10. Lubię wyzwania
Hej, zanim przeczytacie ten rozdział chciałabym coś ogłosić dla kilku osób, które wiernie są tutaj przy każdej aktualizacji. Dziękuję Wam - jesteście niezastąpieni. Jestem jednak na ostatniej prostej liceum i życie trochę zmiata mnie z planszy, więc muszę odpuścić sobie pisanie. Wrócę jak tylko odkopię się z tego maturalnego bałaganu i odzyskam chęci na robienie czegokolwiek. Mam nadzieję, że rozumiecie. Jeszcze raz dziękuję za obecność i zapraszam do czytania ❤️
W ramach przeprosin, że mnie nie będzie wrzucam dwa rozdziały naraz.
Buziaki
S.
****
Paryż, Francja
Damien
Przekręcałem się z boku na bok od dobrych dwóch godzin. Z całych sił próbowałem zasnąć, bo wiedziałem jak bardzo sen był mi potrzebny, ale jak na złość nie przychodził. Męczyłem się więc przez bardzo długi czas nim miarka się przebrała i podniosłem się z łóżka, nie mając najmniejszej ochoty do niego wracać.
Otworzyłem okno w nadziei, że wywietrzenie pokoju mi pomoże i bez zapalania światła poszedłem do kuchni po coś do picia. Była pierdolona druga w nocy a ja wiedziałem, że jeśli chciałem zagrać dobry mecz musiałem się wyspać. Stresowałem się tym, że musiałem spać, dlatego nie mogłem zmrużyć oka. Schemat stary jak świat.
Kiedy wróciłem do łóżka nie podjąłem się znowu bezsensownego leżenia na poduszce. Sięgnąłem po telefon i zmrużyłem mocno oczy, gdy błysk ekranu mnie oślepił. Po chwili jednak zdołałem normalnie na niego patrzeć i zajrzałem na instagrama. Odetchnąłem z ulgą, że dodałem konto z burrito na profilowym do ulubionych, bo inaczej już dawno zaginęłoby pod masą wiadomości od kibiców. Wszyscy gratulowali i trzymali kciuki. Byłem wdzięczny, ale gdybym chciał podziękować wszystkim nie robiłbym nic innego tylko odpisywał na wiadomości. Dlatego nie dziękowałem nikomu.
Od zawsze bałem się tiktoka szczególnie po tym jak raz zajrzeliśmy tam z Matthiasem i od razu dostaliśmy w twarz editami, po których ludzie spekulowali, że byliśmy razem. Od tamtej pory absolutnie obawiałem się tej aplikacji i tam nie zaglądałem, ale coś mnie tchnęło, żeby zobaczyć, co media mówiły o księżniczce. Z jej instagrama nie można było dowiedzieć się zbyt wiele.
Wyników wyszukiwań było całe mnóstwo. Jeżeli chociaż przez chwilę pomyślałem, że byłem królem editów na tiktoku chyba musiałem nabrać pokory, bo królowa była zdecydowanie inna. Ludzie ją ubóstwiali na wszystkie możliwe sposoby.
Oglądałem jak przemawiała, szerokim uśmiechem witała starszych i dzieci. Wręczała dzieciakom prezenty w szpitalu, podążała krok za swoim ojcem, klaskała na różnych galach, wręczała nagrody albo po prostu się uśmiechała, co ludzie uważali za godne uwiecznienia. Nie było czemu się dziwić. Okrzyknęli ją najpiękniejszym uśmiechem w kraju.
Nazywali ją nadzieją dla monarchii, najpiękniejszą monarchinią w historii, idealną kandydatką na tron. Zawsze szła krok za ojcem, nigdy przed nim. Nie znałem się na protokole, ale gdy zobaczyłem jak pierwsza stanęła przed premierem i schowała dłoń, nim jej ojciec nie stanął obok i się nie przywitał, by dopiero mogła zrobić to ona doszedłem do wniosku, że zasady były pojebane.
Potem ludzie zachwycali się sytuacją, gdy jej brat szedł obok króla, który gdy tylko to zauważył rzucił coś pod nosem a jego dzieci natychmiast zamieniły się miejscami. They don't deserve you i zbliżenie na księcia Sebastiana idealnie oddawało klimat aplikacji, która kiedyś służyła tylko do tańczenia...
Internet był pełen jej portretowych zdjęć, fotografii rodzinnych i sztucznych uśmiechów. Wszystkie te materiały były tak poważne i idealne, że na sam widok obudziło się we mnie współczucie. To nie mogło tak wyglądać w rzeczywistości. Ludzie nie potrafili przez cały czas szczerze się uśmiechać. Nie potrafiłem uwierzyć, że dziewczyna, której twarz widziałem w internecie, która była uśmiechnięta i nienaganna kilka godzin wcześniej wymieniała ze mną wiadomości, w których wykłócała się, że burrito jest lepsze od taco. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę świadomość. Podczas pisania z nią straciłem poczucie czasu na tyle, że poszedłem spać godzinę później niż planowałem. Za dużo jednak nie straciłem.
Ostatecznie udało mi się zasnąć podczas przeglądania Wikipedii. Obudził mnie dopiero budzik o dziewiątej. Może nie spałem tyle, ile planowałem, ale doceniałem to, że udało mi się zmrużyć oko chociaż na kilka godzin.
O jedenastej pojechałem na trening, który w dniach meczowych zawsze miał formę krótkiej aktywacji. Było więc mniej męcząco niż zazwyczaj aczkolwiek i tak po powrocie do domu czułem się wyprany. Położyłem się na kanapie z nadzieją, że uda mi się jeszcze zdrzemnąć o i dziwo się nie zawiodłem. Przespałem dobre dwie godziny nim Matthias zaczął dobijać się do moich drzwi. Chęć morderstwa na tym ciołku rosła z dnia na dzień.
- Stres mnie łapie, przyszedłem postresować się razem - oznajmił, wchodząc do mieszkania.
Mimo iż graliśmy w Lidze Mistrzów już kilka spotkań cała otoczka wciąż była czymś nowym i byłem przekonany, że nieszybko przejdziemy nad tym do porządku dziennego. Zawodnicy w naszym wieku w pierwszym składzie jednej z najlepszych drużyn świata to po prostu nie było coś naturalnego. Media pompowały balonik a nam powoli siadała psycha, chociaż staraliśmy się skupiać na robieniu tego, co do nas należało, czyli na graniu w piłkę. Na dobrą sprawę tylko to potrafiliśmy.
Mecz zaczynał się o dwudziestej, ale tata przyjechał do mnie już o szesnastej. Wcale nie napawało mnie to pozytywnymi emocjami, bo zbyt dobrze wiedziałem, co mnie czekało. Wykład o taktyce, podpowiedz i wskazówki, które tylko mnie rozpraszały i mieszały w głowie. Zapewnienia, że mieliśmy rano w klubie video i znam opracowaną przez trenera taktykę niespecjalnie do niego przemawiał. Mój tata jest trenerem piłki nożnej i byłym zawodnikiem, któremu kontuzja pokrzyżowała karierę. Nietrudno dopowiedzieć dobie resztę. Miałem być realizacją wszystkich jego niespełnionych marzeń.
- Damien! - wrzasnął Olivier nim zdążył dobrze wejść do mieszkania.
Uśmiechnąłem się szeroko na widok brata i wziąłem go w objęcia. Młody przytulił się mocno jakby nie widział mnie od roku a nie od kilku dni. Z jakiegoś powodu uwielbiałem jednak, że był ze mną tak mocno związany. Miałem powód żeby wracać do domu, bo rozmowy z ojcem męczyły mnie na tyle, że gdyby nie młody z chęcią unikałbym niedzielnych obiadów.
- Wziąłeś wszystko? - upewnił się tata nim wyszliśmy z mieszkania.
Skinąłem głową i zarzuciłem sportową torbę na ramię. Podczas gdy rodzice zamykali mieszkanie wraz z młodym zbiegliśmy po schodach. Jak zawsze zatrzymałem się jednak przy drzwiach Matta i uderzyłem w drzwi trzy razy.
- Idę, idę! - jego wrzask z wnętrza mieszkania zapewnił mi spokój ducha, że pamiętał, o której zaczynało się spotkanie.
Zdarzało mu się zapomnieć. Poważnie.
Udało mi się wynegocjować podróż na stadion moim autem. Nie udało mi się jednak być kierowcą. Tata usiadł za kierownicą a mama z bratem z tyłu. Pokręciłem głową i zająłem miejsce pasażera, zarzucając kaptur bluzy na głowę. Byli dla mnie największym wsparciem jakie istniało, ale czasami miałem potrzebę po prostu skoncentrować się w samotności.
- Pamiętaj, nie dawaj się ogrywać, musisz mieć oczy dookoła głowy - tata kontynuował swój wywód, włączając się do ruchu.
- Nie włączyłeś świateł - przekręciłem głowę w stronę kierowcy, by wskazać mu palcem, gdzie powinien to zrobić.
- Nie włączają się same?
- Nie - burknąłem pod nosem i wróciłem wzrokiem do obrazów za szybą.
- Tak czy siak... - podjął próbę, by kontynuować temat.
- Andre, daj mu spokój - wtrąciła się nagle mama. Miałem ochotę ją uściskać. - Nic mu już teraz nie doradzisz, pozwól mu się skupić.
Zrobiłem w duchu fikołka, gdy tata zamilkł. Naprawdę doceniałem jego pomoc, ale na pewnym etapie kariery lepiej byłoby dla mnie gdyby się odciął i nie angażował. Prosiłem go o to kilka razy, ale niespecjalnie chciał posłuchać.
Kibice nierzadko wykazywali się brakiem jakiegokolwiek szacunku i tak było i tym razem, gdy obeszli dookoła samochód pomimo tego, że był dzień meczowy a ja byłem w aucie z całą swoją rodziną. Wszystko miało swoje granice, dlatego spuściłem głowę i odliczałem w głowie sekundy do zmiany świateł żeby auto ruszyło. Bo ludzie podbiegali, gdy staliśmy w korku. To chyba nikogo już nie dziwiło.
Kiedy samochód zatrzymał się na parkingu pod stadionem, przeznaczonym dla zawodników, wysiadłem szybko. Otworzyłem drzwi z tyłu, by pomóc wydostać się młodemu, który uśmiechnął się do mnie szeroko i życzył powodzenia. Uszczypnąłem go lekko w policzek. Przytuliłem mamę oraz ojca, który oszczędził już sobie komentarzy i po prostu zapewnił, że trzyma kciuki. Takie metamorfozy mi się podobały.
Kiedy dotarłem do szatni duża część zawodników i sztabu już była na miejscu. Zazwyczaj przyjeżdżaliśmy na mecze autokarem, ale gdy graliśmy na swoim stadionie zawodnikom o wiele lepiej robił dojazd we własnym zakresie z rodzinami, żonami czy kochankami. Trener uważał, że to psychologicznie zbadane i jak na razie nasze wyniki to potwierdzały, więc zarządzony przez niego ład nie wzbudzał niczyich zażaleń.
Rytuał przed meczem praktycznie zawsze wyglądał tak samo. Dużo się działo, czas albo leciał porażająco szybko albo dłużył się jak pojebany. Trener dużo mówił, w szatni po rozgrzewce zaczęło śmierdzieć. Wszystko było w normie.
Frekwencja kibiców naprawdę nie zawiodła i gdy tylko wyszliśmy na murawę atmosfera panująca na stadionie uderzyła mnie w twarz jak tsunami. Byłem przekonany, że nigdy nie zdołam się do tego przyzwyczaić. Za każdym razem czułem się jakbym dostawał dodatkowych skrzydeł. W końcu kibice byli dwunastym zawodnikiem.
Mecz był intensywny i widowiskowy. Ocierałem pot z czoła, chociaż było mi gorące raczej z emocji niż ze zmęczenia. Zgromadzenie takiej ilości ludzie tylko po to żeby patrzyli jak kopiesz piłkę w stronę bramki powinno być nielegalne.
Wygraliśmy trzy do dwóch, strzeliłem bramkę a Matt zaliczył asystę czym na pewno był gotowy szczycić się przez następny miesiąc. Prysznice, masaże, gratulacje i inne bzdety zajęły dobrą godzinę po meczu. Odetchnąłem, więc kiedy w końcu wyszedłem z szatni.
- Jedziemy z Manon i Vanessą na jedzenie - odezwał się nagle Matt, dorównując mi kroku. - Zabierasz się z nami?
Spojrzałem na niego jak na idiotę, bo mój mózg zdecydowanie nie przetwarzał już tak skomplikowanych informacji.
- Z Vanessą?
- Tak, była z Manon na meczu - odparł szybko i objął mnie ramieniem. - Skoro ty nie masz odwagi się za to zabrać to jako dobry przyjaciel z przyjemnością ci pomogę...
- Zamknij się - burknąłem w jego stronę i zarzuciłem torbę na ramię. - Pisaliśmy wczoraj.
Mruknął z zadowoleniem.
- Robisz postępy, panie piłkarzu - poklepał mnie po plecach. - Dziewczyny się gdzieś chowają, wiesz jak jest. Pogadaj z rodzicami i zadzwoń to powiem ci gdzie jesteśmy. A i pojedziemy Audi, mój tata zabierze twoich rodziców.
Skinąłem głowę ze zdziwieniem dochodząc do wniosku, że wszystko zaplanował.
- Brawo! - mama rzuciła mi się na szyję, gdy tylko mnie zobaczyła. - Wspaniały mecz, kochanie.
- Dzięki, mamo - uśmiechnąłem się lekko i poczochrałem młodego po włosach.
- Słyszałem, że wybieracie się gdzieś z Matthiasem - odezwał się ojciec i objął mnie ramieniem. - Jedźcie, zasłużyliście. Tylko z rozsądkiem.
Teraz to on poczochrał mi włosy. Skrzywiłem się lekko, jednak odwzajemniłem uścisk, w którym zamknął mnie po chwili. Poklepał mnie po plecach i zapewnił, że jest dumny. Ktoś podmienił mi ojca.
Rodzice zgodnie z planem Matta zapewnili, że wrócą do domu z jego ojcem, bo w dzieciństwie mieszkaliśmy od siebie w odległości zaledwie kilku domów. Przystałem na ten pomysł i pożegnałem się z bliskimi, zapewniając, że niedługo wpadnę po czym zadzwoniłem do Matthiasa, który oczywiście nie odbierał. Pajac.
Wpadłem do windy nim drzwi zdążyły się zamknąć i spojrzałem na chłopaków z drużyny, którzy w drodze na parking wymieniali się debilnymi żartami. Pokręciłem z rozbawieniem głową w reakcji na jeden z nich.
Matthias, Manon i Vanessa stali przy moim aucie jakby czekali na mnie wieki. Uniosłem w oburzeniu ramiona, gdy przyjaciel na mnie spojrzał.
- Miałeś odbierać! - powiedziałem z wyrzutem, zmierzając w ich stronę.
- Nie przewidziałem, że na parkingu nie ma zasięgu.
Idiota, podsumowałem w myślach.
- Tworzymy teraz jakieś kółko wzajemnej adoracji czy jak? - spytałem i otoczyłem samochód, by otworzyć bagażnik.
Wrzuciłem torbę do środka, Matt uczynił to samo i zatrzasnął klapę.
- Nie podoba ci się czy coś? - Manon skrzyżowała ramiona na piersiach.
Spojrzałem na Vanessę, która stała tuż obok swojej przyjaciółki i z niepokojem rozglądała się dookoła. Miała na głowie kaptury bluzy, ale ciemne włosy opadały jej na ramiona. Długi płaszcz sięgał prawie kolan a dżinsy dopełniały znoszone Martensy. Zbyt późno w obserwowaniu jej zorientowałem się, że ona robiła dokładnie to samo ze mną. Uniosła kącik ust w uśmiechu.
- Cześć - powiedziała w moim kierunku i wcisnęła dłonie do kieszeni płaszcza.
- Cześć - odparłem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - Wsiadajcie, zimno jest.
- Masz przyciemniane szyby z tyłu, idealnie - odezwała się nagle Manon. - Może niech lepiej Ness siądzie z tyłu. Zakładam, że trochę mediów czeka przy wyjeździe.
- Proszę bardzo - sięgnąłem do klamki tylnych drzwi, by je otworzyć.
Brunetka skierowała się w moim kierunku i stanęła tuż przede mną nim wsiadła do auta.
- Burrito jest sto razy lepsze niż taco.
Parsknąłem pod nosem w reakcji na to niespodziewane zapewnienie.
- Matthias, jedziemy na taco! - powiedziałem w stronę przyjaciela po czym przeniosłem wzrok na stojącą przede mną dziewczynę. - Zmienisz zdanie.
- Nie wydaje mi się.
- To wyzwanie? - uniosłem brwi.
- Lubię wyzwania.
- To dobrze, bo ja też.
24.03.2023
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro