05.042021
Początkowa wstawka jest dla mnie niezrozumiała do teraz, nie wiem co to tam robiło. Otóż, dostałam ciasto na chleb, po czym zostałam zamknięta w małym, pustym pokoju o czarnych ścianach. Z tego co zrozumiałam, moim zadaniem było wyrobienie tego ciasta, ale po pewnym czasie mi się znudziło, więc... rozprowadziłam ciasto po całej podłodze pokoju tak, aby nie było widać podłogi. Jakimś cudem mi się to udało. I tyle.
Zmiana scenerii, jestem pracownikiem w szpitalu psychiatrycznym dla węży. Moim zadaniem jest praca z moim aktualnym „pacjentem" w kontakcie 1 na 1, bez żadnych środków bezpieczeństwa. I dostaliśmy wiadomość, że przyjdzie wycieczka [fajnych ludzi], więc chciałam przyszpanować. Poinformowałam swoich współpracowników, że planuję zrobić coś ryzykownego, czego jeszcze nie dopracowaliśmy. Nie wiem do końca co to miało być, ale wszyscy mi odradzali. No ale ja jestem mną i zostałam przy swoim.
Przyszła ta wycieczka i na minutę przez ich wejściem spanikowałam i podbiłam do [współpracownika jakiegoś], żeby mi pomógł bo sobie nie poradzę, ale on kazał mi spierdalać. W ten sposób musiałam spróbować zrobić tą ryzykowną rzecz, ale zjebałam, przez co wycieczka została wyproszona i wszyscy pracownicy musieli być ewakuowani do hallu głównego.
Z racji, że długo czekaliśmy, właściciel postanowił zorganizować nam rozrywkę. Tym sposobem po kilku minutach pojawił się u nas Robert Lewandowski, aby pokazać nam, jak się używa nowego automatu do kawy. Byliśmy umiarkowanie zainteresowani, więc praktycznie nikt nie zwrócił uwagi, kiedy lewy skończył prezentację i wyszedł. Dopiero po chwili okazało się, że zwinął się bez płacenia.
Był to skandal do tego stopnia, że zostały wezwane służby specjalne, które już na wejściu uznały, że wszyscy braliśmy udział w tym spisku. Rozpoczęła się eksterminacja – pracownicy szpitala byli mordowani bez słowa. Mi i kilku innym udało się uciec z budynku, ale byliśmy gonieni. Dwoje lekarzy, którzy biegli ze mną, zostało zastrzelone na moich oczach. Do mnie zaczął się zbliżać jeden z tych ścigających, ale udało mi się go powalić i kilka razy uderzyć w głowę kamieniem, aż stracił przytomność.
Nie czekając zaczęłam biec dalej, aż dotarłam do kolejnych budynków. Była to jakaś hala, w której właśnie miało miejsce spotkanie tirowców. Obok zauważyłam zamknięty garaż dla tirów, więc do niego weszłam. Słysząc, jak dogania mnie pościg, postanowiłam wspiąć się na dach jednego z tirów. Leżałam tak dość długo, z góry patrząc jak ścigający szukają mnie między pojazdami. Po pewnym czasie poddali się, a do garażu zaczęli wracać kierowcy tirów. Postanowiłam, że to jest to.
Leżałam na dachu tira przez kilka godzin jazdy, aż dojechaliśmy do... Krakowa. Przy pierwszym postoju w mieście zeszłam z tira i zaczęłam wędrować po mieście, zastanawiając się, co mam dalej zrobić. Dotarłam do jakiegoś parku, przez który płynęła wielka rzeka, a dookoła były rabatki pełne pięknych kwiatów. Patrzyłam sobie na to, aż zaczęła do mnie gadać jakaś kobieta. Nie przeszkadzałam jej, ale też jej nie słuchałam. W pewnym momencie zostałam wyrwana z przemyśleń, kiedy kobieta klepnęła mnie w ramię i powiedziała „ok, od teraz u mnie pracujesz".
Z racji, że kiedy ona mówiła myślałam o czymś kompletnie innym, nie miałam pojęcia o czym mówi, ale się zgodziłam. Poprowadziła mnie do budynku stojącego kawałek dalej, który okazał się być szkołą językową połączoną z domem dziecka. W między czasie wyjaśniła mi, że w zamian za pracę otrzymam zakwaterowanie i wyżywienie, co było moim ratunkiem w tamtym momencie. Początkowy plan zakładał, że będę uczyć francuskiego, ale finalnie z jakiegoś powodu uczyłam angielskiego (pewnie dlatego, że nie umiem francuskiego).
Po oprowadzeniu mnie po bardzo skromnym wnętrzu i przedstawieniu mnie drugiej pracownicy, nadszedł czas, żebym poznała dzieci. Okazało się, że aktualni mieszkańcy tego sierocińca to cztery... chomiki? Ciężko to opisać, przypominało to coś na zasadzie furry, posiadały wszystkie umiejętności normalnych ludzi, takie jak, mówienie, myślenie etc., po prostu wyglądały jak chomiki ludzkich rozmiarów.
Praca z nimi nie różniła się od pracy ze zwyczajnymi dziećmi, normalnie się uczyły. Przydały się tam moje umiejętności jako domniemanego psychiatry, ponieważ jeden z rzeczonych maluchów miewał napady lękowe, a mi udawało się go uspokoić.
Ciekawa była kwestia wyżywienia, ponieważ standardowym posiłkiem było... coś, co przypominało wyglądem brownie, tylko w formie masy. Nie pamiętam czy miałam okazję ocenić bezpośredni smak tego tworu, ale to nie istotne. Bardziej warty uwagi był wg mnie sposób podawania. Mianowicie, jadło się to jedynie po uprzednim wycięciu tego w różne kształty za pomocą foremek do pierniczków. Zależnie od kształtu formy, masa miała inny smak.
Co jakiś czas przychodził handlarz z nowymi formami do nabycia. Jako biedny, podupadający dom dziecka nie mieliśmy zbyt wielkich oszczędności, dlatego zawsze jako pracownice dorzucałyśmy coś ze swoich pieniędzy, byle kupić jak najwięcej, ze względu na to, jak wielką radość nowe foremki sprawiały podopiecznym.
W trakcie gdzie oryginalna ja wykonywałam jakieś codzienne obowiązki w moim nowym miejscu zamieszkania, nasza duchowa wersja przechodzi w tryb spectator. Kawałek od rzeczonej szkoły językowej, z perspektywy trzeciej osoby, widzimy Przemka i robsona. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że są oni pod postaciami kamieni. Dużych, kilkumetrowych kamieni. Nikt z przechodniów nie zwraca na nich uwagi, więc trzeba przyjąć, że taki widok to w tym uniwersum coś normalnego.
Z ich rozmowy można wywnioskować, że szukali oni mnie. Mówią o tym, że nie uda mi się przed nimi uciec i zawsze przyciągną mnie z powrotem, co jest zapewne aluzją do mnie uciekającej z kanału głosowego kiedy się nudzę i Przemka wrzucającego mnie tam ponownie.
Końcówki snu nie pamiętam już aż tak dobrze. Wiem, że wracamy do perspektywy pierwszej osoby. Jesteśmy nad morzem (z jakiegoś powodu w tej rzeczywistości kraków jest nad morzem), moim zadaniem jest pilnowanie podopiecznych, kiedy oni bawią się w wodzie. Po pewnym czasie nudzę się spacerowaniem po plaży, kiedy między nadmorskimi skałami dostrzegam jaskinię. Całkowicie zapominam, że miałam pilnować dzieciaków, i wchodzę do jaskini. Przez chwilę idę w ciemności, brodząc po kostki w wodzie. Po pewnym czasie dostrzegam coś świecącego. Podeszłam i zobaczyłam, że to świecąca meduza z twarzą muminka. To ostatnie co pamiętam.
o chuj chodzi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro