dla ....
Nigdy nie lubiłam róż - były dla mnie oklepane. Od dzieciństwa wmawiano mi, że to symbol namiętnej miłości. Gdzie nie spojrzałam, widziałam sztampowy obrazek, jak mężczyzna daje swojej ukochanej bukiet czerwonych róż. Upodobałam sobie jednak tulipany…
Dopóki nie pojawiły się w moich płucach.
W wiktoriańskim języku kwiatów tulipan oznacza “wyznanie miłości”. Zabawne, bo na to akurat nigdy nie miałam odwagi. Byłyśmy przecież przyjaciółkami od przedszkola. Nie mogłam ryzykować, żeby dwa słowa przekreśliły tyle wspólnych lat, tyle wspomnień, które dzieliłyśmy.
Z resztą, Ty nie byłaś taka jak ja. Odkąd weszłyśmy w wiek dojrzewania, zawsze otaczał Cię wianuszek chłopców, zdesperowanych, byś tylko na nich spojrzała. Nigdy Ci to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Kochałaś uwagę, jaką ci poświęcali. Lubiłaś, gdy traktowali Cię jak księżniczkę. Chciałaś, by któryś z nich obdarzył Cię szczerym uczuciem. Zakochiwałaś się bez szaleństwa - pewnie dlatego tak bardzo bolało, gdy dowiadywałaś się, że pragną tylko twojego ciała.
Ja stałam zawsze na uboczu. To Ty byłaś główną bohaterką - ja tylko postacią poboczną. Nikt nie zwracał uwagi na to kim jestem, co mam do powiedzenia. Dawałam Ci się wypłakać w ramię po każdym twoim rozstaniu i nawet nie wiem, kiedy każdy twój dotyk stał się dla mnie momentem, w którym czas się zatrzymywał. Kiedy usta wykrzywione grymasem stały się tymi, które chciałam całować bez pamięci. Kiedy wyplułam pierwsze kwiaty.
To był niczym niewyróżniający się wieczór. Siedziałam akurat przy komputerze, robiąc jakieś zadanie do szkoły, gdy poczułam, że drapie mnie w gardle. Po chwili zaczęłam kaszleć. Myślałam, że zadławiłam się śliną, ale nagle poczułam coś na języku. Odruchowo sięgnęłam do ust, a gdy tylko je otworzyłam, coś z nich wyleciało. Początkowo byłam oszołomiona - trzymałam w rękach żółte płatki tulipanów. Poczułam ucisk w klatce piersiowej, który od tamtej pory stał się moją codziennością. Pierwszy taki incydent zignorowałam. Kwiaty spuściłam w toalecie, umyłam ręcę i poszłam spać, wmawiając sobie, że to objawy zmęczenia i po prostu mój mózg wariuje.
Jednak kilka dni później problem powrócił - i tym razem nie w bezpiecznej przestrzeni, gdzie mogłam wszystko zatuszować. Gdy tylko zobaczyłam Cię na szkolnym korytarzu, flirtującą z wysokim, starszym od nas chłopakiem, poczułam jak coś odcina mi dopływ powietrza. Nie mogłam patrzeć, jak wpatrywał Ci się perfidnie w dekolt, a Ty na to przyzwalałaś. Uśmiechałaś się, w taki sam sposób, jak robiłaś to za każdym razem, gdy pojawiał się nowy chłopak. Zrobiło mi się niedobrze. Z trudem doszłam do łazienki i zamknęłam się w kabinie. Otworzyłam usta, a moim oczom ukazały się kwiaty. Im dłużej im się przyglądałam, tym bardziej miałam ochotę zwymiotować - chociaż czy nie to właśnie zrobiłam? Nie byłam w stanie uczestniczyć dalej w lekcjach. Gdy tylko wróciłam do domu, zakopałam się w pościeli, chcąc odciąć się od świata. Po południu oświadczyłam rodzicom, że chyba się przeziębiłam i przez kilka następnych dni zostanę w domu. Wzięłam do ręki telefon i zobaczyłam wiadomość od Ciebie. Pytałaś, gdzie jestem i czy wszystko okej. Chciałam Cię zbyć, ale nie potrafiłam, dlatego pisałyśmy cały wieczór.
A potem znowu zaczęłam kaszleć.
Dopiero następnego dnia zdobyłam się na odwagę, by wpisać w wyszukiwarkę swoje objawy. I wtedy kwiaty stały się wyrokiem śmierci.
Hanahaki, czyli choroba kwiecistych płuc, to rzadkie schorzenie, które pojawia się, gdy ktoś zakocha się bez wzajemności. Chory tak bardzo pragnie, by obdarzono go uczuciem i dotykiem, że z żalu w jego płucach wyrastają kwiaty. Zaczyna się od kilku wykaszlanych płatków, a z czasem rośliny rozprzestrzeniają się, rosną, aż nie zablokują całkiem przepływu powietrza i nie dojdzie do uduszenia.
Chciałam wierzyć, że to coś innego. Albo że to wszystko to tylko głupi sen. Mogłam się wyleczyć co prawda, ale chirurgiczne usunięcie kwiatów usunęłoby wszystkie wspomnienia o Tobie. Nie umiałabym wykreślić Cię z mojego życia. I chociaż z naszej dwójki to Ty byłaś niepoprawną romantyczką, wydało mi się to całkiem poetyckie. Śmierć z miłości, jeszcze w tak piękny sposób.
Mijały tygodnie, a my się oddalałyśmy - w twoim życiu pojawił się kolejny chłopak, o którym opowiadałaś z pasją, chociaż obie wiedziałyśmy jak to się skończy. Nie wiem, czy to kwestia braku ojca, ale to jak bardzo pragnęłaś poczuć się bezpieczna w ramionach mężczyzny, od zawsze mnie przerażało. Co oni Ci mogli dać, czego ja nie byłabym w stanie?
Ja natomiast chciałam się trzymać na dystans. Myślałam, że może to mnie wyleczy, chociaż miałam świadomość, że to niemożliwe - i się nie myliłam, bo z każdym dniem mój stan się tylko pogarszał. Ze stresu wypadały mi włosy, nie miałam apetytu, przez co chudłam, a wstanie rano z łóżka było wyzwaniem. Z czasem na płatkach zaczęła pojawiać się krew.
A potem ujrzałam Cię w progu mojego domu, z opuchniętą od płaczu twarzą i drżącymi wargami. Nie pamiętam, co mi mówiłaś. Wszystkie słowa zlały mi się w jedno. W mojej głowie utrwalił się tylko obrazek, jak leżałaś mi na kolanach, a ja głaskałam Cię po głowie, chcąc zatrzymać tę chwilę. Zostałaś u mnie na noc, spałyśmy obok siebie, a ja pozwoliłam sobie na nadzieję, że może nie wszystko stracone.
Chociaż mówiłyśmy sobie wszystko, nigdy nie odważyłam się powiedzieć o tym, że chłopcy mnie nie interesują. Wiedziałam, że zaakceptowałabyś to, nic by to nie zmieniło między nami, ale coś mnie blokowało. Chciałam udawać, że jestem normalna - że znajdę normalnego męża, normalną pracę, zamieszkam w normalnym domu na przedmieściach, dokładne tak jak zawsze mi wmawiano. Poza tym, nawet jeśli chciałabym Ci wyznać co czuję, i tak byś tego nie odwzajemniła. Byłam tylko przyjaciółką.
Wielokrotnie zastanawiałam się, czy nie ukrócić tego cierpienia. Czułam, że powoli marnieję, coraz ciężej mi funkcjonować. Widziałaś to, wielokrotnie pytałaś, czy wszystko okej, a ja odpowiadałam, że to problemy z żołądkiem. Nie chciałam Cię tym obciążać - chociaż brzmi to ironicznie, patrząc na to, że właśnie piszę tę notatkę.
Zawsze miałam dobre relacje z rodzicami. Dbali o mnie, w końcu byłam ich jedynym dzieckiem. Ciebie traktowali jak drugą córkę. Nie mogli nie zauważyć, że coś się ze mną dzieje. Mamę od razu zaniepokoiła moja bladość i to, że ubrania zaczęły na mnie wisieć. Odkąd zaczęłam chorować, unikałam ich jak tylko mogłam. Kiedy jednak stanęli w progu mojego pokoju, oznajmiając, że jedziemy na badania, wiedziałam, że to koniec i teraz wszystko się wyda. Nie miałam siły się opierać, chociaż mój umysł krzyczał, żebym uciekała. Zarzucili mi, że choruję na bulimię. Wtedy pomyślałam, że naprawdę chciałabym, żeby to były zaburzenia odżywiania.
Trafiłam na obserwację do szpitala. Leżałam tam z pełną świadomością co mi dolega - kwestią czasu było tylko, gdy moi rodzice mieli usłyszeć, że ich córka powoli umiera. Pamiętam, jak pielęgniarka przyniosła mi kwiaty - bukiet tulipanów. Gdy tylko wyszła, wzięłam wazon i roztrzaskałam go na ziemi, przy okazji się kalecząc. Po chwili zaczęłam kaszleć, a kwiaty z moich płuc zmieszały się z tymi na ziemi.
Nigdy nie zapomnę, jak mama błagała mnie na kolanach, bym poddała się operacji. Płakała, a ja razem z nią. Nie wyobrażam sobie, jak wielki to musiał być dla niej ból - stracić jedyne dziecko. Odkąd oficjalnie dostałam diagnozę, w naszym domu codziennie wybuchały kłótnię. Trwałam przy swojej decyzji, że nie dam sobie wyciąć kwiatów z płuc. Mówili mi, że mnie nie poznają, pytali gdzie się podziała ich córeczka, a ja tylko patrzyłam na nich ozięble.
Gdy wróciłam ze szpitala, przestałam chodzić do szkoły. Z każdym dniem, coraz trudniej nabierałam powietrze, dlatego zapewniono mi aparat tlenowy, który miał mi pomóc - i faktycznie, był dużym ułatwieniem. Nie dało się tego jednak nazwać życiem - wegetowałam, czekałam na moment, gdy się uduszę. Jedyną namiastką rzeczywistości było pisanie z Tobą. Tylko to dawało mi szczęście. Chciałam jeszcze raz poczuć twoje słodkie perfumy, wymienić chociaż kilka zdań. Zostałam jednak uwięziona w domu. Słyszałam płacz mamy, co noc łkała. Miałam wyrzuty sumienia, ale byłam egoistką. Do ostatniej chwili pragnęłam zachować myśl o Tobie.
Gdy piszę ten list, chociaż ciężko to nazwać listem, walczę o każdy oddech. Wiem, że to dzisiaj. Czy boję się śmierci? Nie wiem. Wiedząc o tym, że umieram, już dawno się z nią oswoiłam, jednak nadal - to coś nieznanego, tajemniczego. Przypomina mi, że jestem tylko okruszkiem we Wszechświecie. Nie wiem co jest straszniejsze - to, że po śmierci nie ma nic czy że czeka mnie kompletnie nowy etap.
Nie chcę, abyś się obwiniała. Zrobiłam to sobie w pełni świadomie. Musiałam po prostu Ci to powiedzieć - bo za życia nie miałam odwagi. Żyj dla mnie, nie daj się więcej źle traktować i nie zapomnij o mnie.
I wybacz, że to, co napisałam, jest takie chaotyczne.
Kocham Cię,
twoja…
W miejscu imienia była plama krwi - z resztą, wszystkie kartki były nią poplamione. Trzymałam list w drżących dłoniach i nawet nie wiem, kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Gdy jej mama wręczyła mi kopertę na pogrzebie, nie spodziewałam się, że będzie ona zawierać takie wyznanie. Myślałam, co by było, gdybym była bardziej dociekliwa, gdybym poświęciła jej więcej czasu. Najbardziej jednak bolało, że umierała w samotności, w swoim pokoju, przy zgaszonym świetle. Pragnęłam, by to był tylko zły sen.
Tamtego dnia znienawidziłam tulipany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro