Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01. Rozdział 1

Daphne – 18 lat

Nigdy w życiu nie krzyczałam tak głośno, jak tamtego dnia. Nie, gdy spadłam z roweru jako dziecko. Nie, gdy utopiłam ulubione kolczyki w zlewie. Nawet nie wtedy, gdy Levi zafarbował w praniu moją sukienkę.

Szanowna Pani Daphne Weston, z przyjemnością informujemy Panią o przyjęciu...

Zemdlałam. No prawie.

Ten wrzask absolutnej radości był na zupełnie innym poziomie, ponieważ właśnie otworzyłam maila, który wszystko zmienił. Jak tylko przetworzyłam słowa, wybuchłam. Krzyk rozdarł ciszę poranka, odbijając się od ścian, aż te zdawały się wibrować. Zaczęłam piszczeć, podskakując jak szalony kangur.

– O Boże, o Boże, o Boże!

W przeciągu kilku sekund z różnych części domu rozległy się grzmiące kroki. Na górze drzwi otworzyły się tak gwałtownie, jakby ktoś wykopał je z buta.

– Co się, do cholery, dzieje? – warknął Nico. – Jesteś ranna? Dom się pali?

Pojawił się na szczycie schodów jak wściekły niedźwiedź wybudzony z hibernacji. Miał potargane włosy, oczy na wpół przymknięte, a do tego był ubrany jedynie we flanelowe spodnie piżamowe. Jego wyraz twarzy był idealną mieszanką wyczerpania i wściekłości.

– Ktoś umarł, smarkulo? – zapytał Levi.

Ciemne włosy opadły mu na oczy w irytująco idealny sposób. Oparł się leniwie ramieniem o ścianę, wyglądając bardziej na zaniepokojonego niż zirytowanego. W przeciwieństwie do pozostałych, miał mnóstwo tatuaży, które zdobiły mu ramiona. Ściskał telefon w dłoni, jakby był gotowy zadzwonić po karetkę, choć po chwili jego spojrzenie sugerowało, że wolałby załatwić mi miejsce w kostnicy.

Cassian wszedł ostatni, spokojny jak zawsze, trzymając w dłoniach kubek wymalowany kotkami. Rzucił okiem na braci, a następnie na moje szaleństwo i tylko się uśmiechnął.

– Serio? – prychnął rozbawiony. – Nie widzicie, że jest podekscytowana?

– Podekscytowana? – wycedzili wspólnie najstarsi chłopcy.

– Że niby co? – Levi zlustrował mnie spojrzeniem. – Nastraszyłaś nas na śmierć z powodu... czego? Wyprzedaży Chanel?

Wydałam z siebie kolejny radosny pisk, ściskając telefon przy piersi. Wykonałam kilka piruetów, niemal pękając ze szczęścia.

– To o wiele lepsze niż Chanel! – Policzki bolały mnie od szczerzenia się, ale nie potrafiłam przestać.

Nicholas pocierał skronie, jakbym przyprawiła go o migrenę.

– Chyba bym ją zamordował, gdyby obudziła mnie z powodu wyprzedaży – wymamrotał ponuro. – Powiesz w końcu co się stało?

– Dostałam się, dostałam! – Podskakiwałam radośnie. – Zostanę projektantką wnętrz na Instytucie Pratta!

– Drzesz się, jakby obdzierali cię ze skóry, bo dostałaś się do jakiejś szkoły? – Levi skrzyżował ramiona na torsie z wyraźnym oburzeniem. – Miałem zamiar zadzwonić na policję.

Jakiejś szkoły? – powtórzyłam urażona. – Gdybyś chociaż przez dwie sekundy użył swoich szarych komórek, wiedziałbyś, że to prywatna, prestiżowa uczelnia! To niemal jak Harvard!

Usta Leviego wygięły się w szyderczym uśmiechu, ale zanim zdążyłby odpowiedzieć, rozbrzmiał zachrypnięty głos Nico.

– Jaki kierunek? – zapytał, kierując się w stronę ekspresu do kawy.

– Projektowanie wnętrz! – Wyrzuciłam z dumą dłonie w powietrze. – To sztuka, to architektura, tworzenie przestrzeni, w których człowiek wyraża swoje wnętrze!

– Żałuję, że zszedłem na dół – jęknął drugi maruda. – Mogę już wrócić do pracy?

– Gdybyś miał w sobie choć odrobinę emocji, zrozumiałbyś! – wytknęłam mu.

– Emocje są przereklamowane – odparł, ostukując kciukami ekran telefonu. – Czyli co, będziesz zajmować się meblami, poduszkami i godzinami rozmyślać o tym, jaki odcień różu najbardziej wpasuje się we wnętrze? – Wygiął brew, nawet nie racząc mnie spojrzeniem.

Przewróciłam oczami z prychnięciem. Moi bracia mieli znacznie łatwiej, bowiem obaj zdecydowali się na studia związane z cyberbezpieczeństwem – Nico poszedł na inżynierię bezpieczeństwa, zaś Levi na informatykę, by oboje mogli dołączyć do firmy taty. Jedynie Cassian i ja nie zamierzaliśmy iść w ich ślady – ja wybrałam projektowanie, zaś on medycynę.

– Boże, Levi, dlaczego ty ją zawsze prowokujesz? – mruknął marudnie Nico. – Zaraz się rozgada i przez kolejne dwie godziny będzie o tym gderać.

– To moje hobby – przyznał, ledwie wyginając kącik ust.

Uroki bycia najmłodszą siostrą? Nie znalazłam ani jednego.

Cóż, może poza tym, że gdy byłam mała, to oni obrywali za mnie. Im starsza byłam, tym bardziej przekonywałam się, że zasłużyli. Zresztą, nie miałam nikomu innemu się pochwalić, nie licząc braci i przyjaciółek. Rodzice wylecieli do Paryża na rocznicę ślubu, więc mieliśmy dom dla siebie przez najbliższy tydzień.

– Olej tych ignorantów, dla nich pokój mógłby składać się wyłącznie z łóżka – stwierdził Cass, po czym objął mnie czule ramionami. – Czyli co, oficjalnie nasza mała Pinky Pie jest studentką?

– Założę się o sto dolców, że pierwsze pytanie taty będzie brzmiało Czy to znaczy, że wyjeżdżasz? – Levi niemalże idealnie naśladował głos ojca.

Zacisnęłam usta. Nie dało się ukryć, że rodzice chcieli mieć nas blisko, ale wiedziałam, że w głębi duszy ucieszą się, gdy tylko minie początkowy szok.

– A ja drugie tyle, że mama będzie płakać. – Cassian przewrócił oczami.

– Zacznijmy od tego, kiedy mama się nie wzrusza? – parsknął wytatuowany chłopak. – Sęk w tym, że my z Nico nie darliśmy się na cały dom, gdy dostaliśmy się na uniwersytet kalifornijski.

– O tak, jesteś taki inny – prychnął Nicholas. – Chwaliłeś się tym na lewo i prawo w dość chłodny sposób, a potem przez następny miesiąc wplatałeś to w dosłownie każdą możliwą rozmowę.

– Nawet swoje bio na insta zmienił na Berkeley, dziwko. – Zgodził się z nim blondyn.

– To była ironia – wymamrotał Levi. – No i w tamtym czasie leciałem na tę młodą wykładowczynię, ale przeszło mi, gdy zaciążyła.

Wszyscy posłaliśmy mu skonfundowane spojrzenia.

– Ej, nie powiedziałem, że ze mną. – Uniósł obronnie dłonie. – Nie zbliżyłem się do niej, jasne?

Zignorowałam ich bzdury, po raz kolejny przewracając oczami i skupiłam się na tym, co najważniejsze – na mnie.

– Czy moglibyśmy wrócić do świętowania tego, że wasza siostra dostała się do jednej z najlepszych szkół projektowania? – Zamachałam telefonem w dłoni, na którym widniał otwarty mail.

– Wiesz, że jesteśmy z ciebie dumni. – Nico posłał mi ciepły uśmieszek. – Po prostu Levi musi się upewnić, że wszystko kręci się wokół niego.

– Wal się, tancerzyku.

Najstarszy brat w ciągu sekundy zmienił nastawienie z optymistycznego na żądne mordu. Sposób, w jaki zerknął na drugiego bruneta, sprawił, że Levi dumnie uniósł kącik ust.

Przycisnęłam dłoń do czoła z przesadną rozpaczą i dramatycznie opadłam na narożnik.

– Nie wiem, dlaczego w ogóle spodziewałam się szczerej, normalnej reakcji z waszej strony – fuknęłam głosem przepełnionym irytacją. – Inni bracia zabraliby swoją siostrę na jakiegoś gratulacyjnego drinka, albo chociaż... no nie wiem, wystrzeliliby konfetti?

– O tak, wasza wysokość – prychnął ironicznie Levi i wykonał szyderczy ukłon. – Co jeszcze? Może mamy wydrukować twój list akceptacyjny i powiesić go na ścianie?

Tak... wspominałam coś o starszych braciach? Cała trójka to moje cholerne przekleństwo, cóż może za wyjątkiem Cassiana. Pozostała dwójka wyprowadziła się z domu rodzinnego, zjeżdżając tu jedynie na weekendy, ale to i tak za dużo. Po godzinie z nimi miałam ich dość.

Niespodziewanie rozległ się dzwonek do drzwi, który uciął moją próbę odpyskowania bratu na jego drwiące komentarze. Nico potarł ręką swój nagi tors i leniwym krokiem ruszył w stronę schodów. Levi opadł na drugą część narożnika, wyciągając przy tym nogi, jakby otwieranie drzwi było poniżej jego możliwości.

– Rodzice kogoś zapraszali? – mruknął zirytowany blondyn.

– To pewnie znowu te dziewczynki z babeczkami. – Levi szturchnął mnie stopą w łydkę. – Idź im otwórz, smarkulo.

– Dlaczego ja? – burknęłam.

– Bo ja pójdę otworzyć im w masce Jasona Voorheesa. – W oczach chłopaka ukazał się złośliwy błysk. – Dzięki temu zyskam pewność, że nigdy więcej tu nie wrócą.

Skrzywiłam się na tę myśl. To było paskudne, nawet jak na niego.

– Jesteś okrutny.

– Życie. – Wzruszył obojętnie ramionami.

Z westchnieniem zwlekłam się z miejsca, a w drodze do drzwi wygładziłam sweterek i poprawiłam włosy. W chwili, w której pociągnęłam za klamkę, prawdopodobnie cały tlen wyparował mi z płuc.

Ostatnią osobą, której się spodziewałam, był właśnie on.

Rhysand.

Gdy tak stanął przede mną, przypomniał mi o tym, jak wysoki był. Miał lekko potargane włosy, choć wciąż wyglądał idealnie. Miałam ochotę wpleść w nie palce i przeczesać je, poczuć ich miękkość pod opuszkami, jednak ze wszystkich sił powstrzymałam się od tego. Czarna koszula opinała mu szerokie ramiona, a podwinięte mankiety ukazały dłonie odznaczające się żyłami.

Oparłam się o framugę, by zyskać stabilizację. Nie zemdlej. Nie zemdlej. Nie zemdlej.

– Cześć. – Jego głęboki, leniwie zachrypnięty głos pieścił mi uszy.

Zerkał na mnie srebrzysto-niebieskimi oczami, w których czaiła się burza. Już stąd czułam zapach jego drogiej wody kolońskiej.

– Eee...

Jego wzrok powędrował w głąb domu.

– Jest Nico?

No tak. Oczywiście, że przyszedł tu z powodu mojego brata.

Odchrząknęłam, przenosząc nieznacznie ciężar ciała na drugą nogę, by delikatnie wypchnąć biodro.

– Jest na górze.

Rhys znów na mnie popatrzył. To długi, obiecujący kontakt wzrokowy. Miałam wrażenie, że kolana mi zadrżały.

– Wpuścisz mnie? – Uniósł brew z wyczuwalną nutą irytacji.

– Tak, pewnie – zachichotałam głupawo, wtykając kosmyk włosów za ucho i odsunęłam się na bok. – Przepraszam, po prostu mnie zaskoczyłeś.

Przeszedł tuż obok mnie, kładąc ostrożnie rękę na moim ramieniu, uważając, by mnie nie szturchnąć. Ten krótki kontakt naszych ciał wystarczył, bym poczuła bijące od niego ciepło... i całą armię motyli w brzuchu. Nie mogłam powstrzymać się przed zaciągnięciem się wonią jego zmysłowych perfum.

Moje zauroczenie wobec niego wydawało mi się śmieszne. A jednak, z jakiegoś powodu mój umysł świrował na jego widok. Zamknęłam drzwi, a następnie wzięłam głęboki oddech.

Tylko spokojnie. Rhysand jest w twoim domu. To nic wielkiego.

Ruszając za mężczyzną, po raz kolejny poprawiłam włosy, po czym splotłam palce za plecami, by ukryć ich drżenie.

– Dobrze dzisiaj wyglądasz – skomplementowałam go.

Ledwo zerknął na mnie przez ramię, mrużąc przy tym powieki.

– Dzięki.

Ani krzty zainteresowania. No tak. Cały on. Skorzystałam z okazji, by móc podziwiać go spojrzeniem tu i tam. Boże, dlaczego on musiał być tak dobrze zbudowany?

– Wybierasz się gdzieś dzisiaj? Praca? Może jakaś... randka? – zgadywałam, posyłając mu delikatny uśmieszek. – Jesteś cały wystrojony.

– Zawsze się tak ubieram – mruknął zobojętniałym tonem.

Och, idiotko. To było niemal tak oczywiste, jak to, że trawa jest zielona, a niebo niebieskie. Prawdę mówiąc, gdy był nastolatkiem, rzadko kiedy widziałam go w bluzach. Stawiał raczej na koszule czy eleganckie swetry.

– Cześć – rzucił, witając się z moimi braćmi.

Sposób, w jaki się poruszał, wręcz emanował pewnością siebie, jakby to on był właścicielem tego domu. Levi nawet się nie pofatygował, by wstać, po prostu wyciągnął do niego dłoń.

Szerokie ramiona Rhysa naprężyły się subtelnie pod koszulą, gdy wymienili uścisk. Moja wyobraźnia powędrowała do scen, do których wyraźnie nie powinna. Nie teraz.

– Nudziło ci się, że pofatygowałeś się tu przyjść? – rzucił wytatuowany chłopak.

– Zawsze się fatyguję, gdy w grę wchodzą interesy. – Zacisnął na moment szczękę, uwydatniając przy tym linię żuchwy. – Jest Nico?

– Nico! – zawołał Levi. – Zaraz zejdzie, pewnie się ogarnia.

Wetknęłam kosmyk włosów za ucho i niepewnie przygryzłam wargę.

– Chcesz może kawy? – zaoferowałam.

Laurent posłał mi sekundowe spojrzenie.

– Tak.

Odwróciłam się na pięcie, kierując się w stronę kuchni. Musiałam się uspokoić, lecz serce dudniące mi w piersi nie chciało mi tego ułatwić. Ale nie byłam głupia – wiedziałam, że on nie dostrzegał mnie tak, jak ja jego.

To nie oznaczało jednak, że nie mogłam tego zmienić.

Wyjęłam kubek z szafki – mój ulubiony, pastelowo różowy z białymi kokardkami, a następnie ustawiłam go pod ekspresem.

– Czarną? – zawołałam.

– Tak.

Zamarłam. Męski głos dobiegł tuż zza moich pleców. Miałam już się odwrócić, gdy on po prostu mnie minął. Oparł się o blat, skrzyżował ramiona na torsie i powędrował spojrzeniem w stronę okna z widokiem na ogród.

Wcisnęłam przycisk, a już po chwili ciemna jak dusza Rhysanda kawa wypełniła porcelanę.

– Słodzisz? – zapytałam.

– Nie.

Jednowyrazowe odpowiedzi. Kolejna, typowa dla niego rzecz.

Znów na niego zerknęłam. Wydawało mi się, że był odrobinę nieobecny, jakby coś zawłaszczyło jego myśli. Dotknęłam męskiego ramienia, by zwrócić na siebie uwagę szatyna. Gdy tak się stało, przekazałam mu kubek, a nasze palce ledwie się musnęły. Trwało to nie dłużej niż sekundę, ale wystarczyło, by przeszył mnie delikatny dreszcz.

A on nic. Nie zareagował. Ani jednego błysku zainteresowania.

– Musisz być zajęty, prawda? – Wygięłam usta w nieśmiałym uśmiechu. – Prawie w ogóle cię nie widuję.

– Praca – mruknął, nim wziął powolny łyk. – No i wasz ojciec.

Ach... no tak. Chociaż nasze matki się przyjaźniły, to ojcowie wręcz przeciwnie. Unikali się jak ognia. Gdy pan Treyvon zapowiadał swoją obecność na jakimś spotkaniu, mój je omijał – i na odwrót. Wyjątkiem były jedynie święta, ale mama i tak niekiedy zmuszała tatę, by zachował spokój, a przy tym nie wykazywał jawnej niechęci wobec mężczyzny. A raczej nienawiści.

Wszystko zaczęło się ponad dekadę temu, gdy byłam małą dziewczynką. Moja mama niefortunnie zarysowała swoim autem cały bok samochodu pana Laurenta. Jeszcze wtedy nie miała pojęcia, kim właściwie był. Po raz pierwszy widziałam matkę w takim stanie, gdy cały makijaż praktycznie jej spłynął jej po twarzy od wodospadu łez, a w dodatku cała się trzęsła.

Po tym, jak mama opowiedziała o wszystkim tacie, że nieznajomy skrzyczał ją do tego stopnia, że nie była w stanie się odezwać, ojciec zażądał nagrań z monitoringu kamer z miejsca zdarzenia.

Wtedy dowiedział się też kim był sprawca roztrzęsionego stanu jego żony i wtedy rozpętała się burza. Mój tata zawsze wydawał mi się powściągliwy w emocjach, ale tamtego dnia coś w nim pękło. Z opowiadań Rhysa słyszałam, jak wparował do biura pana Laurenta bez wcześniejszego umówienia.

– Doprowadziłeś moją żonę do płaczu! – warknął niebezpiecznie niskim głosem.

– Zniszczyła mi samochód. – Pan Treyvon ledwie oderwał wzrok od papierów.

Tata wyrwał mu je wszystkie, żądając skupienia uwagi mężczyzny wyłącznie na sobie i rozrzucił papiery po gabinecie.

– Samochód możesz naprawić, to, co jej zrobiłeś... – Uderzył dłońmi w biurko, aż wszystko na nim podskoczyło. – Poniżyłeś ją publicznie, wydzierałeś się, jakby była jakąś lekkomyślną gówniarą.

Konflikt szybko się zaostrzył. Ojciec uznał, że firma ubezpieczeniowa pana Laurenta zawyżyła cenę, a on sam wyolbrzymiał szkody. Tamten oskarżył mojego tatę o chciwość. Padło wiele ostrych słów.

Nawet po latach napięcie nie osłabło. Najgorsze były wspólne święta – to już tradycja rodzin zaprzyjaźnionych z naszą, że kolacja co roku odbywała się w innym domu. Obaj mężczyźni wymuszali uprzejmość dla dobra naszych matek, podczas gdy ich oczy płonęły furią.

Wróciłam spojrzeniem do Rhysa, gdy powoli popijał kawę. Chciałam odwrócić wzrok, przestać się na niego gapić, ale to było cholernie trudne.

– Wiesz... – Zwilżyłam usta, opierając się biodrem o kuchenne szafki. – Powinieneś odpocząć. Twoja praca musi być wyczerpująca, w końcu nieustannie szkolisz się, by zostać najlepszym pilotem.

– Nic mi nie jest.

Miałam już rozchylić usta, gdy atmosferę przecięła obecność Nicholasa. Po zaspanym mężczyźnie nie było już ani śladu, ponieważ porzucił piżamę na rzecz czarnego golfu i ciemnych spodni, przepasanych grubym, skórzanym pasem. Wymienili z Rhysandem formalne uściski dłoni, zanim brat obdarzył mnie znaczącym spojrzeniem.

– Zostawisz nas samych?

– Och, interesy? – Poruszyłam zabawnie brwiami. – Nad czym pracujecie?

Wyraz twarzy brata w sekundę zmienił się w zirytowany. Sposób, w jaki przyszpilił mnie chłodnymi oczami do ściany sprawił, że natychmiast się wyprostowałam.

– Wyjdź, Daphne – mruknął z naciskiem.

Nie sprzeciwiałam się temu władczemu rozkazowi. Czmychnęłam do salonu, wskoczyłam na narożnik i oparłam głowę na zagłówku, by mieć dobry widok na rozmawiających przyszłych biznesmenów.

– Gapisz się. – Głos Cassiana przeciął moje myśli.

Natychmiast odwróciłam wzrok, a moje policzki musiały wręcz zapłonąć z zawstydzenia.

– Co?

– Słyszałaś, co powiedziałem. – Uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony. – W zasadzie, to rozbierałaś go wzrokiem.

– Ooo, czyżby nasza droga księżniczka znowu została przyłapana na pieprzeniu wzrokiem Rhysa? – Ton Leviego wręcz ociekał prześmiewczością.

Omal nie zakrztusiłam się śliną.

– Wcale nie!

– Tak, właściwie, to tak – przyznał Cass. – Rzadko kiedy się z nim zgadzam, ale w tym przypadku ma rację.

– Och, Rhysand... – jęczał Levi, przesuwając ostentacyjnie dłońmi po swoim ciele. – Jestem taka słodka, weź mnie na tej kanapie.

Chwyciłam za najbliższą poduszkę i uderzyłam go nią w łeb.

– Zamknij się! – skarciłam go.

Obaj zawyli ze śmiechu. Brunet z łatwością uniknął kolejnego uderzenia, łapiąc mnie za nadgarstki, po czym przyciągnął mnie do siebie, jakbym znów była małą dziewczynką.

– No już, po prostu przyznaj się, że masz obsesję na jego punkcie.

– Nie mam żadnej obsesji! – Natychmiast zerwałam się z jego kolan. – Przestańcie, to wcale nie jest zabawne! – Wytknęłam palcem to jednego, to drugiego. – Jestem w takim wieku, że zakochuje się w absolutnie każdym chłopaku, nawet jak ten przepuści mnie w drzwiach.

– Owszem, masz – odparł Cassian. – Prawie się śliniłaś, gdy tu wszedł. Na innych tak nie reagujesz.

Jęknęłam, chowając twarz w dłoniach. Musiałam już być cała czerwona ze wstydu.

– A tak na poważnie, daj sobie z nim spokój – mruknął Levi, podnosząc się do siadu i oparł łokcie na kolanach. – Rhys nie jest zainteresowany, marnujesz swój czas. Mogłabyś znaleźć sobie kogoś bardziej wartościowego. Póki co tylko się ośmieszasz.

– Okej, w porządku! – Wyrzuciłam dłonie w powietrze. – Lubię go, może dlatego, że jest jedynym facetem, który nie stąpa wokół mnie na paluszkach, a w dodatku nie traktuje mnie, jakbym była stworzona ze szkła, tak, jak wy.

– On jest dla ciebie za stary, Daphne. – Najstarszy z nas znacznie się skrzywił. – Naprawdę myślisz, że możesz uwieść typa, który dosłownie widzi w tobie jedynie naszą młodszą siostrzyczkę?

– Wiesz, jak to w ogóle jest być tym najmłodszym? – westchnęłam zrezygnowana. – Zawsze jesteś tym naiwnym, niedoświadczonym, nietraktowanym poważnie. To wkurza.

– Pinky, ale tu nie chodzi o to, że jesteś najmłodsza. – Cass ostentacyjnie przewrócił oczami. – Chcesz, żeby on zobaczył w tobie kobietę, ale ty nadal jesteś dzieciakiem, który gapi się na niego od lat, licząc na odrobinę uwagi. – Zajrzał do swojego kubka z herbatą i wykrzywił usta. – A my się martwimy o ciebie, ponieważ jesteś dla nas ważna i wiemy, jak bardzo wrażliwa potrafisz być.

Zwinęłam dłonie w pięści, starając się zapanować nad wewnętrznym gniewem, który aż kipiał mi pod skórą.

– Aktualnie jesteście dupkami – rzuciłam zirytowana.

– Realistami – raczył poprawić mnie Levi. – Dosłownie wyglądasz na zdesperowaną.

– To nieprawda. – Skrzyżowałam ramiona pod piersiami. – Po prostu wykorzystujecie okazję, by się ze mnie nabijać.

– Och, czyżby? – Brunet wygiął kącik ust w kpiącym uśmieszku. – Dosłownie trzepotałaś do niego rzęsami i niemal mruczałaś, gdy proponowałaś mu kawę.

Prychnęłam, nie mogąc ich dłużej słuchać. Miałam ochotę zaszyć się w pokoju i nie wychodzić z niego aż do powrotu rodziców.

– Daphne, za kilka miesięcy idziesz na studia. – Cassian najwyraźniej zamierzał bawić się w psychologa. – A poza tym, gdyby tata się dowiedział, że Laurent chociażby próbowałby się do ciebie zbliżyć, najpierw połamałby mu ręce, a później osobiście by go wykastrował.

– Tata by mnie zrozumiał – upierałam się. – A jeśli nie on, to mama. Dla niej miłość jest uczuciem niewymagającym żadnej dyskusji.

– Miłość? – wycedził Levi, jakby brzydziło go to słowo. – Gdyby Rhys był w tobie zakochany, nie obrażałabyś się teraz na nas. Zapewne właśnie rozpierdalałby pod tobą łóżko, znając jego seksualne podboje. Ace trochę poopowiadał o ich licealnych przygodach.

Twarz płonęła mi ze złości i absolutnego upokorzenia.

– Jesteś obrzydliwy – mruknęłam, odwracając się na pięcie. – Absolutnie najgorsza istota ludzka stąpająca na tej planecie.

Wybiegłam z salonu, wściekła jak nigdy wcześniej.

Durnie.

Nienawidziłam ich.

Nie podobało mi się, że mieli rację.

Ale oni tego nie rozumieli. Z nich wszystkich jedynie Nico był prawdziwie zakochany. Levi poświęcał się treningom na torze, sekretnie zabawiając się ze swoimi „fankami", a Cassian z niczym się nie spieszył.

Znalazłam się w połowie schodów, gdy usłyszałam znajomy, niski głos.

– A gdzie jest mała?

Zamarłam. Złapałam się poręczy, a oddech utknął mi gdzieś w drodze do płuc.

Mała. Zapewne ucieszyli się z tego stwierdzenia, że nic kompletnie dla niego nie znaczyłam.

– Poszła na górę – odparł Levi. – Jest kapryśna. Niedługo wyjeżdża na studia, wiesz jak to jest.

Kapryśna?! Dosłownie wyprowadził mnie z równowagi!

Chciałam tam wrócić i przywalić mu w łeb, ale nie mogłam. Nie, gdy Rhysand tam był. Zmusiłam się do kontynuowania drogi do swojego pokoju. Wślizgnęłam się do środka, po czym zamknęłam ostrożnie drzwi.

Opadłam na łóżko, a serce waliło mi na tyle mocno, że czułam, jak grzechotało mi w żebrach. Wpatrywałam się w łóżko, próbując zapanować nad wewnętrzną burzą emocji. Słowa braci wciąż rozbrzmiewały mi w głowie.

Potrzebowałam czegoś, co mnie od tego odciągnie. Sięgnęłam po telefon leżący na stoliku nocnym i pospiesznie wystukałam wiadomość na grupowym chacie.

Od: Daphne
Kod CZERWONY!!!

Odpowiedzi nadeszły natychmiast.

Od: Aria
Ja pierniczę. Jak bardzo jest źle?

Od: Anthea
Określ to w skali od „Potrzebuję wina" do „Zamierzam uciec do innego kraju".

Od: Daphne
Potrzebuję cholernego egzorcyzmu.

Od: Aria
Czyli chlejemy. Bądź gotowa za 20 minut.

Od: Anthea
Za 40*. Mam maseczkę na twarzy.

Zablokowałam telefon i odrzuciłam go na bok. Chwyciłam za poduszkę i przycisnęłam ją sobie do twarzy, by za moment wykrzyczeć w nią całą swoją frustrację.

#GoingDark

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro