[22], więzy rodzinne
Gdy weszli do środka, Midoriya przekonał się, że nie tylko osiedle było nowoczesne, ale również wnętrze domu. Ren Koyama wyglądał na dość młodego, a jego dziewczyna z wróżenia przecież nie mogła zarabiać kolosalnych pieniędzy... więc skąd je brali? Może pochodzili z bogatych rodzin... Niektórzy rodzili się takimi szczęściarzami, można było im tylko zazdrościć. On jednak wiedział już, że sam też jest ogromnym szczęściarzem! W końcu rzadko kto ma w swoim życiu jakąkolwiek szansę na styczność z mistycznymi kreaturami, a co dopiero mieszka z nimi na co dzień... Ktoś taki po prostu musiał mieć ogromne szczęście!
Podążając za Koyamą, przez korytarz dotarli do salonu, który był jasny i przestrzenny, utrzymywany głównie w bieli i czerni. Usiedli na prawdopodobnie bardziej ozdobnej niż funkcjonalnej skórzanej kanapie i poczekali, aż gospodarz zaparzy każdemu z nich po kawie, choć Kirishima utrzymywał, że to nie było konieczne, zważywszy na to, że się śpieszyli. Kuzyn Bakugo jednak był najwyraźniej tak samo uparty jak on sam.
— Pójdę teraz do Marie i zapytam, czy wam pomoże — powiedział po chwili milczenia, odkładając swój własny kubek, a potem wstając z fotela przy kanapie.
— Powiedz jej, że to bardzo ważne, błagam — wyszeptał Kirishima, z którego adrenalina najwyraźniej zeszła i znów tylko się denerwował bez wyraźnego planu.
— To zamierzałem, nie musisz się powtarzać — mruknął Ren Koyama, a potem odszedł w dalszą część domu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Kirishima westchnął ciężko, a potem zsunął się nieco na kanapie, jakby chciał się w nią wtopić.
— Jego dziewczyna mnie nie lubi — powiedział cicho, zaciskając mocno wargi. — Chyba coś podejrzewa... wiecie. Być może miała jakąś wizję, nie mam pojęcia, ale boję się, że dlatego może nie pomóc.
— Niby tak, ale może nie zrobi tego dla ciebie. Lubi Bakugo, skoro tyle z nim przebywa w kasynie — zauważył Todoroki, a Midoriya skinął głową, przyznając mu rację.
— No... niby tak.
— Właśnie, poza tym Koyama ewidentnie lubi ciebie — wtrącił Midoriya i tym razem obaj spojrzeli na niego z ukosa, jakby powiedział coś bardzo dziwnego. — No co? Nie zauważyliście?
— No nie wiem... — mruknął Kirishima, a potem westchnął głośno i schował twarz w dłoniach. — Mam dość. Dlaczego on cały czas mi to robi?!
— Zerwij z nim — poradził Todoroki. — Przestanie być twoim problemem. Naszym też, przy okazji. Nie wiem, czy wiesz, ale jest nim od tak dawna, że tęsknię za dniami, gdy...
— Zamknij się! — krzyknął Kirishima, pokazując mu kły i warcząc głucho, a przestraszony Midoriya poderwał się z kanapy na równe nogi.
— To ty się uspokój — burknął Todoroki, ale, widząc minę swojego chłopaka, chyba zdecydował, że denerwowanie przyjaciela w tej chwili chyba nie ma najmniejszego sensu. — Dobra. Przepraszam.
— Kocham go — wycedził Kirishima.
— Okej.
Na szczęście w tej chwili do pokoju wszedł Ren Koyama, bo Midoriya bał się już, że przez kilka ładnych minut będzie musiał znosić niezręczną ciszę i napiętą atmosferę w pomieszczeniu. Rany, ale się porobiło... Todoroki miał rację, to wszystko wina Bakugo!
— Marie powiedziała, że... — zaczął Koyama, ale chwilę później tuż za nim rozległ się kobiecy głos:
— Daj spokój, skarbie. Mogę sama mówić — powiedziała kobieta, która wyszła za nim i spięła się nieco, gdy zobaczyła Kirishimę.
Miała nieco ciemniejszą skórę niż oni i dziwny akcent, więc na pewno musiała być spoza Japonii. Jasne włosy związała w luźnego koka na czubku głowy i, choć Midoriya nie spodziewał się, że dziewczyna będzie chodzić po domu w szatach wróżbitki, mimo wszystko zdziwiło go to, że ubrała się tak mało... ekstrawagancko. W zasadzie miała na sobie jakieś stare dresy, co nie bardzo pasowało ani do wnętrza, ani do eleganckiego ubioru jej chłopaka. Mimo to ona sama zdecydowanie mogła być panią jego domu - była przepiękna, co nawet on potrafił docenić, mimo że kobiety nigdy go nie kręciły.
— Marie Chatier — przedstawiła się, nieco przeciągając sylaby. — Ren mówił, że mogę wam w czymś pomóc.
— Katsuki został porwany przez bandę Shigarakiego — powiedział blady na twarzy Kirishima, a Midoriya zmarszczył brwi. Nie kojarzył tego nazwiska... — Proszę, masz może jakąś... mogłabyś jakoś wywróżyć, gdzie jest? Nie wiem, cokolwiek... — zająknął się, widocznie z każdą sekundą tracąc pewność siebie, mimo że wciąż zdawał się być zdeterminowany.
Kobieta bez słowa oparła się o ścianę i przez chwilę tylko się im przypatrywała, podczas gdy Koyama zerkał na nią nerwowo, widocznie nie wiedząc, czy powinien jakoś zainterweniować.
— Moje wizje nie przychodzą na zawołanie — powiedziała w końcu, odwracając wzrok, a Midoriya odetchnął z ulgą, bo zaczynał się czuć trochę niekomfortowo. — Jestem medium, ale to wcale nie zależy ode mnie.
Wszyscy spojrzeli na Kirishimę, który zacisnął dłonie w pięści.
— Nic? Naprawdę? A może... przecież przyjaźnisz się z Katsukim, może coś wiesz...
Chatier posłała mu lodowate spojrzenie, a potem zaczęła bawić się sznurkową bransoletką na przegubie dłoni.
— Kiedyś spędziłam wieczór z jednym gościem z tej organizacji — powiedziała w końcu. — Nie mam pojęcia, który to, ale po alkoholu gadał całkiem od rzeczy. — Westchnęła teatralnie, ostatecznie zostawiając bransoletkę w spokoju i kładąc dłoń na biodrze. — Mówił coś o jakimś kompleksie magazynów, w którym trzymają narkotyki. Później w nocy śniło mi się to miejsce. Chyba jestem w stanie pokazać, gdzie jest, ale nie mam pojęcia, czy Katsuki jest w środku.
Kirishima zerwał się na równe nogi, a Chatier cofnęła się o krok, patrząc na niego uważnie, jakby trochę bała się, że ją zaatakuje. Ten jednak tylko wyciągnął telefon i podsunął jej ekran z włączoną mapą. Przez chwilę z grymasem na twarzy przeglądała nazwy ulic i widać było po niej, że w towarzystwie Kirishimy czuje się niekomfortowo. Koyama chyba też to widział, bo jego spojrzenie cały czas skakało to na nią, to na niego. W końcu odchrząknął, a jego dziewczyna drgnęła, podnosząc wzrok.
— I jak? Pamiętasz? — zapytał niecierpliwie.
— Tak jakby — stwierdziła w końcu, oddając Kirishimie telefon. — Włączyłam ci trasę. To chyba ta okolica, ale musicie poszukać. I... — zawahała się, widocznie nie wiedząc, czy powinna coś zdradzać, ale w końcu ustąpiła, a jej spojrzenie zdradziło, że chyba się martwiła — powinniście się pośpieszyć.
— Weź Midoriyę, idę pierwszy — powiedział natychmiast Kirishima, skinął głową Chatier i Koyamie, a potem wybiegł z domu.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, aż w końcu Midoriya odchrząknął.
— Bardzo... bardzo dziękujemy za pomoc — powiedział niepewnie, a Ren Koyama tylko pokręcił głową, podchodząc do okna i wyglądając za nie niepewnie. Po chwili przełknął ślinę.
— Nie jesteście ludźmi, nie? — mruknął, a Todoroki spojrzał na niego uważnie, tak samo jak jego dziewczyna, która znowu wyraźnie się spięła. — On dosłownie poszedł. Nie macie auta, a jego już nie ma. — Westchnął cicho. — Miałaś rację, 'Rie.
— Zawsze mam — powiedziała cicho, nie spuszczając wzroku z Todorokiego, który wstał z kanapy.
— Trzymajcie się od tego z daleka. Dla waszego bezpieczeństwa — mruknął, a potem bez pytania wziął Midoriyę na ręce (przynajmniej nie trzymał go jak worek kartofli) i wyszedł.
Czas naglił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro