Prolog
Postać Katherine Jenkins dedykuję mojej najlepszej przyjaciółce @Fenayuka
Książkę dedykuje wszystkim osobom zmagającymi się z problemami psychicznymi i kryzysami życiowymi. Zgłoście się po pomoc, naprawdę warto. Jest wiele osób, które może i chce wam pomóc, musicie zrobić po prostu ten pierwszy krok
TW: z kontekstu można wywnioskować, że mówi się o zaburzeniach depresyjnych
King's Cross był już całkowicie pełny. Mugole, nie wiadomo dlaczego, nie zwracali żadnej uwagi na grupki dzieci, młodzieży i towarzyszących im dorosłych w dziwnych szatach, ciągnących za sobą jeszcze dziwniejsze kufry i klatki z puchatymi, ogromnymi sowami, co dla jedenastoletniej Willow było nie do pomyślenia. Przecież tak bardzo się wyróżniali! A może na cały obiekt zostało rzucone jakieś zaklęcie? Musiała koniecznie zapytać później Kate i dorzucić to do swojej listy pytań na temat czarodziejskiego świata.
Im dłużej w nim była, tym dłuższa robiła się lista. Dosłownie wszystko było na opak, inaczej niż powinno być. Jak po drugiej stronie lustra, a Willow zdecydowanie umiała się wczuć w rolę Alicji. Może to wszystko też było snem, a ona już niedługo się obudzi? Razem z Finnem będzie ścigać się do kuchni, tata ich okrzyczy, że nie biega się na schodach, a mama tylko się zaśmieję i zjedzą razem śniadanie, jak za czasów, kiedy wszystko było w porządku i normalnie.
Mała brunetka spojrzała na swoją kuzynkę, która szła ze praktycznie identyczną matką. Katherine również miała przed sobą swój pierwszy rok, ale nie była w żadnym stopniu tak zestresowana jak Will. *Mugolaczka trzymała się kurczowo swojego ojca, nie chcąc go opuścić ani na chwile. Ten również trzymał córkę blisko, jakby bał się, że ktoś ją zaraz porwie, a on straci kolejnego członka swojej i tak już wyjątkowo skąpej rodziny.
Kiedy doszli do ceglanej ściany pomiędzy peronem dziewiątym, a dziesiątym, Jean Jenkins odwróciła się do nich z uśmiechem, jej cudowne, rude włosy uniosły się na chwilkę. Klasnęła w dłonie, po czym poprawiła lekko przekrzywiony kapelusz.
- Jesteśmy! - oświadczyła pełna entuzjazmu, jakby wcale nie bała się posłać swojego własnego dziecka na rok do szkoły z internatem.
Młoda brunetka żyła w przekonaniu, że jej ciocia w ogóle nie znała takiego słowa i uczucia jak ''strach''. Rozejrzała się nerwowo po otoczeniu. W pobliżu nie było żadnego pociągu, a na pewno nie było żadnego nadzwyczajnego pociągu, o którym tyle jej mówiono. Coś jej nie grało.
- Gdzie pociąg do Hogwartu? - nie rozumiała. Stres sprawił, że jej głos stał się nieco piskliwy, a nazwa szkoły wydawała się palić jej język gorzej niż ostry sos, który kiedyś podjadła tacie - Mówiłaś, że ma być inny niż te wszystkie!
- Bo jest, głuptasku! Nie ma go przecież na widoku, jeszcze mug... - kobieta zerknęła na Daniela, któremu sytuacja zaczynała się coraz mniej podobać. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, szybko odnajdując sposób na eleganckie wybrnięcie z sytuacji - Trzeba wbiec w ścianę, przez którą wejdzie się na Peron 9 i 3/4. To bardzo proste!
- Ja chcę sama! - zawołała Kate z ekscytacją, tupiąc zniecierpliwiona nóżkami. Spojrzała na kuzynkę i uśmiechnęła się - Pokaże ci, jak to się robi. Już to parę razy widziałam!
Po tych słowach złapała za swoje rzeczy i z rozpędem wbiegła w ścianę. Will chciała krzyknąć i ją zatrzymać przed kolizją, ale rudowłosa po prostu zniknęła razem ze swoimi rzeczami. Dziewczynka, zszokowana, odsunęła się kilka kroków w tył, a jej ojciec po prostu patrzył na to z nieco wytrzeszczonym wzrokiem.
Ciotka Jean po chwili przypomniała coś sobie i podrapała się nerwowo po karku. Poczuła, jak rumieniec wstydu wkrada się na jej policzki. Nigdy nie należała do osób szczególnie zorganizowanych. Nie zmieniło tego nawet samotne macierzyństwo, ani dosyć poważne stanowisko w pracy.
- Tylko czarodziej może wejść na Peron. Dam wam sekundę, na pożegnanie.
Odsunęła się i z udawanym zainteresowaniem zaczęła czytać nieczarodziejskie rozkłady jazdy. Willow spojrzała niepewnie na tatę, który uklęknął przed nią i złapał ją za ramiona. Wziął głęboki wdech, jakby ta czynność miała sprawić mu głęboki, fizyczny ból i dołożyć mu do tego psychicznego , którego nie mógł pozbyć się od momentu śmierci swojej żony i synka.
- Gdybyś chciała wrócić do domu... Na pewno jakoś byś mogła... - zaczął, a w sercu zakradła mu się odrobina nadziei, że może jego córka zapragnie zostać z nim i go nie zostawiać całkowicie samego.
Dziewczynka pokręciła jednak głową, przez co kilka jej brązowych kosmyków opadło jej na chudą twarzyczkę. Jej twarz mimowolnie się napięła i chciała już je zdmuchnąć, ale Daniel odgarnął je córeczce za ucho.
- Dam sobie radę, tato. Jestem już duża - zaprotestowała, prostując się i unosząc dumnie podbródek. W głosie miała lekką nutkę niepewności, ale jej oczy były zdeterminowane i zaciekawione tą przygodą, którą miała za chwilę rozpocząć - Zawsze będę miała Katie, ona mi zawsze pomoże!
- Pisz jak najczęściej. Znasz mój adres prawda? Znasz adres Jean? - zapytał Daniel, niekoniecznie przekonany, że jego siostrzenica, którą tak mało znał, będzie dobrym opiekunem jego oczka w głowie.
Wiedział, że wbrew pozorom, potrafi być dosyć ogarnięta jak na swój wiek, ale i tak nie podnosiło go to na duchu. Czy czarodzieje naprawdę musieli się uczyć w szkołach z internatem? Czy ona naprawdę musiała go zostawiać samego?
- Tak, tato - po tych słowach go przytuliła. Nie mogła tego zauważyć, ale mugolowi łzy pojawiły się w oczach. Zamrugał kilka razy, aby je odgonić. Faceci przecież nie płakali, nie przy swoich dzieciach. Po chwili znowu usłyszał jej szept - Obiecasz mi coś?
- Wszystko, kochanie - powiedział, tuląc córkę, jakby bojąc się, że ta za chwilę zniknie i przepadnie na wieczność.
Ta odsunęła się po chwili, a mężczyzna popatrzył na nią pytającym wzrokiem, unosząc delikatnie głowę.
- Nie zamykaj się znowu w swoim pokoju na całe dnie, proszę. Przecież, jakby coś, to masz ciocię Jean! Nie możesz wiecznie siedzieć w domu. Proszę cię - poprosiła, robiąc te słodkie oczka. Naprawdę troszczyła się o swojego tatę i nie chciała, aby był samotny i znowu się od wszystkiego odcinał. Nie chciała, aby nadal tak okropnie cierpiał w samotności - Nie chcę, abyś był smutny, abyś siedział znowu całe dnie w swoim pokoju i płakał...
Daniel pokiwał tylko głową, nie chcąc okłamywać Willow na pożegnanie. Pocałował dziewczynkę w czoło i wstał, otrzepując kolana. Jean podeszła do nich z uśmiechem i klepnęła szwagra w ramię. Ten zesztywniał mimowolnie, widocznie nadal nieprzyzwyczajony do żywiołowości swojej szwagierki. Ani w ogóle do jej egzystencji.
- Spokojnie, Danny. Hogwart to cudowne i bezpieczne miejsce. Kate będzie ją mieć na oku, ten dzieciak naprawdę ma łeb na karku - zapewniła i wzięła brunetkę za rękę. Ta uśmiechnęła się nieco smutno, czując znowu strach w klatce piersiowej - Wrócę za dziesięć minut. Gotowa?
Ta spojrzała na nią i trochę niepewnie, trzymając ją mocno za rękę. Zaczęły biec w stronę ściany, a brunetka zamknęła oczy. Poczuła się bardzo dziwnie, po czym je otworzyła, znajdując się na wielkim peronie, pełnym ludzi z podobnym bagażem co ona. Wielu z nich miało w rękach miotły, które musiały słyszeć do tej gry, o której opowiadała jej Jean.
- W końcu jesteście! - ucieszyła się Katherine na widok mamy i dziewczyny. Podskoczyła z radości - Szybko! Bo pociąg nam odjedzie!
- Spokojnie, kwiatuszku. Podejdź tu - poprosiła kobieta, a jej córka stanęła obok zestresowanej Will - Słuchajcie. Podejrzewam, że wylądujecie w osobnych domach, ale i tak macie trzymać się razem. Willow jest nowa w tym świecie. Masz jej pomagać.
- Oczywiście! - rudowłosa objęła kuzynkę ramieniem - Wszystko jej wytłumaczę i wyjaśnię!
Uśmiechnęła się zakłopotana, ale poczuła w sobie przypływ pewności z siebie. Z Kate u boku nic poważnego przecież jej nie groziło, razem mogły pokonać wszystko. Znały się niecałe dwa lata, ale już były dla siebie bliskie, praktycznie nierozłączone.
- Cieszę się - Jean spojrzała na swoją siostrzenice, której zmartwione oczy błądziły po peronie i innych uczniach - Dasz sobie radę. Gdyby coś się działo, pisz do mnie lub do taty. Wszyscy jesteśmy tutaj, aby ci pomóc.
- Zajmiesz się nim? - zapytała, widocznie uparta aby domknąć ten temat. Jej ojciec był dla niej najważniejszą osobą na świecie, pragnęła dla niego wszystkiego dobrego - Żeby nie był ciągle sam.
- Powiedzmy, że twój tata nie będzie się mógł ode mnie odczepić, gwarantuje ci - roześmiała się Jean, poprawiając kapelusz - Lećcie już, małe. Tylko grzecznie mi tam! Napiszcie od razu jak będziecie w dormitoriach! Nie tykać nawet mi alkoholu, poczekajcie chociaż do trzynastek!
- Pa, mamo!
- Pa, ciociu!
Rudowłosa odprowadziła dziewczynki wzrokiem, aż te wsiadły do wagonu. Jeszcze zanim pociąg ruszył, te zaczęły jej machać przez szybę, a ta im ochoczo odmachiwała. Kiedy pociąg ruszył, westchnęła cicho. Willow i Katherine miały przeżyć przygodę swojego życia, a kobieta chciała dla nich wszystkiego najlepszego. Nikt nie mógł jej winić, że zaczynała za nimi ogromnie tęsknić i coraz bardziej się martwić. Jej dziecko było przemądre i odpowiedzialne, naprawdę nie wiedziała, po kim to odziedziczyła, bo żaden z jej rodziców nie wykazywał tej cechy, jej ojciec już szczególnie. Ale i tak nie umiała usunąć tego ciężaru w swojej klatce piersiowej.
Powróciła na niemagiczny peron, gdzie stanęła, lekko zdziwiona, rozglądając się wokoło. Daniel, któremu kazała poczekać, nie czekał. Nie było go nigdzie w pobliżu. Pokręciła głową, idąc do jednej z łazienek. Zamknęła się w kabinie, po czym z cichym trzaskiem zniknęła, pojawiając się koło pojazdu Daniela. Ten siedział już za kierownicą i miał chyba zacząć jechać, kiedy Jean zapukała kilka razy w szybę. Przestraszony odchylił się, po czym spojrzał na szwagierkę, lekko poirytowanym wzrokiem. Ta roześmiała się tylko perliście, a mężczyzna zsunął na dół szybę, trzymając jedną z dłoni przy swoich sercu i nieco ciężej oddychając.
- Jean? Powariowałaś? Co, gdyby... - zaczął, ale ta machnęła tylko ręką ręką i przewróciła oczami.
Czemu on był zawsze taki przewrażliwiony? Ah, ci mugole...
- Mają to w nosie, uwierz mi. Gdyby parę lat temu jakiś inny twój pobratymiec powiedział ci, że widział, jak ktoś się teleportuje, uwierzyłbyś mu? - skrzywiła głowę i poprawiła swój kapelusz - No właśnie. Poza tym, prosiłam, abyś poczekał!
- Spieszę się, mam dużo pracy...
- Zawsze masz dużo pracy! Obiecałeś coś Will i ja dopilnuję, abyś tego dopilnował. Jeśli nie znoszę czegoś bardziej niż kiwi, czy mojego byłego męża, to kłamczuchów - oznajmiła rudowłosa, grożąc mu żartobliwie palcem - Dziś mogę ci podarować, skoro masz tyle ''pracy'', ale nie znasz dnia, ani godziny, Carter.
Pogroziła mu znowu palcem, po czym zniknęła z kolejnym trzaskiem. Daniel pokręcił głową, po czym przekręcił kluczyki i odpalił samochód, żałując, że nie wyprowadził się z Willow na jakiś koniec świata, gdzie żadni cholerni czarodzieje by jej nie dosięgli.
***
Kiedy Willow i Kate weszły do pierwszego lepszego przedziału, siedziała w nich dziewczyna w okularach o ciemnych włosach. W dłoniach miała jakąś książkę, a na ich widok uniosła głowę i przeskanowała je wzrokiem, jak jakiś robot. Czy czarodzieje wiedzieli o robotach?
- Możemy się dosiąść? - zapytała niepewnie Willow, bojąc się wejść w głąb przedziału.
Tamta pokiwała energicznie głową i wyprostowała się, kiedy kuzynki zajęły miejsce naprzeciwko niej. Willow nie mogła się nadziwić, patrząc na nią. Wyglądała tak zwyczajnie, jak każde inne dziecko w ich wieku. Nic w niej nie wskazywało niczego czarodziejskiego.
- Jestem Alya Crimsonfest, a wy? - przedstawiła się, odkładając książkę ostrożnie obok siebie.
Jej ruchy wydawały się dziwnie sztywne, pomyślała dziewczynka. Jakby ta książka była nie wiadomo jak cennym artefaktem. A może była właśnie robotem?
- Jestem Kate Jenkins, a to moja kuzynka, Willow Carter - przedstawiła się za siebie i kuzynkę Katherine z szerokim uśmiechem - Will jest nowa w naszym świecie.
- Jesteś mugolakiem? - zdziwiła się Alya. W jej ciemnych oczach zabłysła iskierka ekscytacji - O rany, to musi być takie dziwne! Ale i strasznie fascynujące!
Brunetka nie czuła się fascynująca, tylko przerażona. Coraz mniej przerażona, ale jednak przerażona. Przysunęła się bliżej swojej kuzynki, łapiąc ją kurczowo za ramię.
- Nie wiem, czy jestem mugolakiem - stwierdziła, wzruszając ramionami - Mój tata to mugol, a moja mama pochodziła z rodziny czarodziejów, ale nie umiała czarować. Nie chodziła do Hogwartu.
- O, musiała być charłakiem! - zauważyła Alya, pstrykając palcami - To czarodziej bez mocy. Więc jesteś albo mugolakiem, albo półkrwi. Ale raczej stawiałabym na to drugie
Charłak. To słowo wbiło jej się w pamięć. Ciocia Jean nigdy nie użyła tego słowa, zawsze o mamie mówiła jako ''niemagiczna''. Może coś nie zgadzało się w definicji tych dwóch słów? Musiała koniecznie o tym poczytać i się doinformować.
- Chyba. Czy to takie ważne jakiej jestem krwi? Chyba najważniejsze jest to, że no mam w sobie moc, czy jak tam to się nazywa...
- Tak, to jest najważniejsze, dzięki temu należysz do tych fajnych, nas. Niektórzy sądziliby, że jesteś przez to gorsza, ale ci ludzie to głupki. Głównie Ślizgońskie głupki.
***
Willow była jedną z pierwszych osób, które wywołała Tiara Przydziału. Praktycznie zapowietrzona, szybko pobiegła i usiadła na stołku, chcąc mieć to jak najszybciej z głowy. Stres osiągnął prawie zenitu. Nie mogła się powstrzymać od zamknięcia oczu, kiedy profesor McGonagall założyła jej stary, zniszczony kapelusz na głowę.
- RAVENCLAW! - krzyknęła po chwili, a z ich stołu rozbrzmiały głośne oklaski.
Ciocia Jean mówiła, że do tego domu trafiają ci bardzo mądrzy, więc uśmiechnęła się szeroko i czmychnęła do stołu Krukonów, gdzie powitało ją parę osób, gratulując jej i ściskając ją. Usłyszała tyle słów i tyle imion, ale nie potrafiła niczego zapamiętać z ekscytacji. Cieszyła się, że zaczęła gdzieś przynależeć, że wszystko powoli robiło się coraz jaśniejsze.
Kiedy Alya również została przydzielona również do Ravenclawu, Willie klaskała, aż jej ręce stały się czerwone. Bardzo polubiła dziewczynę i cieszyła się, że będzie mieć ją przy boku. Ta również wydawała się radosna, bo zaśmiana usiadła obok Willow i klepnęła ją w ramię, aż jej okulary lekko się przekrzywiły.
Brunetkę ucieszył również fakt, że Kate trafiła do Hufflepuffu. Tam była ciocia Jean i widocznie bardzo jej zależało, aby była tam też jej córka. Katherine wydawała się również przeszczęśliwa. Rudowłosa szybko pobiegła do swojego stołu i od razu rozpoczęła ożywioną rozmowę z jakimś brunetem w dziwnych okularach.
Kiedy profesor McGonagall wywołała kogoś o nazwisku Potter, po Wielkiej Sali rozbrzmiały podekscytowane szepty. Will, nie wiedząc o co chodzi, zwróciła się do Alyi, która nie wyglądała na przejętą i zainteresowaną chłopakiem, tylko patrzyła na to nieco znużona.
- To ktoś znany? - zapytała świeżo upieczona Krukonka.
- Tak. Harry Potter - odpowiedziała Alya spokojnie, ale dwa ostatnie słowa wydawały się mieć w sobie jakiś jad lub kpinę, jakby uraz do tego chłopca był wręcz personalny - Ludzie mówią, że pokonał samego Sam - Wiesz - Kogo, ale moi rodzice mówią, że...
- Pokonał Voldemorta?! - Will wytrzeszczyła oczy, a jej nowa koleżanka uderzyła ją w ramię. Syknęła lekko - Ej! Za co to było?
- Nie wolno mówić jego imienia! To zły omen! Zabronione słowo! Najgorsze przekleństwo! Moi rodzice, pracują w Ministerstwie na bardzo ważnych stanowiskach i mówili mi...
Ale Willow jej już nie słuchała, tylko z zafascynowaniem wpatrywała się jak Tiara Przydziału umieszcza Harry'ego w Gryffindorze, a ten szczęśliwy podbiega do swojego stołu i siada wśród paru rudych chłopców. Patrzyła na niego jak na coś niezwykłego. Jak on mógł pokonać samego Voldemorta? Musiał mieć jakiś roczek... Niemowlę miałoby pokonać największego czarnoksiężnika, największe zło, jakie kiedykolwiek stąpało po Ziemii?
Willow przyrzekła sobie, że pewnego dnia dowie się, jak to się stało.
I rzeczywiście, po paru latach jej się udało.
*będzie to wyjaśnione w późniejszych rozdziałach, ale mama Willow była charłakiem. Nie mamy od Rowling oficjalnego potwierdzenia, że dziecko charłaka i mugola jest albo półkrwi albo mugolakiem. Na chłopski rozum ogarnęłam więc, że mugolaki mają w swoich rodach gdzieś jakiś czarodziejów i charłaki, a moc została po prostu uśpiona i przekazywana następnym pokoleniom. W przypadku Juliette (matki Willow) i Willow ta moc niby została uśpiona, ale jednak Willow i jej zmarły braciszek ją odziedziczyli. Także uznałam, że jest ona mugolakiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro