28
Siedząc na kanapie z kostką lodu przy nodze, oglądałam telewizje, czekając aż Dawid z mamą wrócą z zakupów. Tak, tak, pojechali na zakupy.
Nie wiem po co, na co i dlaczego, ale tak już musiało być. Nie wiem o co im chodzi z tymi zakupami, no ale okej.
Nagle usłyszałam jak drzwi zamykają sie z hukiem.
- Jesteśmy skarbie! - usłyszałam słodki głosik mamy.
Przysięgam, że gdybym mogła wstać podeszłabym i przywaliła jej w twarz.
Niestety moje plany krzyżowała skręcona kostka, rzuciłam wiec tylko "cześć" i wróciłam do oglądania serialu, który nagle stał się bardzo ciekawy.
Po paru chwilach poczułam czyjeś ręce na swoich oczach, delikatnie uniosłam usta, zwijając je w śmieszny dziubek i musnęłam dłonie chłopaka.
Ten odrazu zabrał ręce, a jego usta zderzyły sie z moimi.
- ekhem... - no tak... Matka.
Dawid przeskoczył oparcie kanapy, tak, że teraz siedział obok mnie.
Nasze ręce toczyły zawzięta walkę o pilota, podczas gdy twarze pozostawały kamienne.
Chwile pózniej obydwoje wybuchnęliście śmiechem.
Podniosłam głowę, by zobaczyć matkę nakładająca masę do robienia ciasta na blachę.
Odwróciłam się, kładąc głowę na ramie chłopaka.
***
Leżeliśmy na łożku, gdy nagle usłyszałam męski kaszel.
- Eee... Dawid? - uniosłam sie delikatnie
- Chodź.
Wstał i podniósł mnie, ułożył mnie sobie na rękach, chociaż upierałam sie, ze mogę zejść sama.
Schodząc po schodach, zobaczyliśmy siwego faceta, palącego papierosa, przy otwartym oknie w kuchni, matka właśnie wychodziła z łazienki. Podeszła do niego i przywitali sie buziakiem.
Chwile później obydwoje odwrócili się a nasze spojrzenia sie spotkały.
- Słucham. - parsknęłam.
---
Kolejny rozdział!
Wena chyba wróciła!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro