Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Hej!

Zaczynam za kilka dni klasę maturalną. Są rzeczy ważne i ważniejsze, sami rozumiecie. Rozdziały będą się pojawiać, podobnie jak nowe książki, ale nie regularnie i nie tak często. Mam nadzieję, że zrozumiecie!


TW: samookaleczanie, krew 

Reszta wakacji minęła dosyć spokojnie. Przez większość czasu Willow siedziała w swoim pokoju, przeglądając podręczniki i czytając swoje ukochane książki, oraz zamartwiając się nadchodzącymi SUMami. Dostała również dosyć niespodziewany list od Barry'ego, w którym chłopak jeszcze raz podkreślił, że na pewno będzie im się owocnie współpracować. Co kilka dni pojawiała się u nich Jean z ciastem, czy innym z jej przysmaków, ale Daniel nie wydawał się szczególnie zadowolony. 

Miała wrażenie, że im bliżej do rozpoczęcia roku szkolnego, tym gorzej z nim było. Coraz częściej zamykał się w swoim pokoju i mało jadł. Nawet, kiedy ich ciotka przychodziła w odwiedziny, tłumaczył się, że jest zmęczony po pracy i siedział u siebie. Jean zazwyczaj uśmiechała się i powtarzała, że rozumie, ale Will widziała, że kobiecie jest nieco przykro. Od paru lat wraz z Katherine podejrzewała, że jej matka jest zakochana w swoim szwagrze, a Krukonka nie wiedziała co o tym myśleć. Żywiołowość i chęć do życia kobiety zdecydowanie pomogłyby mężczyźnie, ale ten odpychał ją od siebie. 

Fajnie by było mieć ją za macochę. Jej mamy nie mógł nikt zastąpić, ale w towarzystwie Jean nie dało się nie być w chociaż trochę lepszym nastroju. 

W końcu nadszedł ten dzień, którego jednocześnie wyczekiwała i bała się. Kiedy wstała z łóżka sprawdziła, czy na pewno wszystko spakowała i przebrała się w fioletową sukienkę i szary sweter. Poszła do kuchni, aby zrobić sobie jakieś śniadanie, ale, ku jej zdziwieniu, jej ojciec już krzątał się w kuchni z niedopałkiem papierosa w ustach. Na widok córki uśmiechnął się, dym wyleciał z jego ust i zgasił papierosa o słoik, nalewając córce herbaty i kładąc ją na stole obok płatków. 

- Dziękuję - uśmiechnęła się niepewnie. Ojciec bardzo rzadko robił jej śniadanie, prawie każdy posiłek przyrządzała sama. Sobie jedzenia jednak nie zrobił. Powoli zbliżyła się do stołu, zerkając na słoik, w którym leżały trzy niedopałki po papierosach - Nie wiedziałam, że palisz. 

- Sporadycznie - mruknął Daniel, a kiedy chciał powiedzieć coś jeszcze, jego córka zauważyła coś na jego dłoni. Szybko do niego podeszła i złapała go za przedramię, przybliżając do siebie długą ranę, wokół której była zaschnięta krew. Wzdrygnęła się i spojrzała na ojca 

- Co to jest? Co się stało? Ktoś ci to zrobił? 

Mężczyzna, nieco zakłopotany, szybko zabrał rękę, kryjąc ją za plecami. Willow i tak mogła dostrzec początek długiej, krwistoczerwonej kreski. 

- Nic się nie stało. Musiałem wczoraj zejść po coś do piwnicy, było ciemno i poharatał mnie wystający gwóźdź - powiedział szybko, starając się bardziej ukryć rękę - Mała rana... 

Ale Willow go już nie słuchała, tylko poszła do łazienki po opatrunek. Po chwili wróciła i nakazała ojcu usiąść, a on to niechętnie zrobił. Oczyściła ranę, po czym zawiązała ją ostrożnie bandażem. Mężczyzna syknął z bólu, a ta szybko wymamrotała ciche ''przepraszam'' 

- Nie mogę skorzystać z magii, ale poproszę później Jean, aby... - zaczęła, ale ojciec jej przerwał. 

- Nie, nie trzeba, jeszcze pomyśli sobie coś głupiego... - powiedział, a Will uniosła brew. 

- Niby co takiego? 

Daniel patrzył na nią chwilę, po czym mruknął coś, że miał je przecież zawieść na peron, więc trzeba się zbierać. Pozwoliła mu odejść, bardzo nieprzekonana, że naprawdę nabił się na gwóźdź. Ale znała samą siebie i wiedziała, że w życiu nie znajdzie w sobie siły, aby zrobić mu awanturę. 

Kiedy wychodzili już domu, Daniel miał na sobie kurtkę i wydawał się być w o wiele gorszym nastroju niż wcześniej. Spakowali jej rzeczy do bagażnika, po czym wsiedli do auta i ruszyli w stronę domu Jenkinsów.

Jechali w ciszy, ale Willow wysadzało od środka, aby coś powiedzieć. Uczucie nie było jej obce, zawsze bała się mówić pewnym osobom pewne rzeczy. Ale musiała się dowiedzieć, czy z jej tatą wszystko w porządku.

Kiedy zatrzymali się przed domem jej ciotki, dziewczyna uznała, że ma jedyną i ostatnią szansę, aby dowiedzieć się, co się stało. Położyła dłoń na jego ramieniu, a ten spojrzał na nią, nieco zaskoczony.

- Wiem, że w teorii jestem "nic nie wiedzącą o życiu piętnastolatką", ale możesz mi zaufać - spojrzała mu w oczy - Wiesz, że moje życie nie kreci się tylko wokół magii. Mam też mugolskie życie, nie ważne, czy jestem w Hogwarcie, czy w domu. Tak samo z tobą, nie ważne czy jestem tam czy tutaj, jesteś dla mnie ważny.

Daniel jedynie pokiwał głową, a Willow przeklnęła w myślach, kiedy drzwi do samochodu otworzyły się odrobinę za mocno. Uśmiechnęła się do Kate, a ta po chwili zniknęła, aby wraz ze swoją matką zapakować swoje rzeczy. Willow i jej ojciec naturalnie wyszli z pojazdu, aby im pomóc.

- Tym razem musicie się obyć beze mnie - powiedziała Jean, kiedy Daniel zamknął w końcu bagażnik - Muszę lecieć do Ministerstwa, mam masę roboty. Dziewczynki, już się przytulać!

Obie szybko do niej podbiegły i się przytuliły, a Uzdrowicielka objęła je mocno. Uśmiechnęła się, po czym odsunęła się od nich, prostując się.

- Bądźcie takie jak zawsze, czyli ultra grzeczne i pilnie się uczące. Ale postarajcie się też dobrze bawić. Tylko nie za mocno, nie w kwestii chłopaków - zerknęła na swoją córkę, a przewróciła oczami, mamrocząc coś, że jedyną ciąża w jakiej będzie, to spożywcza - No i wiadomo. SUMy. Jestem pewna, że świetnie sobie poradzicie.

Ostatni raz się przytuliły, po czym z powrotem wsiadły do pojazdu. Daniel skinął Jean głową na pożegnanie, po czym dołączył do nich i ruszyli w stronę dworca.

Czas zleciał bardzo szybko i Willow miała wrażenie, że dosłownie kilka minut później stała już przed tą słynną ścianą. Westchnęła cicho. Miejsce miało dla niej znaczenie sentymalne. Od przejścia przez nie nie było już żadnego powrotu. 

- Dziękuję za podwózkę, Daniel - powiedziała uprzejmie Kate, po czym spojrzała na swoją kuzynkę - Ja będę już lecieć, Alya już pewnie czekaja. Do zaraz!

Wzięła swoje rzeczy i szybko wbiegła w ścianę, zaraz za nią znikając. Will spojrzała na swojego ojca i podeszła do niego. Mężczyzna podrapał się nerwowo po szyi, po czym położył dłoń na jej ramieniu. 

- Bądź po prostu taka jak zwykle. Nie sprawiaj kłopotów, ucz się, trzymaj z Kate - poprosił cichym, zmęczonym głosem - Z tymi SUMami dasz sobie radę, jesteś w końcu taka mądra. I jako  Perfekt też sobie poradzisz. Jesteś taka odpowiedzialna. 

Spuściła głowę i zarumieniła się lekko. Schowała kilka wystających włosków za szyję i uścisnęła mocno swojego ojca, a ten także ją objął. 

- Ty też dasz sobie radę - wyszeptała. 

Odsunęli się od siebie, a Daniel podrapał się pod okiem, jakby chcąc odgonić nadchodzące łzy. Krukonka patrzyła chwilę na niego, po czym złapała za swoje rzeczy, z zamiarem przebiegnięcia przez ścianę. 

- Jeszcze jedno - mruknął mężczyzna, a jego córka spojrzała na niego z uniesioną brwią - Kate coś mi mówiła o jakimś Barry'ym, z którym będziesz wspólnie tym Prefektem... Bądź po prostu ostrożna z chłopcami, Willie... Niektórzy...

- Na brodę Merlina, tato! Mam dopiero piętnaście lat, nie szukam jeszcze chłopaka! 

- Po prostu mówię! Każdy w różnym wieku zaczyna się interesować związkami i tym co się robi w związkach...

- Tato, przestań! 

Roześmiana pokręciła głową, a jakby cień uśmiechu mignął na twarzy bruneta. Pomachała mu, po czym wbiegła w ścianę, przenosząc się na Peron 9 i 3/4. Rozejrzała się po nim uśmiechnięta od ucha do ucha. Nie mogła się doczekać tego momentu, powrotu do Hogwartu, tego wszystkiego! I spędzenia mnóstwa czasu ze swoimi znajomymi, naturalnie. Kiedy zaczęła ich szukać, nagle wpadły na nią dwie Ślizgonki w jej wieku. Czarnowłosa prychnęła niezadowolona i zmierzyła ją wzrokiem. 

- Merlinie, początkowo myślałam, że jesteś chłopakiem w spódnicy! - parsknęła śmiechem, po czym pokręciła głową - Nawet tych krótkich kudłów uczesać nie umiesz! 

- Serio chcesz narazić się Prefektowi w pierwszy dzień, Piper? 

We trójkę odwróciły się. Barry Rostfield podszedł do nich powoli i stanął obok Krukonki. Ręce zaczęły jej się pocić. Nie chciała żadnej awantury. Byłą przyzwyczajona, że od czasu do czasu jakiś Ślizgon, pokroju Octavii lub Piper Crey lub Pansy Parkinson zacznie się jej naprzykrzać, ale wolała to przemilczeć i nie robić z igły widły. Nie chciała w to nikogo wciągać, a na pewno nie Barry'ego. 

- Ty, Prefektem? - Piper uniosła brew - Dumbledore'a już kompletnie pogrzało. Nie ogarniesz żadnego pierwszaka, łajzo. 

- Chodźmy, nie ma sensu marnować na to czasu - mruknęła Lucrecia Greengrass, łapiąc przyjaciółkę za ramię - Poszukajmy lepiej moich sióstr i Cayetany. 

Piper przewróciła oczami, a poszła wraz z Ślizgonką. Willow, nieco speszona, spojrzała na Barry'ego, który patrzył na nią zmartwionym wzrokiem. 

- Wszystko w porządku? - zapytał przejęty - Nie słuchaj tych idiotek, próbują się same dowartościować przez dręczenie innych. Typowe Ślizgonki. 

- Nie wyglądają, jakby musiały się dowartościowywać - mruknęła Willow, patrząc na powiewające na lekkim wietrze platynowe włosy Lucrecii. Po chwili spojrzała na chłopaka - Dziękuję. Ale boje się, że miały rację. Nikt nie będzie się chciał mnie słuchać. 

- Daj spokój. Damy radę. Nie możemy być aż tak koszmarnymi Prefektami. W końcu Gryffindor ma takiego Rona Weasleya - brunet parsknął nieco złośliwym śmiechem - Idziemy razem do pociągu? I tak musimy razem iść do przedziału Prefektów na pogadankę...

- Tak, jasne - dziewczyna pokiwała energicznie głową, uśmiechając się szeroko. Cała sytuacja sprzed chwili jakby poszła w niepamięć - Tak, chodźmy. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro