3. Wasza królewska następczość
Paryż, Francja
Vanessa
- Wasza wysokość, pora wstawać.
Dlaczego te słowa padały niemalże każdego ranka a mimo tego codziennie powodowały u mnie kompletne załamanie psychiczne?
Wcisnęłam twarz w poduszkę, nie widząc nawet opcji, że miałabym podnieść się z łóżka. Potrzebowałam jeszcze chwili, a może nawet kilku żeby oswoić się z tą myślą. Czasu jednak nie było, co doszczętnie uświadomiła mi pokojówka. Wkroczyła do pomieszczenia i bezlitośnie rozsunęła zasłony, wpuszczając do pomieszczenia światło. Jęknęłam z niezadowoleniem.
- Litości... - burknęłam żałośnie.
- Nie ma miejsca na litość - skwitowała Celine i założyła ramiona na biodrach, kręcąc z dezaprobatą głową. - Naprawdę musisz wstawać, księżniczko.
Sriczko a nie księżniczko.
- To naprawdę ostatnie, na co mam ochotę.
- Doskonale o tym wiem - odparła. - Wasza królewska mość wraz z królową czekają ze śniadaniem w jadalni. Książę Sebastian pojechał do szkoły.
Cudownie.
Pomimo konieczności stoczenia poważnej walki z samą sobą w końcu podniosłam się z łóżka i jakimś cudem dotarłam do łazienki, by doprowadzić się do względnego porządku. Nie skupiłam jednak na tym zbyt dużej uwagi, bo piętnaście minut później zbiegłam po schodach ubrana w dresy i bluzę i wpadłam do jadalni nawet nie pamiętając o istnieniu czegoś takiego jak zasady etykiety. Była ósma rano a o tej godzinie żadne zasady nie miały prawa obowiązywać.
Rodzice unieśli wzrok znad talerzy, by na mnie spojrzeć. Mama pokręciła z dezaprobatą głową. Oczywiście, że tata był już w garniturze a jego żona w garsonce. Oni nie nosili niczego innego.
- Dzień dobry - powiedziałam, ignorując stojącego przy drzwiach strażnika, który skłonił głowę, gdy tylko weszłam do pomieszczenia. - Co jemy?
Czułam jak śledzili mnie wzorkiem, gdy zajęłam swoje miejsce i sięgnęłam po widelec.
- Vanesso, a co jeżeli akurat mielibyśmy jakiegoś ważnego gościa? - odezwał się ojciec chwilę po tym jak zabrałam się do jedzenia.
- Prawdopodobnie ktoś by mnie o tym poinformował - wzruszyłam ramionami jakby to było oczywiste i zmarszczyłam brwi na inny niż zwykle smak jajecznicy. - Zmienił się kucharz?
Jadłam dalej podczas, gdy mama taksowała mnie spojrzeniem.
- Miesiąc temu.
- Ups - tylko tyle wydobyło się z moich ust.
Zaprzestałam jedzenia, gdy ich spojrzenia stały się krępujące. Odłożyłam widelec i sięgnęłam po filiżankę, szczerze zastanawiając się, czy zamierzali wreszcie powiedzieć, co chodziło im po głowach. Zdążyłam wypić dobrych kilka łyków herbaty nim tata w końcu postanowił zabrać głos.
- Za...jakiś czas - przechylił lekko głowę jakby nie był do końca pewien swojej wypowiedzi. - Lecimy z mamą do Afryki. Musimy odbyć podróż po wszystkich regionach, które kiedyś znajdowały się pod panowaniem francuskiej korony.
- I co w związku z tym? - zmarszczyłam w niezrozumieniu brwi.
- Będziecie musieli wraz z Bastienem przejąć wszystkie nasze obowiązki - wyjaśniła mama. - Na czas nieobecności ojca będziesz panującym władcą.
Zakrztusiłam się piciem. Dosłownie potrzebowałam dobrych kilku minut nim udało mi się odkaszlnąć łyk, który wzięłam chwilę przed jej wypowiedzią. Mama skrzywiła się na ten brak jakiegokolwiek poszanowania etykiety.
- Z jakiej paczki? - wydusiłam w końcu. - Jak długo was nie będzie?
- Tego jeszcze nie wiem - odpowiedział tata. - Ale na pewno nie krócej niż dwa tygodnie. Nie mogę zostawić obowiązków na taki czas, będziesz musiała je przejąć.
- I może jeszcze mamy się podzielić nimi z Basem? - prychnęłam kompletnie rozbawiona absurdalnością tego pomysłu. - Ostatnim razem jak wysłałeś nas do zoo na prezentację, zaczął gadać ze słoniem przez szybę zamiast przemawiać! Jak mam wypełniać razem z nim wasze obowiązki?
- Vanesso, wiesz, że Bas jest jaki jest, ale jego obowiązkiem jest ci pomóc - zakomunikowała mama. - Nie ma tego dużo. Kalendarz został ułożony najlepiej jak się dało, ale nie było możliwości odwołać wszystkiego. Jest kilka wizyt i zaproszeń na wydarzenia, na które będziecie musieli udać się w naszym imieniu.
- To będzie tragedia - podsumowałam pod nosem.
- Doradcy wam pomogą, na pewno sobie poradzicie - zapewnił z przekonaniem ojciec. - Nie macie wyjścia.
- Naprawdę chcesz zostawić kraj pod naszą opieką?
- Macie osiemnaście lat, na litość boską - westchnął mężczyzna. - Cały czas gdzieś nas reprezentujecie, więc na pewno poradzicie sobie jeśli zostaniecie na jakiś czas sami. Odwołaliśmy wizytę króla Joachima z Belgii, zostały wam tylko zajęcia reprezentujące monarchię.
- Mówiliście Sebastianowi? - uniosłam z wątpliwością brwi a na widok ich min prychnęłam pod nosem. - Wyśmieje was.
Już widziałam minę brata, gdy dotrze do niego ta wspaniała nowina.
- Vanesso, doskonale wiesz, że to wasz obowiązek - mama położyła dłonie na stole. - Z czasem będziecie przejmowali coraz więcej naszych obowiązków. To idealna okazja żeby was z tym oswoić.
- Idealna.
- Jesteś następczynią, to twoje przeznaczenie...
- Nie zaczynaj tej gadki, proszę - wcięłam się jej w zdanie. - Zajmiemy się tym. Skoro musimy.
Rodzice jednocześnie skinęli głowami. Do furii doprowadzała mnie myśl o kolejnych spotkaniach i bankietach, na których mieliśmy pojawiać się w imieniu rodziców. Poza tym nieobecność ojca zwiastowała mnóstwo dodatkowych zajęć. Nie byłam gotowa na rozmowy telefoniczne z premierem i narady z doradcami. Na samą myśl robiło mi się słabo.
Rodzice jednak coraz częściej korzystali z możliwości uniku ważnych wydarzeń, uzasadniając to koniecznością oswajania nas z królewskimi obowiązkami. Jakbyśmy nie siedzieli w nich od pierwszego dnia swojego życia.
Zaraz po śniadaniu pobiegłam do biblioteki, bo i tak byłam spóźniona. Profesor Duval siedział jednak przy stole, przeglądał podręcznik i jak zawsze czekał.
- Myślałem, że się nie doczekam - zakomunikował na powitanie, jednak już po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Wieści dotarły?
Wyciągnęłam przed siebie ręce, by dać upust swojej furii. Nauczyciel zaśmiał się szczerze i odsunął krzesło obok siebie, by zachęcić mnie do zajęcia miejsca.
- Dlaczego oni nam to robią? - jęknęłam z niechęcią.
- Od lat nie byli w Afryce, taka podróż to ich obowiązek jako pary królewskiej - mężczyzna wzruszył ramionami. - A obowiązkiem kolejnych w linii sukcesji jest zastąpienie ich podczas ich nieobecności.
- Naprawdę widzę to bardzo obiecująco - prychnęłam. - Przecież Bas rozkręci jakąś aferę zaraz po tym jak wyjadą i pewnie to ja będę musiała za to odpowiadać.
- Za dużo myślisz, wasza wysokość - uznał mężczyzna. - Może akurat twój brat postanowi zachować powagę, nauczyć się protokołu i wesprzeć cię w tym wyzwaniu?
- Już to widzę.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i przesunął podręcznik w moim kierunku.
- Zabierzmy się za Dynastię Walezjuszów.
Lepiej być nie mogło.
Duvel był nauczycielem, który w pałacu pracował praktycznie od zawsze. Miał ponad siedemdziesiąt lat, nauczał historii mojego ojca, a teraz torturował mnie wszystkimi dynastiami, których było zdecydowanie zbyt dużo. Był prawdziwą skarbnicą wiedzy, znał odpowiedź na każde pytanie jakie można było wymyślić, a jego cierpliwości pozazdrościłyby nawet anioły. Nie miał cierpliwości tylko do jednego. Do mojego brata.
Po tym jak oznajmił, że się poddaje i nie będzie go uczył rodzice wysłali Bastiena do prywatnej szkoły w centrum Paryża. Sama marzyłam o dostaniu takiej "kary" za olewanie zajęć. Podczas gdy on miał znajomych, chodził na lekcje i spędzał czas z ludźmi, ja siedziałam w pałacowej bibliotece i czytałam podręczniki ze starym nauczycielem, którego uwielbiałam, ale wciąż wolałabym być gdzie indziej.
Torturował mnie przez dobre trzy godziny nim zegar wybił dwunastą, a podręcznik do historii został zamknięty. Spojrzałam na mężczyznę z błaganiem wymalowanym na twarzy.
- Mam dość - zakomunikowałam. - Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane?
Nie zadawałam już nawet pytania, dlaczego muszę to wszystko wiedzieć skoro w każdej chwili mogę poczytać sobie Wikipedię. Wolałam uniknąć wywodu o tym, że jako królowa musiałam posiadać wiedzę kompletną na temat swojego kraju i jego historii.
- Zobaczysz, że gdy poznasz całą historię, wszystko nabierze sensu i stanie się logiczne - zapewnił mężczyzna.
- Nic z tego nie jest logiczne - skwitowałam. - Tym krajem rządzili idioci.
- Jak każdym, kochana - zaśmiał się. - Zazwyczaj u władzy są idioci.
Uniosłam wyzywająco brwi.
- Profesorze, podobno w tym pałacu są lochy...
- Będziesz dobrą królową, Vanesso - z rozbawieniem wyciągnął dłoń, by poklepać mnie po ramieniu. - Jeszcze w to nie wierzysz, ale tak właśnie będzie. Monarchia straciła na znaczeniu przez idiotów o których czytasz w podręczników, ale gdyby od początku rządzili tacy jak kilka ostatnich pokoleń wasza funkcja nie ograniczałaby się do bycia reprezentantami. Masz jeszcze dzisiaj jakieś zajęcia?
- Protokół - jęknęłam na samą myśl, mając ochotę powiesić się na sznurku od szlafroka.
- Pani Lopez jest dzisiaj w wyjątkowo dobrym humorze - uśmiechnął się szeroko. Posłałam mu pełne błagania spojrzenie. - Na pewno zajęcia będą owocne.
- Uwielbia pan się ze mnie nabijać.
- Uwielbiam patrzeć jak przechodzisz przez to samo, co twój ojciec - pokręcił głową. - Był dokładnie taki sam. I tak samo nienawidził zajęć z panią Lopez.
- Noszenie książek na głowie nie jest moim ulubionym zajęciem.
- Zapewniam cię, że dzięki pani Lopez jesteś osobą o najprostszym kręgosłupie w tym kraju.
- Ale kręgosłup nie powinien być prosty!
- Jesteś za mądra na moje żarty - westchnął, gdy wspólnie skierowaliśmy się w stronę wyjścia z biblioteki.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Jutro dam ci wolne, spotkajmy się w środę żeby dokończyć ten temat, później zrobimy test i przejdziemy dalej.
- Wasza wysokość - strażnik pełnym gracji ruchem otworzył przed nami drzwi prowadzące na korytarz.
- Fajny mundur, Laurent - zatrzymałam się na chwilę, by zmierzyć mężczyznę spojrzeniem. - Pasuje ci granatowy.
Pojęcia nie miałam, co było przyczyną zmiany ubioru z czerwonego na granatowy, ale na pierwszy rzut oka wyglądało to na coś korzystnego.
- Nic nie mów, walczyłem żeby go wyprasować trzy godziny...- odparł, przecierając dłonią spodnie. Po chwili jego wzrok powędrował w stronę Duvela, który uniósł wyczekująco brwi. - Mi też się podoba... wasza wysokość.
Uwielbiałam ucinać pogawędki ze strażnikami, którzy mówili do mnie po imieniu a potem zawsze pojawiał się ktoś, kto przywoływał ich do porządku chociaż brak tytułowania był ostatnią rzeczą, jaka mogłaby mi przeszkadzać.
- Profesorze? - przyspieszyłam kroku by podążyć za nauczycielem.
- Tak? - odwrócił się, by posłać mi zainteresowane spojrzenie.
- Czy mogłabym wymyślić sobie sama tytuł? - skrzyżowałam ramiona na piersi. - Na przykład "wasza królewska następczość"...
Prychnął pod nosem.
- Zdecydowanie zbyt dużo nauki na jeden dzień - pokręcił głową. - Idź odpocząć przed panią Lopez i jej książkami.
Zaczął schodzić po schodach. Oburzona pochyliłam się nad balustradą.
- Ale mogłabym?! - krzyknęłam za nim.
- Teraz nie, ale jak będziesz królową będziesz mogła wszystko, wasza wysokość! - odpowiedział ze śmiechem. - Do zobaczenia w środę!
Westchnęłam przeciągle, gdy na dobre dotarł do mnie fakt, że czekały mnie zajęcia z protokołu. Zarzuciłam kaptur bluzy na głowę i ruszyłam korytarzem. Minęłam kilka pokojówek, które dygały w pośpiechu, ochroniarzy i strażników, którzy udawali, że mieli coś do roboty a nawet kucharza, który w przerwie wybrał się na wycieczkę po pałacu.
- Syn marnotrawny powrócił!
Sebastian wchodziło schodach. Chociaż stwierdzenie, że wchodził było chyba przesadne. Podciągał się na balustradzie niczym idące na rzeź zwierzę.
- Dostałem szmatę z historii - zakomunikował na wstępie. - Jestem księciem do cholery. Ludzie, o których były pytania to moi dziadkowie!
- A i tak odpowiedziałeś na nie źle.
- Bo te pieprzone podręczniki kłamią a nauczyciele się nie znają - prychnął. - Wszyscy wiedzą, że praprababka Irene uciekła od prapradziadka Felixa, bo zdradzał ją z dziesięcioma służącymi jednocześnie. Nikt nie wpadł na to, by napisać to w tych durnych książkach. Zakłamywanie historii powinno być karalne.
- Myślę, że swoje poważne przemyślenia powinieneś zachować na inny dzień - uznałam, wchodząc za nim do apartamentu, w którym panował absolutny bajzel. W końcu mieszkał w nim mój brat. - Rodzice lecą do Afryki.
- I? - spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Na długo.
- I?
- Uznali, że świetnym pomysłem jest żebyśmy przejęli ich obowiązki. Ja będę królową, a ty moim paziem...
- Żartujesz.
- Bas, wierz mi, że naprawdę chciałabym żartować.
- Cudownie - podsumował pod nosem. - I może mamy przyjąć tego belgijskiego świra i władcę?
- Akurat jego odwołali - odetchnął z ulgą. - Nie chcę cię martwić, młody, ale będziesz musiał mi pomóc. Nie pojadę nigdzie sama.
- Mam szkołę, pani królowo.
Parsknęłam śmiechem.
- Od kiedy ty taki obowiązkowy?
- Mówiłem prawdę z tą szmatą z historii - zmienił nagle temat i opadł na łóżko. - Jak rodzice się dowiedzą, krew ich zaleje.
- Prapradziadek Felix się w grobie przewróci...
- To nie ja kłamię na jego temat! - wyrzucił ręce w powietrze. - To oni nie znają prawdy.
- Myślę, że powinieneś przeprowadzić reformę systemu edukacji i napisać prawowity podręcznik do historii - opadłam na materac tuż obok niego. - Opiszesz wszystkie romanse naszych dziadków...
- Wszystkie nieślubne dzieci.
- Wszystkie kochanki.
- I dosypane do picia trucizny.
- I morderstwa żon we śnie.
- Prapraprapradziadek Cesar na zawsze w naszej pamięci.
Twitter/Instagram: skokomanka
#goldwatt
17.02.2023
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro