29
-Yyy... Kochanie...
- Nie nazywaj mnie tak - warknęłam w stronę kobiety.
- To Fabian. - wskazała na mężczyznę. - Mój... mój... chłopak - wykrztusiła.
- Mąż. - rzucił mężczyzna, otwierając kolejne piwo.
- Mąż?! - myślałam, że sie przesłyszałam. - Od śmierci ojca minęło dopiero 2 miesiące! A ty juz sobie męża znalazłaś? Męża! Czy ty kobieto słyszysz co mówisz? Masz męża 60 dni po śmierci mojego ojca?! Czy ty jesteś normalna?! Nienawidzę Cię! Matka - westchnęłam sarkastycznie - Już nie mam matki. - w tym momencie odwróciłam sie na pięcie i weszłam na górę. Po chwili zaczęłam pakować nasze walizki.
Poczułam rękę Dawida na swoich biodrach, która szybkim ruchem odwróciła mnie w jego stronę.
Jego usta błyskawicznie znalazły sie na moich.
Oparłam sie o ścianę, po czym odsunęłam od Dawida.
- Nie chce tu być... - jeknęłam wtulając sie w jego tors.
- Wiem skarbie, wiem... - pocałował mnie w czoło.
Po czym usiadł na łożku patrząc w ścianę.
- wyjeżdżamy. - oznajmił
Szybko podniosłam sie i ruszyłam z walizkami w stronę wyjścia.
Podbiegłam do drzwi i założyłam buty.
Ostatni raz spojrzałam na matkę która wpatrywała sie we mnie jak w obrazek...
Machnęłam ręką i tym samym rozbiłam wazon stojący obok mnie.
- Pękło, tak jak moje serce.
Po tych słowach delikatnie zamykając drzwi, opuściłam dom.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro