0. Misja, o której nikt nic nie wie.
— Co ty o tym myślisz? — spytała Maru, nie patrząc na Angulisa. Czarny kot o niebieskich oczach i małych różkach wystających na czole spojrzał na dziewczynę, ale ona nawet nie drgnęła.
— To pytanie głównie do ciebie, nie do mnie.
— Ale jesteś moją Emocją i chce wiedzieć, co o nim myślisz. Chce wiedzieć, co powinnam zrobić.
Kot nie odpowiedział do razu. Oboje przez dłuższy czas siedzieli na trawie i wpatrywali się w przepływającą rzekę. Maru oparta o skalną ścianę, mając niemal trzysta sześćdziesiąt stopni widzenia i Emocje, z doskonałym słuchem, była w stanie się niemal rozluźnić. Po drugiej stronie rzeki wzniosło się miasto z katedrą na szczycie, tak czarną, że blask słońca odbijał się jedynie od okien odrobinę, zmiękczając jej wygląd.
Był piękny dzień, była najedzona i wyspana, a jednak decyzja, przed jaką stała, sprawiała, że miała ochotę się rozerwać. Jednocześnie mogła tu zostać i wieść poukładane życie na Aurum, wiedziała, że tu nie skrzywdzi jej nikt, Livid na to nie pozwoli. Albo mogła wyruszyć w swoją misję i... no właśnie i co? Wiedziała, że pierwsza opcja nie wchodzi w grę, nie zaznałaby nigdy spokoju, do końca życia chodziłaby po tej dolinie jak rozjuszony kot, który tylko czeka, aż ktoś dźgnie go kijem. Z drugiej strony czy wyruszenie na misje, da jej gwarancje spokoju?
— Powiesz coś? — mruknęła do kota, teraz już porządnie zniecierpliwiona.
Angulis otrzepał się i zaczął:
— Noba powiedziała jasno, tylko w takiej wersji, jaką ci przedstawiła, dopniesz swego. Oboje wiemy, że i tak to zrobisz, wcześniej czy później.
— Ale czemu to musi być on? A nie Livid?!
— Nie wiem. Może właśnie o to w tym chodzi. To my musimy się poświęcić dla swojego sukcesu. Nikt inny za nas tego nie zrobi.
— Nie ufam mu.
— A komu ufasz?
— Tobie. I tylko tobie. Nikomu na świecie. — spojrzała na niego, jej błękitne oczy spotkały jego i przez chwile mierzyli się wzrokiem. Potem Maru westchnęła i pociągnęła się za jeden róg. Był to gest automatyczny, nawet tego nie zarejestrowała.
— Nie uwierzę, że porzuci życie na Ziemi i sławę tylko po to, by iść ze mną w nieznane.
— Tego to nie wiesz. Sama musisz go o to zapytać.
Ponownie pociągnięcie za róg, tym razem drugi.
— A nie da się tego załatwić bez rozmowy?
Angulis zaśmiał się lekko, gardłowo.
— Wstawaj, idziemy do niego — rzekł przeciągając się.
— Co? Że teraz?
— A kiedy miałaś zamiar to zrobić?
— Jeszcze nie podjęłam decyzji czy faktycznie wyruszę gdziekolwiek.
Kot wpatrywał się w nią przez pełne dziesięć sekund, a Maru w każdej, mogła dostrzec rosnącą irytację. No tak, nie mogła oszukać własnej Emocji.
— Dlaczego on?
— Wiesz dlaczego.
— To, że był w związku z facetem, nic nie znaczy.
— Ale tobie będzie łatwiej. No chodź.
Maru dźwignęła się na nogi i ruszyła za Angulisem w stronę miasta. Trochę liczyła, że nie znajdą Koto aż tak szybko. Mógł przecież siedzieć na Ziemi przygotować się do wydania albumu czy co oni teraz mieli jako zespół do roboty. Niestety, znalazła go w pierwszym parku, który mijała. Siedział z Altim, Nifim, Zemim i Pinną. Gdy dostrzegł Maru pomachał jej ze szczerym uśmiechem, na co Maru żołądek podszedł do gardła.
— To bardzo, bardzo głupi pomysł — syknęła do Angulisa, siedzącego na jej ramieniu.
— No idź! — ponaglił ją konspiracyjnie.
Podeszła do nich, na co przerwali rozmowę. Pinna zmierzyła ją uważnym spojrzeniem, jakby obawiała się, czy Maru przypadkiem nie zamierza być niebezpieczna dla otoczenia.
— Muszę z tobą porozmawiać — powiedziała, takim tonem jakby wyuczyła się tego jednego zdania na pamięć i właśnie przyszedł czas na wyrecytowanie go przed klasą.
— Ze mną? — spytali jednocześnie wszyscy.
Maru wróciła oczami.
— Z tobą — mruknęła, celując w Koto palcem. Chłopak momentalnie zbladł, a za nim poszła cała reszta.
— To nie ja! — krzyknął, od razu podnosząc ręce w geście samoobrony — Nic nie zrobiłem! To... to Alti!
— Co? Spadaj! Jestem czysty!
— Idziemy! — fuknęła Maru tracą cierpliwość. Niby znała się z tymi ludźmi tyle czasu, ale gdy przychodziło do momentu proszenia ich o cokolwiek, czuła się kompletnie nie na miejscu. A już, szczególnie gdy prosiła o pomoc mężczyznę.
Dla Maru mężczyzna był gatunkiem zakazanym.
Koto wstał posłusznie, a na jego twarzy zagościł wyraz słabo skrywanej paniki. Maru odwróciła się od niego i bez słowa poprowadziła go z dala od reszty. Gdy znaleźli się kawałek dalej, zatrzymała się i wskazała rękę by szedł pierwszy.
— Że co? — spytał trochę nieprzytomnie.
— Idź, nadal mogę nas podsłuchać.
— Ja pierwszy?
Odpowiedziała mu miną, po której jeszcze bardziej zbladł. Bez słowa ruszył, wychodząc na ulicę. Maru szła kilka kroków za nim. Wyglądali trochę jak skazaniec prowadzony na stryczek przez strażnika.
— W lewo — powiedziała, gdy zbliżyli się do skrzyżowania, Koto posłusznie skręcił — A teraz w dół, aż do rzeki.
— Ale nie zamierzasz bić mi noża w plecy?
— Jak będziesz gadał takie głupoty, to się zastanowię.
— No nie wiem, czy takie głupoty.
Nie odpowiedziała, bo Angulis zaczął mruczeć jej do ucha, co zawsze było dla niej ostrzeżeniem, by nie przeginała.
Dotarli do altanki, całe szczęście, pustej i Maru wskazała Koto by, usiadł, sama jednak stała przed nim, tyłem do rzeki. Ręce założyła na piersiach, głównie po to, by ukryć ich drżenie. Dodatkiem była postawa defensywna. Koto za to siedział z rękami złożonymi między kolana, a ramiona przygarbił. Łypał na Maru z dołu, jakby tylko czekał na atak.
— Maru, przysięgam, to nie ja.
— Daj już z tym spokój. Nie mam zamiaru cię ochrzaniać!
— Serio? — Jego zdziwienie wydało się tak szczere, że Maru w sekundę miała ochotę zmienić zdanie.
— Chcę, byś wyruszył ze mną w podróż — wypaliła zamiast ochrzanu, a zrobiła to tak szybko, że była pewne, że do Koto nic nie dotarło. Gapił się na nią przez kilka sekund, otwierając buzie i marszcząc brwi.
Maru zaczęła drgać powieka.
— Hę? — wydusił z siebie.
Maru rozłożyła ręce, zrobiła kółeczko wokół własnej osi, po czym wróciła do Koto.
— Ostatni raz powtarzam: chcę, być wyruszył ze mną w podróż.
— Sądziłem, że nasza ostatnia wyprawa sprawiła, że nie będziesz miała ochoty więcej mnie na oczy widzieć. Nigdy.
— To nie zmienia faktu, że chce, byś ze mną poszedł.
Koto bujnął się w przód i w tył kilka razy. Widać było, że chce coś powiedzieć, ale się boi. Westchnął, zupełnie jakby, podjął decyzje i rzekł:
— Czy to się nie wyklucza?
— Niestety nie.
— Nie rozumiem.
— Chcę, byś wyruszył ze mną w podróż, bo to musisz być ty, ale jakby mogła wybierać, poszłabym sama.
— Aaaa — Koto wyprostował się nieco i rozluźnił. — A czemu to muszę być ja?
— Tego to ja nie wiem. To idziesz czy nie?
— Czekaj, moment. Ja nic nie wiem o tej misji. Dokąd idziemy, na jak długo? Czego dotyczy?
— Dokąd, to się okaże po drodze, nie wiem ja jak długo, czas mnie nie obchodzi. Aż osiągnę cel...
— Czyli?
— Wszystkiego dowiesz się po drodze.
— Poważnie? Mam wyruszyć z tobą w ciemno, nie wiedząc, kiedy wrócę, co będę robił ani gdzie idę?
Maru zamyśliła się, po czym skinęła głową.
—Yhm, owszem.
Koto uniósł brwi.
— Wiesz, że za trzy miesiące wydajemy z chłopakami album, prawda? A potem mamy trasę. Jak ty sobie to wyobrażasz?
— To nie mój problem, idziesz czy nie?
Koto nie odpowiedział. Wpatrywali się w siebie, Koto z miną jakby chciał odczytać myśli Maru na temat misji, a Maru jakby siłą woli chciała, zmusić go by się nie zgadzał.
Maru pierwsza straciła cierpliwość. Prychnęła, odwróciła się i zaczęła odchodzić.
— Wszystko jasne — dodała na koniec i zniknęła za altanką, zostawiając Koto samego.
— Mówiłam, że się nie zgodzi — powiedziała do Angulisa.
— Nie uśmiechaj się tak, bo ludzie pomyślą, że się naćpałaś — odparł zaczepnie kot, bijąc ogonem w jej plecy.
— Teraz mogę zrobić to sama. Nikt mnie nie będzie spowalniał ani patrzył na ręce! Będziemy tylko my, Angulis! Ty, ja i...
— Maru, czekaj!
Usłyszała ten głos i zamknęła oczy.
— Nie, nie gadaj, że się namyślił...
— Z tym nie możesz dyskutować — odparł Angulis i wbił jej pazury w ramię, bo Maru zrobiła piruet na jednej nodze stając z Koto twarzą w twarz.
— Ani mi się warz zmieniać teraz zdanie — warknęła.
— Ja nawet nie zdążyłem go wyrazić.
Maru otworzyła usta, ale nie powiedziała nic. Miał racje, cholera no miał racje. Opuściła palec i tupnęła nogą z frustracji.
— Czy możesz mi zagwarantować, że za miesiąc będę mógł w jakiś sposób wrócić na Ziemie, gdziekolwiek?
— Nie — odpowiedziała bez zająknięcia.
— Zgadzam się — powiedział.
— Co?
— Zgadzam się iść z tobą.
— Ale... — zaczęła, robiąc krok w tył — Przecież...
— Zgadzam się — powtórzył tak wolno i wyraźnie jakby Maru była niedosłysząca. Ona uznała, że to Koto jest niespełna rozumu, bo spytała:
— Czy zrozumiałeś to „nie", które powiedziała przed chwilą?
— Oczywiście — odparł, zakładając ręce za plecami i uśmiechając jak uczniak — Wcale się nie dziwie, że nie możesz mi tego zagwarantować, nawet bym się dość mocno zdziwił. Najwyżej jak nie będziesz mogła wrócić ze mną, to wrócę sam. Teraz mamy taką możliwość.
Maru gapiła się na niego z otwartymi ustami, nie mogąc wydusić słowa.
— Zgadzasz się iść ze mną, nawet nie wiedząc dokąd, po co i czy w ogóle wrócimy? — wydukała w końcu.
Koto wzruszył ramionami, jakby mało go to obchodziło.
— Ty jesteś obłąkany — stwierdziła rzeczowo.
— Tak samo, jak i ty.
— Słucham?
— Ponoć każdy mężczyzna zasługuje na kastrację, a potem powieszenie, a zamierzasz wyruszyć z jednym z nich, i to po raz drugi zaznaczam — Uniósł palec by aby na pewno to do niej dotarło — na misje, o której nie możesz pisnąć ani słowa, no czy to jest normalne?
— Myślę, że lepiej dobrać się nie mogliście, oboje jesteście skrzywieni, ale to dobrze — skomentował Angulis, na co Maru cmoknęła zirytowana.
— A więc, kiedy ruszamy?
Maru spojrzała na niego nadal wytrzeszczonymi oczami, po czym zmrużyła je, marszcząc dodatkowo brwi.
— Jutro! — krzyknęła i odbiegła z łapiącym równowagę Angulisem na ramieniu.
***
Koto po tym, jak Maru zniknęła między budynkami Aurum, udał się prosto do katedry. W jej wnętrzu zawsze było chłodno i pachniało kurzem. Była tak wielka, że za każdym razem miał wrażenie, że wchodząc do środka, to on kurczy się o połowę. Wędrujący przez wielką salę, ludzie również zdawali się jacyś niżsi niż zwykle.
Zboczył z głównej sali i zruszył szerokimi schodami tam, gdzie w kościele byłaby boczna nawa.
Wszedł na piętro, przeskakując po dwa stopnie. Rozmowa z Maru nadal huczała mu w głowie, o czym mocno przypominało mu rozdygotane serce.
Zapukał do ostatnich drzwi po lewej i poczekał na pozwolenie.
— Zapraszam.
Otworzył drzwi i uśmiechnął się do siedzącej za ciężkim biurkiem Noby. Spojrzała na niego znad okularów, w dłoni trzymała rude pióro, niemal o tym samym odcieniu co jej włosy.
— Oh, Koto, miło cię widzieć, zapraszam, wchodź.
— Nie przeszkadzam?
— Coś ty, chodź, chodź, siadaj — Wskazała na fotel stojący naprzeciwko biurka — Zwal te papiery na podłogę i siadaj.
Koto zrobił, jak mu powiedziała i usiadł w fotelu nakrytym narzutą.
— W czym ci mogę pomóc? — spytała, odkładając pióro i składając obie dłonie na sobie na blacie biurka.
— Maru spytała się, czy wyruszę z nią na misje.
— Ooo — Noba wyprostowała się, a mina jej lekko spoważniała — Rozumiem.
— Zgodziłem się.
— Mów dalej — zachęciła go, dodając jeszcze gest ręki.
— Nic mi nie chciała powiedzieć. Zgodziłem się w ciemno, licząc, że może powie mi potem, ale znasz ją. Zawsze była uparta. Sądziłem, że po tym, co razem przeszliśmy, nie będzie mnie chciała nigdy widzieć na oczy, wszak spędziła ze mną prawie miesiąc sam na sam. To do niej niepodobne. O to w tym wszystkim chodzi? Ta misja, wyprawa? Czemu ja? Zgaduje, że tak jak ostatnio i tym razem maczałaś w tym palce ty.
Noba uśmiechnęła się mimowolnie jednym kącikiem ust, odchrząknęła, poprawiła okulary i spojrzała na Koto.
— Posłuchaj. O misji Maru nie mogę, powiedzieć więcej niż sama ci powiedziała. To nie moja rola. Wiem, że to może wydać ci się dziwne, sama jestem zaskoczona, że się zgodziłeś, sądzę, że ona również.
— Czemu ja? Widziałaś coś prawda? Od ciebie dostała misje? Chyba mam prawo wiedzieć.
— Nic ode mnie nie dostała. Sama chciała wyruszyć w tę podróż. Aby, dostać to, czego pragnie, powiedziałam jej, co musi zrobić.
— Czyli czego pragnie?
Noba spojrzała na Koto z wyrozumiałością.
— Znasz mnie, wiesz, że nie mogę.
— Czemu ja? — powtórzył.
— Powiem ci tylko tyle. Maru mogła wyruszyć na swoją misję samotnie i odnieść sukces tylko w momencie, gdy ty byś jej odmówił. Świadomie i w pełni odmówił.
— Czyli ona jest teraz na mnie wściekła, bo zgodziłem się na coś, czego ona nie chciałabym się, zgadzał?
— Mniej więcej.
— To chore.
— Nie przeczę.
Koto westchnął i musiał posłać Nobie takie rozbrajające spojrzenie, że jej mina zmiękła.
— Posłuchaj, wiem, że Maru bywa trudna, wysłuchaj mnie do końca — dodała, gdy Koto prychnął — Ale potraktuj to jako przygodę.
— Ja nie mówię, że nie chce z nią iść. Ostatnim razem było nawet fajnie, w tych nieliczny momentach, gdy nie chciała mnie zabić, albo przestawała rzucać nożami. Podobało mi się wszystko prócz jej charakteru. Trochę tęsknie za spaniem w lesie, poznawaniem nowych ciekawych ludzi, zwiedzanie Motus. Boję się, że gdy zaczniemy występować z chłopakami, nie będę miał czasu na takie przygody, że to ostatnia szansa na takie coś.
— Dlatego się zgodziłeś. I super, idź za tym. A jeśli chodzi o Maru... cóż może się okazać, że urodzi się z tego naprawdę piękna przyjaźń.
— Pff, oszalałaś, przyjaźni z Maru? Nie w tym wcieleniu.
— Założysz się? — spytała, wyciągając do niego rękę. Koto zdębiał, spojrzał na Nobę z ukosa marszcząc brwi, ona w niemej odpowiedzi uniosła swoje.
— O co dokładnie?
— Jak chcesz może być o przekonanie.
— Wiesz, że zakładanie się z tobą nie ma sensu, skoro ty widzisz...
— Masz moje słowo, że w tym akurat temacie wiem tyle, co i ty.
— Nie wiem. Nic nie chce od ciebie.
— A jakbym ci powiedziała, że możesz mieć oba życia... jednocześnie?
Koto wytrzeszczył oczy.
— Co masz na myśli?
— Zakładasz się czy nie?
Koto podrapał się po głowie i cmoknął, nie wiedząc, czy podejmowanie drugiego wyzwania tego samego dnia to dobry pomysł, ale ostatecznie wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Noby.
— Jak wrócisz, spytam się ciebie czy uważasz Maru za swoją przyjaciółkę.
— Mogę cię oszukać, nie boisz się tego? — zaśmiał się Koto, żeby wiedziała, że żartuje.
— Maru również się zapytam o to samo.
— W takim wypadku to nawet nie mam szans. Przecież ona nienawidzi żadnych mężczyzn, żadnych, słyszysz?
— Nie uwierzę, że nie chcesz nawet spróbować zostać tym jedynym mężczyzną na świecie, który może się poszczycić przyjaźnią z Maru.
No zatkała go, musiał to przyznać. By nie dać po sobie poznać, zmienił temat:
— A jak wrócę? Ona oczywiście nie dała mi gwarancji, że za trzy miesiące trafie na Ziemię.
— O to się nie martw. W każdym większym mieście jest skryba, poprosisz o posłańca, po łacinie nuntius. Wyślesz go do nas, a Livid cię odnajdzie i zabierze na Ziemię.
— Słowo?
— Słowo Osobliwości! — powiedziała Noba klepiąc się dwa razy otwartą dłonią w dekolt. Koto poczuł lekkie ciarki na plecach, jakby przez pokój przepłynęła fala niewidzialnej energii. Noba popatrzyła po pokoju, uśmiechając się, też musiała to zauważyć.
— Widzisz.
Chciał jej coś odpowiedzieć, ale drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich Livid z książką w ręce
— Mamo co znaczy... o cześć Koto — Zatrzymała się w pół kroku zdziwiona jego obecnością. Koto wstał.
— Koto wyrusza z Maru na misje.
Livid opadła szczęka.
— Poważnie? Na jaką?
— O tym wie tylko sama Maru
— A... rozumiem — powiedziała, takim tonem jakby rozumiała znacznie więcej niż Koto i nagle poczuł się głupi.
— Obiecałam Koto w twoim imieniu, że gdy tylko pośle po nas posłańca to przylecisz do niego i pomożesz mu wrócić na Ziemie.
— Oczywiście, nie ma problemu. Gdy tylko Koto poprosisz.
— Dziękuję, to ja... tego, będę szedł. Dziękuję za rozmowę, Noba.
— Kiedy tylko mnie potrzebujesz, jestem.
Uśmiechnął się, skłonił, pomachał Livid i wyszedł z gabinetu, mając jeszcze więcej pytań niż przed spotkaniem. Nie miał jednak czasu na ich zgłębianie, musiał się pakować, poinformować pozostałych, że ich opuszcza, na nie wiadomo jak długo. Liczył, że go przy okazji nie zabiją. Musiał jednak przyznać, że pod warstwą zwątpienia, strachu i obaw, czuł rozpierającą go ekscytacje. Nikomu się przed tym nie spowiadał, nikt nawet nie miał pojęcia, jak Koto uwielbiał wędrować przez Motus, mając pod stopami obcy las, a nad głową nieznane konstelacje.
— Tak! — krzyknął, zeskakując z ostatniego stopnia, a jego krzyk odbił się echem po wnętrzu katedry. Na jej końcu złoty smok podniósł łeb i popatrzył na niego.
— Cześć Vivid!
Smok zawarczał gardłowo, a jego grdyka zafalowała. Koto uśmiechnął się do siebie, nie czując nawet promila strachu w obecności smoka. Wyszedł na zewnątrz i zatrzymał się na szczycie schodów. Blask słońca oświetlał ścigające się ptaki wśród budynków Aurum. Było ciepło, pachniało latem, a Koto miał w perspektywie zwiedzanie Motus za friko, no może nie do końca za friko. Jego zapłatą będzie znoszenie wiecznie naburmuszonej i gburowatej dziewczyny z rogami zamiast warkoczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro