5. Martensy
Paryż, Francja
Vanessa
- Nie podoba mi się - uznałam, przechylając głowę w przeróżne strony, by dokładnie obejrzeć swoją fryzurę.
- To dobrze, bo mi też nie.
Manon od razu zabrała się za niszczenie koka, którego tworzenie zajęło jej ostatnie czterdzieści minut. Rozsiadłam się na fotelu, gdy wyciągała kolejne wsuwki z zacięciem wymalowanym na twarzy, kombinując w jaki sposób upiąć mi włosy na przyjęcie, które wymyśliła sobie moja mama. W prawdzie impreza odbywała się dopiero za tydzień, ale Man jako moja naczelna fryzjerka musiała mieć wszystko zaplanowane wcześniej, by w dniu wydarzenia przyjechać z jasnym planem.
Tym właśnie sposobem od dwóch godzin wydawała z siebie jęki irytacji, gdy nic jej nie wychodziło. Zmarszczyłam w zastanowieniu brwi. Jej asystentka już dawno temu została odprawiona, bo artystka musiała skupić się w samotności.
- Manon, zaraz wyrwiesz mi połowę włosów - ostrzegłam, spoglądając na dziewczynę w lustrze.
Od razu wypuściła z dłoni kosmyki, które opadły na ramiona. Jak poparzona ode mnie odskoczyła.
- Jezus Maria, przepraszam, Ness - jęknęła i oparła ramiona na zagłówku mojego fotela. - Przyjadę do siebie jutro i spróbujemy jeszcze raz. Kompletnie nie mam weny.
- To tylko schadzka mojej mamy i jej psiapsiółek - odparłem i podniosłam się z fotela. - Wpadnę tam na pięć minut, nie potrzebuję szałowej fryzury.
- Twoja mam twierdzi inaczej - dziewczyna uniosła brwi i sięgnęła po szklankę z wodą.
- Co cię gryzie? - spytałam z ulgą poruszając ramionami, które chyba skamieniały przez tyle czasu siedzenia w jednej pozycji.
- Nic nawet nie mów - przewróciła oczami. - Dałam się wrobić w organizację imprezy u siebie w domu. Teraz ludzie ze szkoły robią mi raban na chacie, wyciągają szkło z szafek, bo jako jedyna mieszkam sama, więc to idealna okazja, żeby zorganizować imprezę u mnie. Dopiero ją przygotowują a ja już mam dość. Boję się, że rozwalą mi chatę.
Zaśmiałam się pod nosem w reakcji na wyraz jej twarzy podczas wypowiadania tych słów. Manon była tak naprawdę jedyną osobą spoza pałacu z którą się zadawałam. Została zatrudniona kilka miesięcy temu, gdy mój dotychczasowy fryzjer poparzył mnie lokówką. Oczywiście dla mnie to było nic wielkiego, szybko się zagoiło, ale mama rozpętała taką aferę, że gość sam się zwolnił. Man akurat wtedy została laureatką fryzjerskiego show telewizyjnego, więc pałac złapał ją w swoje sidła jeszcze nim zdążyła się dobrze rozejrzeć za nowy zajęciem. Planowała otworzyć swój salon, ale najpierw chciała skończyć szkołę, więc praca przy moich włosach była dla mnie idealnym zajęciem. Dużo jej płacili za stosunkowo mało przepracowanych godzin. Poza tym naprawdę się dogadywałyśmy.
- Nie żebym namawiała księżniczkę do złego - zaczęła, wkładając kolejne rzeczy do dużego kufra. - Ale przydałabyś mi się tam. Będzie mnóstwo fałszywych ludzi ze szkoły, fajnie mieć kogoś z innego otoczenia.
Przechyliłam w zastanowieniu głowę.
- Ja i impreza?
- No już nie udawaj - zaśmiała się. - Może to nie Silencio, ale też będzie fajnie.
Kilka razy zdarzyło mi się wymknąć z pałacu razem z Man. Zazwyczaj byłam wtedy w konflikcie z rodzicami i potrzebowałam rozrywki. Moja straż bardzo często stała po mojej stronie, więc na ich warunkach mogłam opuszczać pałać w miarę swobodnie. Oczywiście dopóki rodzice o tym nie wiedzieli. Gdyby dowiedzieli się, że balowałam ze swoją stylistką w klubie nocnym prawdopodobnie Man straciłaby pracę a ja zostałabym zamknięta w wieży.
- Poważnie mówię - kontynuowała dziewczyna. - Wpadnij. Wyślę ci adres.
Był piątek. Następnego dnia o dziwo nie czekały mnie żadne zajęcia. Żadnej historii, geografii ani noszenia książek na głowie. Taka okazja aż się prosiła.
- Wyślij.
Uśmiechnęła się szeroko i zawołała ochroniarza, który powoli wkroczył do pomieszczenia. Skłonił przede mną głowę po czym sięgnął po kufry Manon by zabrać je do samochodu.
Dziewczyna podeszła do mnie szybko i objęła ramionami. Pocałowała mnie w policzek na pożegnanie.
- Będą tylko ludzie ze szkoły - oznajmiła. - Bogate dzieciaki, w dodatku najebane. Nikt nie ogarnie, że jesteś księżniczką.
Dobrze wiedzieć, pomyślałam.
Manon wyszła kilka minut później. Obserwowałam przez okno jak załadowała się do Range Rovera i odjechała wraz z pracownikiem pałacu, który był jej prywatnym szoferem. Przywoził ją do pałacu i odwoził, gdy była taka potrzeba.
Zjadłam obiad z Basem, który najwyraźniej miał na wieczór podobne plany do mnie. W końcu uczęszczał do tej samej szkoły, co Manon. Nawet nie wiecie jakie było moje zdziwienie, gdy zajrzał do pokoju, gdy przyszła do mnie pierwszy raz i oznajmił, że przecież to laska z którą pali fajki w trakcie przerw. Dobrze, że rodzice tego nie słyszeli.
Man wysłała mi esemesem adres i godzinę, o której mogłam, ale nie musiałam się pojawić. Doskonale jednak wiedziała, że byłam tym ciołkiem, który był punktualny nawet w takich miejscach jak imprezy, gdzie nikt nie docierał na czas.
Przejechałam czarną kredką po linii oka, by je podkreślić. Jako, że na oficjalne wyjścia miała wizażystę moje umiejętności nie były zbyt rozwinięte, jednak wystarczające by stworzyć coś, co wyglądało nieco inaczej niż oficjalny makijaż w jakim się pojawiałam. Główną misją każdego wyjścia na miasto było to by nikt mnie nie rozpoznał.
Wskoczyłam w czarne, luźne dżinsy, które dopełniłam paskiem. Założyłam też czarny top i skórzaną ramoneskę, która miała tylko wyglądać, bo chociaż zima była wyjątkowo ciepła i tak wiedziałam, że będę musiała założyć na wierzch płaszcz. Włosy opadały mi kaskadami na ramiona. Sięgały do łopatek i kręciły się na długości, czego nie zaburzyła nawet majstrująca przy nich Manon. Postanowiłam więc zostawić je w spokoju. Usiadłam na ławeczce w garderobie by sięgnąć po znoszone Martnesy, których moja mama absolutnie nienawidziła i zabraniała mi w nich chodzić. Służyły więc tylko takim wyjściom jak te.
Gdy zarzuciłam na ramiona czarny płaszcz zajrzałam jeszcze do pokoju Basa, ale on nawet nie ruszył się z łóżka. Ja musiałam być przed czasem a on wręcz przeciwnie. Uwielbiał przychodzić, gdy impreza już się kończyła. Zbiegłam, więc po schodach pałacu i odgarnęłam włosy na plecy.
- A gdzie to?
No tak, gdyby wszystko mi się udało byłoby zbyt prosto. Zmarszczyłam lekko nos i odwróciłam się na pięcie, by ujrzeć stojącą u góry schodów mamę. Uniosła brwi na mój widok.
- Jest piątek - od razu wysunęłam argument. - Cały tydzień się uczę...
- Wiem, że się uczysz - skinęła głową na potwierdzenie swoich słów. - Pytam, gdzie się wybierasz. Sama.
- Do Manon - odparłam szybko na co zmarszczyła brwi.
- Mówiłam już, że wasze relacje powinny ograniczać się do kontaktów zawodowych - spojrzała na mnie z powagą, jednak widząc moją minę wyraźnie ustąpiła. - Twoja straż wie?
- Oczywiście - skinęłam głową. - Zawiozą mnie, poczekają i odwiozą.
- Nie wróć zbyt późno - westchnęła, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. - I pamiętaj o zasadach.
Skinęłam głową. Przez całe życie nie dawała mi o nich zapomnieć. Miałam nie wdawać się w dyskusje na temat monarchii i polityki, nie pozwalać by robiono mi zdjęcia i kręcono filmy, nie prowokować ludzi, nie odpowiadać na zaczepki. W skrócie nie robić niczego, co mogłoby skompromitować koronę. Już raz wyciekł do sieci filmik, na którym Bas otwarcie mówił, popijąc przy tym piwo, że monarchia tak naprawdę nie ma nic do gadania, wszyscy jej członkowie to alkoholicy i ćpuny i, że udajemy, by opinia publiczna myślała, że jesteśmy idealni. Przez kolejny rok nie wyszedł z domu.
Wskoczyłam do auta. Ochroniarz zamknął za mną drzwi po czym zajął miejsce pasażera, gdyż drugi siedział już za kierownicą. Podczas podróży do domu Manon wysłuchałam wszystkich zasad, ostrzeżeń i przestróg, które powtarzali za każdym razem. Chryste, czy oni naprawdę myśleli, że wszyscy w tym kraju chcieli mi coś zrobić?
Z ulgą wysiadłam z samochodu, nawet nie czekając aż ktoś otworzy mi drzwi. Pomachałam ochronie i biegiem ruszyłam w stronę drzwi, bo zostawiłam płaszcz w aucie żeby nigdzie się nie zapodział. Było zimno jak cholera.
- Dlaczego wiedziałam, że otworzysz tę posiadówkę? - przywitała mnie Manon zaraz po otwarciu drzwi wejściowych. - Zajęcia z protokołu nie poszły na marne.
Posłałam dziewczynie błagalne spojrzenie. Roześmiała się szczerze i ruchem ręki zachęciła mnie bym podążyła za nią. Rozejrzałam się po domu, który był duży i przestronny. Madison opowiadała mi, że kupiła go za wygraną z turnieju, bo chciała wyprowadzić się od ograniczających ją rodziców. Wnętrze było eleganckie chociaż jeszcze nie do końca wykończone.
- Puścili cię bez ochrony? - dziewczyna spojrzała na mnie pytająco, gdy rozsiadłyśmy się przy kuchennej wyspie.
Sięgnęła po butelkę piwa. Skierowała ją w moim kierunku, jednak odmówiłam przeczącym ruchem głowy.
- Co ty - prychnęłam. - Czekają w aucie na zewnątrz.
- Cieszę się, że przyszłaś - zakomunikowała. Uśmiechnęłam się. - Serio, lubię cię, Ness.
- Cieszę się - zaśmiałam się. - Też cię lubię.
- To super, że się lubimy. - podsumowała, gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. - Czyżby ktoś inny też był punktualny? - wstała. - Napij się czegoś.
Zniknęła w przedpokoju. Rozejrzałam się dookoła jednak spośród całego mnóstwa butelek z alkoholem moją uwagę przykuł wielki dzban napełniony czerwonym napojem. Może i był podejrzany, ale z jakiegoś powodu wzbudził moją ciekawość na tyle, że napełniłam nim plastikowy kubek i wypiłam kilka łyków.
- To jest ta wielka impreza? - nieznajomy mi głos dotarł z korytarza.
Chwilę później w pomieszczeniu pojawiła się Manon i dwóch chłopaków. Przebiegłam po nich wzrokiem, mając nieodparte wrażenie, że gdzieś ich już widziałam. Oni chyba też odczuwali deja vu, bo nie odrywali ode mnie wzroku.
- Znacie się? - zagaiła Man, żeby rozładować atmosferę, która z jakiegoś powodu nagle zgęstniała.
- Trudno powiedzieć. - odparł pierwszy z nich, który był niewiele wyższy od drugiego. - Nie masz w domu imprezy, ale masz księżniczkę?
Jego wzrok powędrował ku Manon, która rozłożyła ramiona w geście dumy z samej siebie. Nie było w tym jednak nic, co mogłoby mnie obrazić. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Kojarzysz nas - oznajmił szatyn i wyciągnął dłoń w moim kierunku. - Jestem Matthias, gratulowałaś nam jakiś czas temu po meczu.
W jednym momencie wszystkie kropki w mojej głowie się połączyły a wzrok powędrował w stronę drugiego z chłopaków. Ciemne oczy taksowały moją twarz spojrzeniem.
- My się już znamy - zakomunikowałam w jego kierunku.
- Znamy - kącik jego ust drgnął w uśmiechu.
- Bardziej mnie interesuje skąd wy się znacie? - Matthias oparł się przedramionami na wyspie kuchennej i wskazał palcem najpierw mnie a potem Manon.
- Co ty taki ciekawski? - dziewczyna podniosła się z miejsca i podeszła, by objąć mnie ramieniem. - Tak się składa, że mam fuchę w pałacu, u tej słynnej księżniczki.
- Nie znam typiary - pokręciłam głową. - Podobno strasznie narzeka.
- Chryste, żeby jej coś przypasowało trzeba się z nią użerać godzinami - Man przewróciła oczami.
Piłkarze zdecydowanie dostali laga. Przebiegali pomiędzy nami spojrzeniami.
- Jestem jej stylistką fryzur - wyjaśniła w końcu Manon. - Pracuję w pałacu.
Patrzyli na nas jak na dwie idiotki podczas, gdy dziewczyna zmarszczyła brwi i stanęła przede mną. Przewróciłam oczami. Robiła to za każdym razem. Konieczność ułożenia mi włosów na jej sposób zawsze była silniejsza. Szczególnie skupiła się na grzywce, która opadała mi na boki czoła.
- Od razu lepiej - zakomunikowała, gdy skończyła stroszyć włosy palcami po czym przeniosła wzrok na chłopaków. - Zastygliście, czy co? Może i jeszcze nie ma imprezy, ale jest kilka beczek piwa do przyniesienia z tarasu. Ktoś chętny?
- Stara, wiesz jak jest - Matt rozłożył ramiona w geście przeprosin. - Zbyt duże ryzyko kontuzji.
Dziewczyna prychnęła z oburzeniem.
- Pomogę ci - zakomunikował brunet, którego imienia za cholerę nie potrafiłam sobie przypomnieć chociaż to właśnie on przedstawiał mi się podczas wizyty na stadionie.
To było dwa tygodnie temu a ja odcinałam obowiązki służbowe grubą kreską. Nic dziwnego, że nie pamiętałam. Gdy wychodził z pomieszczenia miałam okazję dokładniej mu się przyjrzeć. Jego włosy nie były czarne, ale bardzo ciemno brązowe i w nieładzie opadały na czoło. Nos był prosty a na powierzchni jego zębów błysnął aparat, gdy mówił coś do swojego kolegi. Faceci w aparacie ortodontycznym mieli specjalne miejsce w moim sercu.
Miał na sobie czarną bluzę z kapturem i tego samego koloru dżinsy. Coś ugrzęzło mi w gardle, gdy na jego nogach zobaczyłam Martnesy. Poczułam się jakbym właśnie znalazła swojego człowieka na świecie.
- No ja też pomogę, przecież żartowałem - Matt przewrócił oczami i przepuścił mnie w drzwiach, gdy ruszyliśmy w ich stronę jednocześnie. - Panie przodem.
On również miał glany. To w pełni wystarczało, by kupić moją sympatię.
Twitter/Instagram: skokomanka
#goldwatt
24.02.2023
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro