Prolog
W skromnej, drewnianej, urządzonej bardzo skromnie chacie siedziały na podłodze dwie osoby. Całe pomieszczenie było niewielkie, a krzesło, skromne biurko, jedna spora skrzynia i zbita ze starych desek prycza, dodatkowo tą przestrzeń ograniczały. W centrum jedynej izby w całej chacie na podłodze leżał okrągły, czerwony dywan, z wyszytym niebieskim wzorem okręgu. Środek ów dywanu płonął, ale nie spalał się. Jasne płomienie unosiły się minimalnie nad czerwonym materiałem na wysokość kilkunastu centymetrów, dzięki czemu idealnie oświetlały całe pomieszczenie. Po obu stronach tego nietypowego ogniska siedziały dwie osoby. Jedną z nich był mężczyzna w podeszłym wieku, ale mimo tego silny i dostojny. Siedział wyprostowany z rękami na kolanach. Na twarzy miał widoczny biały zarost, lekko podkrążone i czerwone oczy, a po prawej stronie na policzku wyróżniały się dwa spore znamiona. Starzec miał na sobie skromne spodnie z lnu i wełnianą tunikę, oba elementy w kolorze brudnej bieli. Po drugie stronie siedział chłopiec. Wzrostu raczej mizernego, o wątłej, ale nie kościstej budowie ciała. Usadowiony był w podobnej pozycji co starzec, jednak był lekko przygarbiony. Ze względu na wysokie urodzenie twarz miał pełną, gładką i bardzo dziecięca. Włosy w kolorze bardzo ciemnego mosiądzu spięte były z tyłu w krótki kucyk.
- Opowiedz mi coś jeszcze, proszę.
- Nie masz dosyć? Jesteś tu już dość długo, rodzice będą się martwić.
- Lubię twoje opowieści. Proszę. Jeszcze tylko jedna.
- No dobrze... co by tu opowiedzieć?
- Powiedz tą historię o Ezeulu.
Starzec zaśmiał się.
- Nie masz jej dosyć?
- Nie, bardzo ją lubię.
- No dobrze. Jak to szło...
- Przed wieloma laty.
- Mhm... oczywiście. No więc:
Przed wieloma laty, u wojny mizernych początków, gdy to dopiero dwie grupy poczęły się rozdzielać, a wrogość i nienawiść do powszechnych nie należały, żył pewien polityk. Politykiem był mądrym i doświadczonym, gdyż w wysokiej rodzinie technologów był urodzony. Gdy ksenofobia poczęła się rozszerzać, niczym zaraza i pierwsi magowie zaczęli opuszczać ziemie wspólne i osiedlać na wschodzie, Ezeul, jak zwał się ów polityk, jako jedyny nawoływał do jedności. I mimo jego płomiennych przemów, nikt nie chciał go słuchać.
- Poza jedną osobą - wtrącił młodzieniec.
- Poza jedną osobą - potwierdził stary, po czym kontynuował swą opowieść:
Jedyną osobą, która na wystąpieniach jego nie gwizdała i nie szkalowała polityka, była Marienne. Piękna i młoda dziewczyna mogła godzinami słuchać słów Ezeula. Wkrótce, zrządzeniem losu, dwoje ludzi poznało się i jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, stali się sobie bliscy. Jednak nie był im pisany wspólny los. Dziewczyny bowiem ród wywodził się z czarodziejów. Spotykali się po nocach, rozmawiali długo, a Marienne nauczyła Ezeula kilku prostych zaklęć i podstaw korzystania z magii. Pewnego dnia, a było to w przeddzień wybuchu otwartej wojny, polityk zobaczył swoją ukochaną, wraz z wieloma innymi kobietami i mężczyznami na placu głównym stolicy świata. Stojący na środku mag wysokiej rangi takie oto słowa do tłumu kierował:
- Ci oto ludzie dopuścili się strasznej zbrodni. Zdradzili oni cały ród magiczny, wiedzę swą technologom przekazując i dając im możliwość korzystania z magii dla nich zakazanej. Tych tu obecnych, oraz wszystkich tych technologów, którzy choć w najmniejszym stopniu magię znają, niniejszym na śmierć i wieczne potępienie skazuję.
Tym samym Marienne wraz z innymi jej podobnymi, spłonęła w ogniu utworzonym z wielkiego okręgu na placu, a wszystko to zrozpaczony Ezeul musiał oglądać. Młody polityk, niemocy swojej czoła stawić zmuszony, przyjął imię tego, co niesie światło i poprzysiągł...
Rozległo się pukanie do drzwi. Starzec przerwał opowieść i pospiesznie wstał.
- Kto tam?
- Straż. Proszę otworzyć.
Stary zwrócił się do chłopca:
- Schowaj się pod łóżko.
Ten wykonał szybko polecenie, a właściciel domu podszedł do drzwi i zdjął z nich zaklęcie blokujące. Do izby weszło dwóch gwardzistów w prostych kirysach, luźnych spodniach, uzbrojonych w długie halabardy.
Wyższy z nich zaczął
- Przyszliśmy...
- Tak, tak, skontrolować mnie. Bo co innego może robić straż u kogoś takiego jak ja?
Ostatnie słowa wypowiedział z przekąsem, a potem dyskretnie odwrócił rękę w stronę łóżka i narysował w powietrzu okrąg z dziwnym symbolem w środku.
- Po ostatnim razie mamy co do ciebie podejrzenia. Sąsiedzi mówią, że na pewno coś ukrywasz.
- Ostatnio dostałem nauczkę, a wiem, że tylko dzięki Tytowi jeszcze żyję. Poza tym, wiesz jacy są ludzie z okolicy, zawsze znajdą coś, żeby dogryźć innym.
- Raz dostałeś szansę, ale wiesz co grozi za szkolenie technosa w magii. Drugi raz nie zlitują się nad Tobą.
Starzec spuścił głowę
- Wiem.
- To dobrze.
Powiedziawszy to strażnik wszedł do izby i rozejrzał się. Chłopiec pod łóżkiem trząsł się ze strachu. Z tej perspektywy mógł zobaczyć tylko łydki i stopy odzianego w symbole gwardii mężczyzny. Widział jak ten zagląda do skrzyni i grzebie w niej, a gdy zaczął się zbliżać do łóżka, chłopakiem jeszcze bardziej wstrząsnęło. Strażnik stanął tak, że spod łóżka widać było piszczele i buty. Strach pomyśleć co by było, gdyby teraz się schylił i zobaczył trzęsącego się chłopca, dla którego przed strach, czas płynął kilka razy wolniej. Na nieszczęście dla chłopca, strażnik zgiął się w pasie tak, że chłopak widział jego groźne, ciemnobrązowe oczy. Był pewien, że go widzi. Strażnik chwilę patrzył się na podłogę pod łóżkiem, a potem wyprostował się. Chłopcu coś stanęło w gardle, już czekał, aż ktoś rozkaże aresztować starca, albo jego. Jednak wbrew oczekiwaniom, usłyszał z ust strażnika:
- Czysto. Możemy iść.
Gwardzista, który przeszukiwał pokój wyszedł pierwszy, a za nim drugi, zamykając za sobą drzwi z głośnym hukiem, a przynajmniej takim, na jaki pozwalało stare drewno.
Starzec po wyjściu strażników jeszcze chwilę stał pod drzwiami, a potem nakazał chłopcu wyjść spod łóżka. Ten wyczołgał się, otrzepał, a następnie podszedł do swojego mistrza i zapytał:
- Nie będziesz miał przeze mnie kłopotów?
- Mówiłem ci wiele razy czym ryzykujemy, ale jesteś jeszcze za młody, żeby się tym przejmować.
- Nie chcę sprawiać kłopotów.
Stary uklęknął przed chłopcem.
- Mi nie sprawiasz żadnych, ale twoim rodzicom już tak. Na pewno się o ciebie martwią - wstał. - No... leć już, do zobaczenia.
Podeszli do drzwi, a po tym jak starzec wyjrzał przez framugę sprawdzić, czy nikogo na zewnątrz nie ma, chłopiec wyszedł. Pobiegł kawałek w stronę lasu, ale po chwili odwrócił się i przybiegł z powrotem pod drzwi chaty.
- Czekaj. Nie skończyłeś historii. Powiedz, co poprzysiągł Ezeul?
- Znasz przecież odpowiedź.
- Ale chcę ją usłyszeć od Ciebie.
- Ezeul... On... on poprzysiągł zbawić świat.
______________________________
WhiteWilkor: O to przed wami prolog nowej historii, którą piszę ramię w ramię z Pan_Patapon, który wykonał okładkę oraz grafikę przedstawiającą jednego z głównych bohaterów, którą teraz możecie zobaczyć u niego, a wkrótce także tutaj. Tym razem nasz pomysł wychodzi z fazy planu i staje się rzeczywisty.
Pan_patapon: Tym razem...
W: Wciąż możemy wrócić do tamtej pracy.
P: Póki co, skupmy się na tej, tam wrócimy. Może. Kiedyś...
W: Narazie pracujemy nad tą, tamtą się jeszcze napisze.
P: I wreście wykorzysta się mapę z najlepszego programu graficznego, Painta!
W: Tak, mapa do Deus vult jest robiona w Paincie
P: Dobra, dość o tamtej. Szybkie pytanie: Te dialogi są w ogóle potrzebne?
W: Na pewno nam nie zaszkodzą
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro