Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

04. Rozdział 4

Daphne

Rhys – 28 lat, Daphne – 21 lat

Zacisnęłam dłoń na torebce na tyle mocno, że knykcie mi pobielały. Wpatrywałam się w tablicę lotów przez kolejną minutę, aż zapiekły mnie oczy. Ziścił się mój najgorszy koszmar. Lot do Los Angeles został odwołany.

To szczyt sezonu, związany ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia. Zamiast znaleźć się w samolocie, stałam pośrodku zatłoczonego terminalu na lotnisku JFK i czułam się kompletnie zagubiona.

– To jakaś kpina... – wymamrotałam, ruszając w stronę stanowisk z informacją.

Zanim odnalazłam koniec dłużącej się w nieskończoność kolejki, przeszłam tyle kroków, że z pewnością nadrobiłam codzienny cel przynajmniej na dwa dni.

Próbowałam dodzwonić się do Nico, niestety nie odbierał. On zawsze wiedział, co powinnam zrobić, a jego rady uważałam za cenne. Nie chciałam niepokoić rodziców, a poza tym moje przybycie miało być niespodzianką.

Jak tylko udało mi się dostać do stanowiska obsługi, ze zrezygnowanym jękiem położyłam torebkę na blacie, by wygrzebać swój paszport.

– To musi być jakaś pomyłka – zaczęłam spanikowanym głosem. – Przeszłam odprawę, mój bagaż został zabrany, mam nawet zabukowane miejsce, to... to niemożliwe.

Mężczyzna, którego identyfikator zdradzał imię Clyde, westchnął z wyczerpania. Zapewne słyszał ten tekst już setki razy, a usłyszy jeszcze drugie tyle.

– Niestety, z powodu trudnych warunków pogodowych w wielu stanach, pani lot został odwołany.

– To w takim razie poproszę bilet na następny lot, może sytuacja nieco się uspokoi – nalegałam błagalnym tonem.

– Przykro mi, ale nie mamy już żadnych dostępnych biletów na lot do Los Angeles. – Mężczyzna posłał mi przepraszające spojrzenie. – Nie ma też pewności, że tamte samoloty w ogóle wystartują.

Mój żołądek skręcił się boleśnie, a zalążek paniki w klatce piersiowej dawał o sobie znać.

– Proszę, muszę wrócić do domu. – Złożyłam dłonie jak do modlitwy. – Zbliżają się święta, moja rodzina na mnie czeka.

– Mogę umieścić panią na liście rezerwowej, gdyby ktoś zrezygnował z lotu – odparł, choć nie szczególnie współczująco.

– Och, wspaniale. – Uśmiechnęłam się, znacznie mi ulżyło.

– Jest pani pięćset siedemdziesiąta druga w kolejce.

– Słucham?! – niemalże pisnęłam.

– Rozumiem, że jest pani zdenerwowana, ale...

– Zdenerwowana? – prychnęłam, kręcąc przy tym głową. – Zdenerwowana to ja byłam, gdy wycofali mój ulubiony błyszczyk do ust! To... – Wyrzuciłam palec w stronę pozostałej części lotniska. – ...to jest kryzys egzystencjalny!

Clyde'owi nie płacono wystarczająco dużo, by mieć ochotę się ze mną rozprawić.

– Nic nie możemy z tym zrobić, proszę pani.

– Poważnie? – Odrzuciłam włosy za plecy i skrzyżowałam ramiona pod piersiami. – Gdyby stała tu Beyoncé, na pewno nie byłaby pięćset siedemdziesiątą drugą w kolejce!

Mężczyzna wziął głęboki wdech. Przez chwilę sprawdzał coś w systemie, a gdy zaczął coś drukować, niemalże podskoczyłam. Oto i on, mój bilet!

– Mogę pani zaoferować jedynie przejazd taksówką na nasz koszt i dostęp do saloniku lotniczego. – Wysunął voucher w moją stronę. – To tak w ramach rekompensaty. Niestety nie mamy wolnych pokoi hotelowych, ale może pani ubiegać się o odszkodowanie. Czas oczekiwania po złożeniu wniosku to około trzydzieści dni.

– Co takiego? – Zwiesiłam ramiona.

– Bardzo mi przykro – odparł, przesuwając moje rzeczy na bok. – Następny!

Nie miałam siły, by się wykłócać. Zgarnęłam voucher, wcisnęłam go do torebki i zacisnęłam wargi, nim zdążyłabym się rozpłakać z bezradności.

Później było tylko gorzej.

– Niestety nie znaleźliśmy pani walizki.

Zachichotałam. To nie był jeden z tych śmiechów w stylu „Ale pani jest zabawna!", a raczej „Jestem na skraju załamania nerwowego". Clyde to jedno, ale Sarah, jak zdradzała plakietka, nie była gotowa na burzę, którą właśnie rozpętała.

– Co takiego?

– Wygląda na to, że pani walizka trafiła na złą taśmę i została zabrana na pokład innego samolotu.

– Och... – Próbowałam się uśmiechnąć, jednak gniew wręcz palił mnie w skórę. – Chce mi pani powiedzieć, że nie dolecę dziś do domu, a moja walizka, moje buty, moje ubrania, produkty do pielęgnacji, ulubione perfumy... – w panice wręcz doskwierał mi słowotok. – ...są w walizce, która zniknęła?

– Nie zniknęła – odparła ze stoickim spokojem. – Z tego, co widzę w systemie, trafiła do Las Vegas.

– Vegas? – wydałam z siebie niespokojny śmiech. – Sarah, chcesz mi powiedzieć, że utknęłam na lotnisku, bez ubrań, bez kosmetyków, bez butów i całej reszty... – Machałam rękami w powietrzu. – podczas gdy moja walizka spędzi swoje najlepsze chwile w Las Vegas? Dlaczego to ja nie mogłam polecieć do Vegas?!

– Bardzo ciekawie pani to ujęła – próbowała zażartować.

Usta opadły mi do cienkiej linii. Oparłam dłonie na ladzie, pochyliłam się niebezpiecznie blisko, a następnie wyszeptałam śmiertelnie poważnie:

– W tej walizce znajduje się limitowana torebka Chanel. Jeśli wróci pachnąca kimkolwiek innym, osobiście zadbam o to, byśmy spotkały się w sądzie po naprawdę kosztownym pozwie.

Sarah przełknęła ślinę, jej wzrok natychmiast uciekł do komputera.

– Rozumiem, że mam złożyć wniosek o przyspieszenie zwrotu?

– Lepiej niech tak będzie – warknęłam, nim odwróciłam się na pięcie.

Ten wieczór nie mógł być gorszy.

Mogłabym być w tym czasie w domu, owinięta w pluszowy szlafrok, pić gorące kakao, oglądać świąteczne filmy, a zamiast tego znalazłam się w saloniku wypełnionym innymi, nieszczęśliwymi pasażerami.

Wyjęłam telefon, a na widok dwóch nieodebranych połączeń od Nico, jednej od Leviego pięciu od mojej mamy, dwudziestu od taty i wiadomości od Cassiana, poczułam się kompletnie wypompowana.

Oddzwoniłam do taty. Odebrał tuż po sygnale.

– Aniele, Nico mówił, że przylatujesz. – Rozległ się jego niski, rzeczowy głos.

Wypuściłam długie, bolesne westchnienie.

– Tato, mój lot został odwołany.

Cisza. Długa, niebezpieczna cisza.

– ...Co?

Skrzywiłam się na sposób, w jaki wycedził to słowo.

– Warunki pogodowe nie są najlepsze. – Opadłam na jedno z wolnych miejsc w saloniku. – A pozostałe loty stoją pod znakiem zapytania, niestety wszystkie są wyprzedane.

– Mam zarezerwować ci prywatny odrzutowiec?

Boże... zaczyna się.

– Tato, nie. Złe warunki pogodowe, pamiętasz?

– Nie podoba mi się, że tam utkniesz – mruknął niepocieszony. – Gdzie teraz jesteś? W bezpiecznym miejscu?

Rozejrzałam się dookoła. Nie jest to miejsce, w którym chciałabym się znaleźć, ale to wciąż lepsze niż nic. Nie mogłam wrócić do swojego mieszkania, ponieważ dzisiaj ekipa remontowa rozpoczęła pracę nad zmianą wystroju. To miał być mój osobisty prezent dla mnie, ode mnie.

– Czekam w saloniku lotniskowym. – Zgarbiłam ramiona. – Ale to nie jest najgorsza wiadomość – wydusiłam z siebie, czując, że łzy napłynęły mi do oczu. – Zgubili moją walizkę.

– Zgubili. Twoje. Co?

– Moja walizka wylądowała w Vegas. – Pociągnęłam cicho nosem. – Moje ubrania, buty... tato, tam jest moja torebka od Chanel.

– Pozwę ich – warknął chłodno. – Znajdę ludzi, którzy do tego dopuścili. Pociągnę ich do osobistej odpowiedzialności.

– Tato...

– Spalę to pierdolone lotnisko.

– Tato, nie...

– Wykupię całą flotę prywatnych samolotów, żeby nigdy więcej nie odwołali żadnego lotu.

– Tato...

– Albo od razu wykupię to lotnisko, a później...

– Tato! – wykrzyczałam. – Czy możesz się skupić? Jestem cała i zdrowa, po prostu jest mi przykro.

Tata ciężko westchnął. Wiedziałam, że właśnie wpadał w panikę i żadnemu z nas nie było to na rękę.

– Czy możesz nie mówić o tym mamie? – poprosiłam. – Nie chcę, żeby się denerwowała.

– Dobrze – zgodził się niechętnie. – Ale zadzwoń do mnie, gdy dotrzesz do hotelu.

Problem w tym, że nie było żadnego hotelu.

– Okej.

– Najlepiej dzwoń co godzinę.

– Po prostu się rozłączę. – Stłumiłam chęć przewrócenia oczami.

– A ja zadzwonię na to pieprzone lotnisko i powiem im, co o nich...

– Pa, kocham cię!

Tak, ten wieczór stał się jeszcze gorszy.

Nigdy nie sądziłam, że będę w samotności nachylać się nad drinkami, by zapić swoje smutki. Nie planowałam się upijać, ale po margaricie, cosmopolitanie i martini... zrobiło mi się wszystko jedno.

– Jeszcze jednego – nalegałam, przesuwając banknot w stronę barmana. – Coś... różowego.

Oparłam ramiona na blacie, po czym wtuliłam w nie czoło i westchnęłam żałośnie. Cała czułam się żałosna. Wszystko wydawało mi się żałośnie żałosne.

– Myślę, że już wystarczy – zarządził niski, męski głos.

Jęknęłam dramatycznie, nawet nie podnosząc głowy.

– Zajmij się swoimi sprawami – wymamrotałam w ladę.

– Z przyjemnością. – Gładki niczym Bourbon z najwyższej półki tembr połaskotał mnie w skórę. – Ale wyświadczam znajomemu przysługę.

Wyprostowałam się powoli, gotowa, by sięgnąć po torebkę i uderzyć nią nieznajomego, gdy nagle zamarłam, rozkojarzona widokiem srebrzysto-niebieskich oczu, wpatrujących się we mnie.

Rhysand.

Wysoki, barczysty, niesprawiedliwie atrakcyjny... i wciąż ubrany w cholerny mundur pilota.

– Wstań.

Prychnęłam, odwracając się w stronę barmana.

– Wiesz, większość ludzi zaczyna od Cześć! – mruknęłam, chwytając za drinka. – Albo może Tak dawno się nie widzieliśmy, co słychać?

Dreszcz przebiegł mi po skórze, gdy męskie palce wywarły nacisk na moich, by wyswobodzić literatkę z mojej dłoni.

– Jesteś siostrą Nico.

Wyprostowałam się nagle, zdając sobie sprawę, że jestem niesamowicie wstawiona, a Rhysand znał Nicholasa. Mało tego, że znał. Łączyło ich coś wspólnego, może nawet biznes, o którym nie miałam pojęcia.

– Mój brat cię przysłał? – zapytałam, pospiesznie wygładzając włosy.

Laurent skinął głową. Rzucił wymowne spojrzenie mężczyźnie obok, a ten jak na zawołanie ustąpił mu miejsca.

– Poprosił mnie, bym sprawdził jak się masz. – Dosiadł okrakiem stolik barowy. – I widzę, że nie jest to twoja najlepsza forma.

Prawdopodobnie po raz pierwszy używał wobec mnie tak obszernie sformułowanych zdań. Wtem zdałam sobie sprawę z jednej sprawy.

– Chwila, przecież to nie Los Angeles – wymamrotałam, posyłając mężczyźnie sceptyczne spojrzenie. – Co robisz w Nowym Jorku?

Chyba, że byłam już tak pijana, że urwał mi się film, a to był tylko sen. Uszczypnęłam się w udo. Auć, auć, boli!

– Jestem pilotem. – Wygładził swój krawat z niewymuszoną elegancją. – Latam tu i tam.

– Och, przeklęty Nico – burknęłam, ponownie sięgając po drinka. – Jest jak ojciec, wszystko kontroluje, a teraz wysłał swojego gorącego koleżkę, pilota, by się mną niańczył.

Rhys znów wyrwał mi trunek z dłoni.

– Gorący koleżka, pilot, nakazuje, byś wstała i poszła ze mną.

Zamarłam. Ja pierniczę. Powiedziałam to na głos, a on to powtórzył. Szybko odzyskując w sobie pokłady odwagi, odgarnęłam włosy na jedno ramię, a następnie sięgnęłam po torebkę i zeskoczyłam ze stołka. Sapnęłam, gdy obcas pękł, a moje ciało wpadło na twardy tors.

– Ach!

Silne, męskie dłonie natychmiast chwyciły mnie w talii. To niemal śmieszne, że dopiero w tej chwili przekonałam się o tym, jak potężne były. Fakt, że powstrzymał mnie przed upadkiem w moim stanie upojenia, wyglądał naprawdę źle.

– Miałem tylko sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku – mruknął odrobinę zirytowany. – O eskorcie i pierwszej pomocy nie było mowy.

– To nie ja – wymamrotałam.

– Nie no, jasne, to moja wina – prychnął.

– To moja szpilka.

Przylgnęłam do niego o wiele za blisko. Mój policzek spoczął na miękkiej tkaninie jego koszuli. Pachniał nieprawdopodobnie dobrze, jakby niebiosa zesłały na ziemię tajny składnik, który sprawiał, że źle podjęte decyzje są całkowicie usprawiedliwione.

Próbowałam odzyskać choć resztki godności. Zsunęłam obcasy, a jednym butem zamachałam w powietrzu.

– Widzisz? Złamany.

– Upadłaś. – Rhysand zmarszczył brwi.

– To przez ciebie. Kazałeś mi wstać.

Parsknął z niedowierzaniem, wciąż mocno ściskając moją talię.

– Obwiniasz mnie o grawitację?

– A właśnie, że tak. – Wycelowałam ostro zarysowanym paznokciem w jego tors. – I co mi zrobisz, panie pilocie?

Rhys nawet nie drgnął. Zerknął na literatkę, której nie zdążyłam opróżnić i zmarszczył brwi.

– Ile wypiłaś?

– Dwa... trz... pięć? – Wzruszyłam ramionami. – Cóż, na pewno wystarczająco, by zapomnieć, że moja walizka bawi się lepiej niż ja.

Wypuścił zrezygnowany oddech, a następnie – zupełnie bez pytania, odsunął drink poza mój zasięg.

– Hej! – zaprotestowałam natychmiast. – To moje!

– Już nie – odparł spokojnie. – Właśnie skończyłaś.

– Zapłaciłam za to – upierałam się. – Mama cię nie nauczyła, że tak nie można?

– Mama nauczyła mnie, że nie zostawia się pijanych kobiet na pastwę losu – mruknął, uciekając spojrzeniem do barmana. – Wodę z cytryną.

Prychnęłam, krzyżując ramiona pod piersiami. Ignorował mnie, gdy się w nim podkochiwałam. Moje osiemnaste urodziny zapadły mi w pamięci na długo. Zignorował mnie, praktycznie upokorzył na moim własnym przyjęciu. Teraz nagle się interesował? Nie dałam się na to nabrać.

– Wiesz, tak trochę psujesz mi wieczór.

– Usiądź, Daphne – rozkazał chłodno.

– Nie usiądę. – Zadarłam brodę. – Właśnie kazałeś mi wstać, więc teraz stoimy. Przez ciebie złamałam...

– Siadaj – niemalże wycedził.

– Nie.

Omal nie zachłysnęłam się powietrzem, gdy chwycił mnie za biodra i posadzić na stołku barowym. Próbowałam się zsunąć, jednak wyprzedził mnie, wtykając mi kolano między uda. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Był taki zarozumiały. Denerwująco zarozumiały.

– Nie masz przypadkiem czegoś do zrobienia, panie pilocie? – Wyrzuciłam brew w górę.

– Mój lot został odwołany, więc zostaję tu, dopóki sytuacja się nie ustabilizuje – mruknął, podając mi szklankę z wodą i plastrami cytryny. – Pij.

– Ale ja nie chcę wo...

– Pij, Daphne.

– Bo co?

Wciągnął powietrze przez nozdrza. Na moment odwrócił wzrok, jakby zbierał myśli. Przesunął czubkiem języka po wnętrzu ust, najwyraźniej próbując pozbyć się uczucia frustracji.

I dobrze. Ja czułam się tam samo przez ostatnie parę dobrych lat.

– Zaufaj mi, nie chcesz się przekonać – odparł niebezpiecznie niskim, powolnym tonem.

Przyjęłam od niego szklankę i dość agresywnie zaczęłam upijać wodę, ani na sekundę nie zrywając z nim kontaktu wzrokowego. Gdy skończyłam, huknęłam szklanką o barową ladę.

– Zadowolony? – burknęłam.

– Zachowujesz się jak bachor – skarcił mnie.

– Nie jestem bachorem. – Skrzywiłam się. – Mam dwadzieścia jeden lat.

Przez chwilę patrzył mi w oczy, choć zdawało się, że coś kalkulował. Wyjął telefon z kieszeni, a gdy całkowicie się nim zajął, próbowałam zejść ze stołka. Rhys chwycił mnie za biodro, usilnie próbując utrzymać mnie w miejscu.

I wtedy zdałam sobie sprawę, że prawie siedziałam okrakiem na jego cholernej nodze.

Miałam problem.

Duży, przystojny, wysoki i barczysty problem.

Wcale nie przełknęłam śliny. W ogóle nie pomyślałam o tym, jakby to było naprawdę usiąść mu na kolanach, ani o tym, że mogłabym mu teraz z łatwością poluzować krawat, ani o tym, że jego usta zdawały mi się na tyle apetyczne, że mogłabym wgryźć się w jego dolną wargę, zassać i...

– Mam twoją siostrę – mruknął do telefonu. – Jest cała i zdrowa.

Natychmiast poprawiłam się na siedzeniu, odsuwając się od mężczyzny. Musiał rozmawiać z Nico i zapewne chciałby mu się poskarżyć, jakie utrapienie dla niego stanowiłam.

– Zabiorę ją do hotelu, jeśli to będzie w porządku – powiedział, rzucając mi sekundowe spojrzenie. – Dostałem wiadomość, prognozy są kiepskie, ale rano powinno być w porządku.

Zmrużyłam oczy, przyglądając się mu. Tak, moja walizka zdecydowanie bawiła się lepiej niż ja.

– Ta, jest paskudnym wrzodem na dupie.

O nie... nie powiedział tego. Zaczerpnęłam tchu, po czym szturchnęłam go w pierś, która, nawiasem mówiąc, była twarda jak skała. Rhys skarcił mnie wzrokiem, choć mogłam przysiąc, że kącik jego ust delikatnie drgnął.

– W porządku, nie wróci sama – zapewnił mojego brata. – Zajmę się nią.

Po zakończeniu rozmowy, wsunął telefon do kieszeni, po czym odsunął się o krok.

– Idziemy – rozkazał.

– Nie.

– Daphne... – wymamrotał głosem pozbawionym cierpliwości.

– Rhys – wycedziłam buntowniczo.

– Naprawdę chcesz się ze mną kłócić?

– Przez każdą następną sekundę mojego życia – przyznałam. – Wolę tkwić do rana niż iść gdziekolwiek z tobą.

Wypuścił prawdopodobnie całe w powietrze z płuc.

– Jak sobie chcesz.

Sekundę później, nim w ogóle zdążyłam zareagować, chwycił mnie w pasie, po czym przełożył sobie przez ramię. Wydałam z siebie zaskoczony okrzyk, gdy zaczął iść. Na jego szczęście zabrał moją torebkę i szpilki.

– Rhys! – Próbowałam się czegoś złapać, by zyskać stabilizację. – Postaw mnie!

– Miałaś już wybór – odparł zupełnie niewzruszony.

Rzucałam się w jego uścisku, ale ten drań był cholernie silny. Poczułam, że cała czerwienię się na twarzy, gdy poderwałam głowę. Ludzie przyglądali się nam w szczerym zaskoczeniu, inni z rozbawieniem. No cóż, nie codziennie przecież jest się świadkiem sceny, podczas której pilot porywa jakąś kobietę.

Jęknęłam zrezygnowana, czując, że opadam z sił. Cholera, nienawidziłam tego ciepła i bezpieczeństwa, jakie czułam w jego ramionach. I tego, że mogłam tak po prostu... zatopić się w nim, być blisko i to bez żadnych konsekwencji.

– Wielkie dzięki, Supermanie – wymamrotałam wzburzona. – Poradziłabym sobie bez ciebie, wiesz?

Zatrzymał się. Usłyszałam dźwięk przywołanej windy.

– Jak na kogoś, kto się upiera, że sobie poradzi, ty... – niemalże warknął. – ...wyglądasz kompletnie niestabilnie. Miałem cię tam zostawić, pozwolić, by inni mężczyźni pożerali cię wzrokiem?

Och, jak ja go nienawidziłam. Powinnam była zacząć go kopać, krzyczeć, robić cokolwiek, by nie pozwolić mu nosić mnie jak jakiś irytujący go bagaż.

Rhysand wszedł do środka windy, wciąż trzymając mnie jak jakiś neandertalczyk.

– To porwanie – mruknęłam, po raz ostatni próbując mu się wyrwać.

– Pozwij mnie. – Wcisnął przycisk ostatniego piętra.

Zamarłam, gdy drzwi zasunęły się za nami. Nagle zostaliśmy sami w bardzo małej, cichej windzie. To wtedy pozwolił mi stanąć o własnych nogach.

Zamachnęłam się, by go uderzyć, ale zdążył złapać mnie wolną ręką za nadgarstek. Nie wyglądał na rozbawionego, ani na zirytowanego. Patrzył na mnie jak na kłopot, jakbym przysporzyła mu najgorszy ból głowy w całym jego życiu.

– Ogarniesz się wreszcie?

– Sam się ogarnij – wycedziłam przez zęby. – Jesteś okropny! Zachowujesz się jak skończony buc, jak palant. Gorzej niż palant! – Wymachiwałam ręką w powietrzu. – Nic dziwnego, że nawet nie masz dziewczyny. Żadna z nich cię nie lubi, poza Vaianą, ale ona akurat musi cię tolerować! – Wytknęłam mu. – Jesteś najgorszym człowiekiem na świecie!

Laurent nawet nie drgnął. Szczerze mówiąc, wyglądał nawet na znudzonego, a to jedynie bardziej mnie rozwścieczyło. Nadal trzymał mnie za drugi nadgarstek, jakby z trudem powstrzymywał się przed przyciśnięciem mnie do ściany.

– Skończyłaś?

– Dopiero zaczynam – prychnęłam, dźgając go paznokciem w tors. – Jesteś nie do zniesienia... – Dźgnięcie. – ...kontrolujący...– Dźgnięcie. – ...a twój zakres emocjonalny ogranicza się do wielkości łyżeczki do herbaty!

– Na litość boską, Daphne – wymamrotał niskim, bardziej szorstkim głosem. – Zaraz stracę cierpliwość, przysięgam.

– Brawo, może wreszcie w końcu cos poczujesz! – Szturchnęłam go po raz kolejny w pierś. – Ja przez ciebie już straciłam!

– Ochraniam cię. – Zacisnął lodowato szczękę.

– Nie potrzebuję ochrony! – wykrzyczałam. – Potrzebuję drinka, spokoju, lotu do domu i żebyś zniknął mi z oczu, zanim...

Nie udało mi się dokończyć, bo właśnie wtedy przycisnął mnie do ściany windy. Uderzyłam plecami o chłodny metal z niskim jękiem. Silne ramiona zamknęły mnie w klatce, a męskie ciało znalazło się na tyle blisko, ze wszędzie czułam bijące od niego ciepło. Serce waliło mi w piersi, a oddech zagubił się gdzieś w drodze do płuc.

Bardzo blisko. Za blisko. Na tyle blisko, że mogłam dostrzec srebrne plamki w jego niebieskich oczach, to jak grdyka mu drgnęła, gdy przełknął ślinę, a nawet sposób, w jaki jego wzrok opadł na moje usta.

No to teraz dopiero byłam w dupie.

– Jesteś irytująca – wychrypiał nisko. – I zdecydowanie za dużo gadasz.

Zapomniałam jak się oddycha. Nagle napięcie między nami przestało być zabawne, stało się gęste, ciężkie, a mój żołądek wykonał całą choreografię gimnastyczną, lądując idealnie tuż po trzech saltach.

Powinnam była go odepchnąć, nakrzyczeć na niego, kazać mu się odczepić i przypomnieć o wszystkim ważnych dla mnie powodach, dla których go nie znoszę.

Ale to by było za łatwe.

Stałam tam, z rękoma zawieszonymi w powietrzu, targana chęcią odepchnięcia do od siebie i o wiele niebezpieczniejszą chęcią przyciągnięcia go bliżej.

– A ty... – Zadarłam brodę. – Ty jesteś... jesteś...

Jego wzrok zawędrował niżej. Chwila, o czym ja właśnie mówiłam?

Sapnęłam, gdy uniósł dłoń do mojej twarzy. Poruszył nią, odrobinę, tylko po to, by grzbietem knykci musnąć linii mojej szczęki, pozostawiając po sobie przyjemne mrowienie. Wszystkie zakończenia nerwowe w moim ciele stanęły w ogniu.

Zawędrował palcami w dół, lekko muskając bok mojej szyi. Przełknęłam ślinę, a on to zauważył.

– Trzęsiesz się, księżniczko – wymamrotał, nachylając się nade mną.

Gorący wachlarz jego oddechu musnął mi ucho.

– Wcale nie – wyszeptałam.

Zamruczał, jakby ani przez sekundę mi nie uwierzył. Przeczuwałam, że czekał, aż to ja pierwsza się złamię, aż zrobię coś nieodpowiedniego. A co najgorsze? Pragnęłam tego. Miałam ochotę złapać go za koszulę, przyciągnąć bliżej, ugryźć go w tę jego cholerną wargę i pozwolić, żeby mnie całował.

Ale nie chciałam poddać się jako pierwsza.

Myślałam, że pęknie, straci tę śmieszną kontrolę i zamknie przestrzeń między nami. Przez moment – jedną, malutką, złudną chwilę, pomyślałam, że mnie pocałuje.

I nagle...

Dzyń!

Drzwi windy rozsunęły się tuż za jego szerokimi plecami. Rhys odsunął się powoli... zbyt wolno. Przesunął palcami po moim gardle, a w kąciku jego ust ukształtował się cyniczny uśmieszek.

– Widzisz? – rzucił z nikłym rozbawieniem. – Znalazłem sposób, by cię uciszyć.

A potem odwrócił się i wystąpił na korytarz. Z trudem przyszło mi złapać oddech. Rozejrzałam się na boki, a gdy metalowe skrzydła zaczęły się zasuwać, wyskoczyłam tuż za mężczyzną.

Zmarszczyłam brwi, zła na siebie, bo przecież miałam wybór. Mogłam zostać w tej windzie i wrócić, ale to był impuls. Obserwowałam sposób, w jaki stawiał pewne kroki i nawet nie oglądał się za siebie.

Skurwysyn...

#GoingDark

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro