03. Rozdział 3
Rhys - 28 lat
Urodziłem się, by wygrywać. Miałem to we krwi. Nie tolerowałem porażek. Czy pamiętasz, kiedy ostatnio popełniłem jakikolwiek błąd? Ja też nie. Byłem typem lidera, niezależnie od tego, czy była mowa o życiu zawodowym, czy o meczu rozgrywanym na boisku za licealnych czasów. To obietnica, którą złożyłem samemu sobie, że nic innego, niż triumf, nie było akceptowalne. Zawsze zdobywałem to, czego chciałem, a jeśli nie, to upewniałem się, że nic nie stanie mi na drodze.
Czy to bezwzględne? Być może. Ale taka jest cena zwycięstwa.
I może właśnie dlatego wylądowałem w gabinecie dyrektora zarządu Dragon Airlines, ale nie po to, by zgarnąć pochwały. Choć zdecydowanie powinienem. Zamiast tego, ten łysy chuj, siedzący naprzeciwko za biurkiem, skrupulatnie prześwietlał moje teczki z dokumentami.
Ukończyłem Akademię Lotniczą z wyróżnieniem. Profesorzy czasem uznawali moją obecność na wykładach za zbędną, ponieważ zawsze wyprzedzałem resztę przynajmniej o krok. Mój ojciec, Treyvon Laurent, to prawdziwa legenda, jeden z najlepszych kapitanów w stanach. To on wpoił we mnie miłość do latania. Byłem także bliski ukończenia szkolenia, by uzyskać tytuł kapitana, lecz póki co musiałem nacieszyć się byciem pierwszym oficerem.
Ze znudzeniem wędrowałem wzrokiem po gabinecie, oczekując tego, co powie mi Davenport.
A jednak, ten skończony drań doszukiwał się okazji, by się do czegoś przyczepić i ściągnął mnie tu z niezwykle dumnym uśmieszkiem, który najchętniej zdarłbym mu z ryja.
– Panie Laurent – zaczął, kartkując strony. – Czy wie pan, dlaczego został pan tu wezwany?
Westchnąłem, nerwowo pocierając czoło.
– Oświeć mnie. – Wzruszyłem ramionami. – Jakie drobne wykroczenie, twoim zdaniem, popełniłem tym razem? – Wygiąłem brew. – Mój dziennik pokładowy jest czysty jak łza. Nie popełniłem żadnego wykroczenia i jestem bardziej punktualny niż jakakolwiek inna osoba w tym pierdolniku. – Zamachałem palcem w powietrzu. – Co tym razem?
– Chodzi o pańską pracę zespołową. – Strzelił we mnie chłodnym spojrzeniem. – A raczej jej brak, nie licząc kapitana Knighta.
– Poważnie? Ściągnąłeś mnie tu tylko po to? – prychnąłem, odchylając się na oparcie z przesadnym wyrazem niedowierzania. – Oczekujesz, że dołączę do tej żałosnej bandy nieudaczników, skoro od pierwszego dnia pracy wypruwam sobie flaki, by stać się najlepszym kapitanem w dziejach tej linii?
– Panie Laurent, przywództwo nie polega na jednostce. – Zmrużył gniewnie oczy. – Jeśli chce pan zostać dobrym kapitanem, musi pan najpierw zadbać o cały zespół, scalać go, inspirować...
– Inspirować? – przerwałem mu oschłym śmiechem. – Czy ja ci wyglądam na Shakespeara? – Mój głos ociekał pogardą. – Z tego, co mi wiadomo, Dragon Airlines zostało zbudowane na profesjonalnych pilotach, a nie duchu zespołowym. – Wykonałem cudzysłów w powietrzu. – Jeśli chcą, by ktoś potrzymał ich za rączkę, to niech skorzystają z aplikacji randkowej.
Zawahał się z odpowiedzią. Machał długopisem między palcami, najwyraźniej próbując zyskać odrobinę czasu.
– Wydajność załogi wpływa na cały lot. Twój ojciec wiedział, że jedność ma znaczenie. – Przekrzywił głowę, gdy mierzył mnie spojrzeniem. – Prawdziwy lider koncentruje się na zespole, a nie na własnych osiągnięciach.
– Och, i co jeszcze? – prychnąłem szczerze rozbawiony. – Może jeszcze mam ich trzymać za rączę w trakcie turbulencji? Powinienem zapakować im lunch w pudełka z inspirującymi cytatami? O, wiem! – Klasnąłem w dłonie, udając entuzjazm. – Zrobię nam wszystkim swetry na drutach z samolotami. Niech żyje zespół!
– Panie Laurent, sarkazm nie pomoże panu w zajściu daleko w pańskiej karierze. – Dostrzegłem żyłkę pulsującą mu na skroni.
– Ale to ty marnujesz mój czas, podczas gdy połowa tego zespołu grzmoci się po kątach, jak tylko nadarzy okazja. – Poderwałem się z miejsca i niemalże zerwałem swoją marynarkę z fotela. – Praca zespołowa, tak to się teraz nazywa?
– Jeśli natychmiast nie zmieni pan swojego nastawienia...
– To co? – Pochyliłem się nad jego biurkiem, wpatrując się w niego z uniesioną brwią. – Co dokładnie zamierzasz zrobić? Uniemożliwisz mi mój awans? – Potrząsnąłem głową bez cienia rozbawienia, po czym poprawiłem mundur. – Powodzenia w wyjaśnianiu tego zarządowi. Nie zapominaj, że odpowiadasz przed Dawstonem.
Jeśli jeszcze tego nie wspomniałem, mój ojciec miał udziały w tej firmie, choć nieszczególnie interesowało go kierownictwo. Davenport też o tym wiedział, choć najwyraźniej o tym zapomniał.
Zwęził oczy, a jego szczęka wyraźnie się zacisnęła. Nienawidził, gdy ktoś rzucał mu wyzwanie, a zwłaszcza ktoś, kto nie przejmował się hierarchią.
– Jest cienka granica między pewnością siebie, a arogancją – warknął, kładąc obie dłonie na biurku. – Przyznaję, masz talent, ale twoja postawa sprawia, że jesteś moim utrapieniem.
Dziwne określenie na bycie doskonałym, ale przyjmuję to.
– Mówię całkowicie poważnie, Laurent. – Oczy płonęły mu ledwie wstrzymywaną furią. – Jeśli jeszcze raz usłyszę skargę od kogoś z twojego zespołu na temat twojego zachowania, uziemię cię na miesiąc.
– Właśnie ci powiedziałem, że oni pieprzą się po w godzinach pracy, co jest niezgodne z naszą polityką, a ty chcesz ukarać mnie? – Przyparłem dłoń do piersi, prychając z rozbawienia. – Spraw, żeby to miało sens.
Mężczyzna wypuścił powietrze przez nos, ściskając długopis w ręku, jakby zastanawiał się, czy mnie nim dźgnąć.
– Rozmawiałem już z Lacey i Janet. Obie przyznały, że to nieprawda – odparł, wtulając plecy w oparcie fotela. – W dodatku stwierdziły, że je demonizujesz.
– Och, więc uważasz, że kłamię? – Przechyliłem głowę.
– Tego nie powiedziałem.
– Powiedziałeś. – Wytknąłem palec w jego stronę. – Głośno i wyraźnie, choć między wierszami.
– Laurent, kurwa! – warknął, uderzając dłońmi w blat biurka. – Jestem twoim szefem i ostrzegam cię, że jeśli nie dostrzegę u ciebie poprawy, to...
– A pierdol się – mruknąłem, ruszając do wyjścia.
Nie miałem ani ochoty, ani czasu, by tu zostać. Wolałbym wsadzić fiuta do blendera niż słuchać tego korporacyjnego psycho-bełkotu. Oszałamiająca cisza była niemal nazbyt satysfakcjonująca.
– Coś ty powiedział? – Jego krzesło zaszurało o podłogę, gdy poderwał się z miejsca.
– Żebyś zrobił to samo, co koledzy z zespołu! – Odwróciłem się w jego stronę i uśmiechnąłem się złośliwie. – Pierdol się. Mam to powtórzyć, szefie?
– Wiesz co? – Zrzucił moje teczki na biurko z przesadnym gniewem. – Mam gdzieś, co powie Dawstone. Zwalniam cię, Laurent.
Roześmiałem się. To wyjątkowo czysty, szczery dźwięk w moim wykonaniu.
– I zaryzykujesz utratę najlepszego pilota? – Potrząsnąłem głową, szczerze rozbawiony. Nie wydaję mi się.
– Myślisz, że jesteś nietykalny?
– Wolałbym użyć sformułowania „niezbędny". – Ponownie pokonałem krok w okna, lecz zatrzymałem się, by móc na niego spojrzeć. – Jeszcze jedno. Z końcem przyszłego roku planuję zostać kapitanem, wtedy też otrzymam swój ostatni certyfikat.
– To o rok za wcześnie – mruknął zirytowany.
Przewróciłem oczami. Nie pytałem go o zdanie. Sięgnąłem po smartfona z kieszeni i ze znudzeniem wszedłem w ikonkę wiadomości.
– I lepiej ogarnij sytuację w moim zespole. Przydałaby się jakaś rotacja, na przykład więcej profesjonalistów, zamiast tego cyrku. – Rzuciłem mu sekundowe spojrzenie. – Nie licząc oczywiście mnie i kapitana Knighta.
– Nie sądzisz, że pozwalasz sobie na zbyt wiele? – wycedził istnie wkurwiony. – Nawet twój ojciec nie był tak bezczelny, jak ty.
Z dumą uniosłem kącik ust i przyparłem dłoń do piersi, by przyjąć pochwałę.
– Trochę za późno, by mi słodzić. – Położyłem przed nim mój telefon. – Musisz poważnie pomyśleć o tym, co zamierzasz powiedzieć swojej żonie, gdy to do niej trafi.
– Co to jest? – Zmarszczył brwi.
Otworzyłem nagranie, na którym jeden z pracowników opierdalał mu gałę w saloniku lotniskowym. Od dawna podejrzewałem, że leciał na dwa fronty, ale odkąd nowy niefortunnie pochwalił się udaną nocą z kimś z wyższych sfer, szybko połączyłem fakty.
Davenport zesztywniał. Jego twarz, choć jeszcze chwilę temu czerwieniała ze złości, stała się niepokojąco blada. Na tyle blada, że zastanawiałem się, czy powinienem wezwać lekarza... czy po prostu cieszyć się chwilą. Ekran zalała czerń, ukazując odbicie przerażonego obsrańca.
I co najlepsze, miałem już przygotowany plik do przesłania biednej Stephanie.
Mężczyzna rozchylił usta, ale początkowo nie wypadł z nich nawet najcichszy dźwięk. Dopiero po chwili ledwie słyszalny szept dotarł do moich uszu.
– Skąd to masz?
– Wiesz, twój mały przyjaciel jest bardzo gadatliwy – odparłem, czerpiąc absolutną rozkosz z pastwienia się nad jego przerażeniem. – W szczególności wtedy, gdy nie zdaje sobie sprawy z tego, kto go słucha.
Przełknął głośno ślinę. Wyciągnął dłoń po telefon, ale pierwszy go zabrałem, nim zdążyłby położyć na nim swoje spocone palce.
– Spokojnie – wycedziłem. – Jeszcze tego nie wysłałem. – Niespiesznie wsunąłem telefon do kieszeni. – Ale to zależy wyłącznie od tego, jak bardzo skłonny będziesz do pracy zespołowej.
– O nie, nie bawię się w to. – Zamachał palcem w powietrzu, jego umysł niewątpliwie poszukiwał jakiejkolwiek drogi ucieczki. – Zagrozisz mi, ale na tym się nie skończy. Znam cię, Laurent. Wyrwałbyś mi nawet serce, gdyby tylko sprawiło ci to przyjemność.
Poderwał się z miejsca, a gdy próbował zmierzyć się ze mną wzrostem, najwyraźniej przypomniał sobie o tym, jak wysoki byłem, ponieważ cofnął się o taktyczny krok.
– Ranisz mnie – wymamrotałem, kładąc dłoń na piersi z udawanym smutkiem. – Przecież nie jestem potworem. Gdybym był, to nagranie już znajdowałoby się w wiadomościach twojej żony.
– Nie chcesz pieniędzy – mruknął z zamyśleniem. – Chcesz czegoś zupełnie innego.
– To, czego chcę, jest proste – odparłem chłodno. – Przestań udawać, że masz nade mną jakąkolwiek władzę. Żadnego wzywania mnie, żadnego pierdolenia. – Nachyliłem się nad nim, upewniając się, że wbił to sobie do łba. – A żeby mnie pocieszyć, przyspieszysz mój awans.
Zirytował się, zmarszczył brwi i potrząsnął głową.
– Nie mogę tak po prostu...
Jego próba brawury była wyjątkowo żenująca. Z westchnieniem wyjąłem telefon z kieszeni.
– Dobrze, w porządku! – Wyrzucił dłonie w górę, jakbym celował do niego z broni. – W porządku, zostaniesz kapitanem z rocznym przyspieszeniem.
Nie spieszyłem się, pozwalając, by napięcie go przytłoczyło.
– Chcę także uzyskać pełną kontrolę nad moim zespołem, starannie dobranym. – Machnąłem ręką, szukając właściwego terminu. – Beż żadnego zbędnego obciążenia.
– Masz na myśli Lacey i Janet? – Zesztywniał.
– O, szybko się uczysz – przyznałem z uśmiechem. – Wylatują.
– To doświadczone członkini załogi – argumentował bez przekonania. – Nie mogę...
– Możesz i tak właśnie zrobisz. – Poprawiłem mu kołnierzyk. – Przydzielisz nam kogoś, kto traktuje tę pracę poważnie.
Spiął się, gdy moje dłonie znalazły się niebezpiecznie blisko jego szyi.
– Niech będzie. – Uszczypnął palcami grzbiet nosa. – Przeprowadzę zmiany w zespole.
Poklepałem go po policzku, tylko po to, by zobaczyć, jak się wzdryga.
– Widzisz? To nie było takie trudne. – Odwróciłem się na pięcie, swobodnie maszerując w stronę drzwi. – To jest ten rodzaj pracy zespołowej, którą lubię. – Strzeliłem w niego palcami. – A teraz wybacz, ale czeka mnie lot do Nowego Jorku.
Davenport wyglądał tak, jakby miał zaraz zwymiotować. Słyszałem, jak opadł na fotel, po czym wymamrotał z goryczą słowa, które dodały mi skrzydeł.
– Pieprzony diabeł...
Mylił się.
Diabeł to przy mnie pluszowy miś.
#GoingDark
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro