
– Czasami ktoś też wyzdrowiał... to było nieco orzeźwiające.
– Tak, na pewno. Tylko że ty też chciałeś wyzdrowieć, a jedynymi osobami, które do ciebie zaglądały, była pielęgniarka ze skłonnościami sadystycznymi i twój uroczy, przepełniony poczuciem winy siostrzeniec.
– Stiles, co ty tak właściwe chcesz powiedzieć?
– To, że w pewnym sensie rozumiem, co się z tobą działo po wybudzeniu. – Hale lekko cierpnie po tym stwierdzeniu. On sam wolałby nie pamiętać tego, czym wtedy był. Kierował się tylko instynktem. Zwierzęca część całkowicie przejęła nad nim kontrolę. – Miałem wystarczająco dużo czasu, żeby obserwować was przez te dwa lata. Wiem, co robi z wami pełnia. Pamiętam Scotta, który o mało mnie nie zabił. Isaaca rzucającego mną o ściany... Dereka grożącego rozszarpaniem na strzępy...
– To nie jest to samo. Scott to szczeniak i w dodatku był bez alfy, nie miał kotwicy.
– Masz rację, to, co spotkało ciebie, było gorsze. Sam na sam ze wspomnieniami pożaru, płonącej rodziny... bez możliwości wyładowania swojego gniewu, bólu. Przeżywający to wciąż od nowa w koszmarach. – Na chwilę przerywa i patrzy na starszego z uwagą. – Nic dziwnego, że to wszystko przybrało taki obrót. Zemsta była czymś, co trzymało cię przy życiu przez tak długi czas...
– Laura nie chciała do tego wracać... – urywa na chwilę, bo mówienie o tym jest dla niego jak łażenie po rozżarzonych węglach – jej lekarstwem było zapomnienie i Nowy York. Powinienem to uszanować.
– Gdybyś spotkał ją teraz, zachowałbyś się inaczej.
– Skąd ta pewność?
– Już ci mówiłem, że widzę więcej niż myślisz. Znam cię.
– Tak, a może ci się tylko tak wydaje?! – warczy starszy i sam już nawet nie wie, dlaczego odpycha jedyną osobę, która zdaje się być po jego stronie. – Co jeśli to moja kolejna manipulacja? Co zrobisz? Masz gdzieś pod ręką butelkę z benzyną?
– Liczyłem, że o tym zapomnisz... – wzdycha młodszy. – Wykorzystałem fakt, że ogień wyprowadzi cię z równowagi, przerazi i rozproszy, co w rezultacie da nam przewagę. – Na policzki chłopaka wypływa lekki rumieniec, a zapach wstydu staje się intensywniejszy. – Jak widzisz nie jestem święty.
– Wiem, Stiles, wiem – mamrocze wilkołak – i w zasadzie nie mam ci tego za złe. Gdybym wtedy o zabił kogoś innego niż Kate, to byłoby za wiele. Może gdybym wtedy nie zginął, narobiłbym jeszcze więcej szkód?
– Nie wiesz tego. – Młodszy wzrusza ramionami. – Twój gniew i szaleństwo też musiało mieć swój limit, a śmierć wszystkich odpowiedzialnych za pożar powinna nieco ostudzić twoje mordercze instynkty. – Przez dłuższą chwilę obaj milczą, wracając myślami do tego, co działo się niemal dwa lata wcześniej.
– Odbiegliśmy nieco od głównego tematu. – Młodszy wzdycha ze zmieszaniem. – A zmierzałem do tego, żebyś przestał się tak biczować o to, co się stało wcześniej. Nie pozbędziesz się wyrzutów sumienia... ale teraz stoisz po właściwej stronie. – Uśmiecha lekko i dodaje: – Na mocy przeszedłeś jasną stronę, zapomnieć o tym nie wolno ci! – mówi z teatralną i przesadną powagą. Peter nie wierzy, że to się dzieje.
– Gwiezdne wojny? Serio, Stiles?
– No co?! To mój ulubiony film... genialny, swoją drogą. Uważam go za jedno z największych arcydzieł kina – wyrzuca z siebie słowa niemal ze świetlną prędkością. – Hej?! Rozpoznałeś to! – wykrzykuje zaskoczony, ale w jego głosie słychać przede wszystkim zadowolenie.
– Jasne, że tak... kto nie oglądał nigdy Gwiezdnych wojen? – mamrocze Hale, lekko oszołomiony entuzjazmem Stilinskiego.
– Scott, oczywiście.
– Po co ja w ogóle pytałem...
***
Powinnam była uprzedzić, że to będzie raczej powolny proces budowania relacji... trochę tak jak układanie cegiełek albo klocków lego. Stopniowo będą dokładać kolejne emocje... sympatie, zaufanie, lojalność, przyjaźń, itd. :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro