Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIII

Kochani, jesteśmy już w mniej więcej połowie mojego Drarry.
Do tej pory pamietam, jak na początku sierpnia napisałam Pierwszy rozdział, od tak dla siebie. Wtedy bym nawet nie pomyslała, ze go wstawie i że ktoś to w ogóle bedzie czytał!
Dziękuje wam bardzo<3

Harry w pośpiechu złapał kurtkę i wypadł z dormitorium. Biegnąc, założył płaszcz. Zerknął jeszcze raz na zegarek. 10 minut. Przyspieszył.
Opuścił zamek i ruszył do Hogsmeade.
Pod Trzy Miotły dotarł równo o 17:30. Pchnął drzwi i jego przybycie obwieścił dzwonek nad nimi zawieszony. Rozejrzał się po barze i natychmiast ukrył za, notabene bardzo obładowanym, wieszakiem na kurtki. Przy oknie siedział Ron. Mało tego, był z Parkinson!
Harry szybko, zasłaniając twarz, ominął ich stolik, ale wątpił czy przyjaciel by go dostrzegł, nawet gdyby darował sobie zabawę w chowanego. Weasley był zbyt zajęty rozmową z Pansy.
Potter omiótł wzrokiem pomieszczenie i dojrzał platynowe włosy, których szukał odkąd tu wszedł. Odrazu skierował się w stronę Malfoya.
Idąc, zauważył, że Draco jest zamyślony i jakby... Smutny? Czy to coś związane z nim? Jego wina?
Natychmiast jednak odrzucił podobne hipotezy, bo blondyn na widok Pottera momentalnie się rozpromienił. W jego chłodne zazwyczaj oczy wskoczyły wesołe błyski, a na twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Wstał i podszedł do Harry'ego z zamiarem pocałunku, ten jednak go powstrzymał.
- Nie teraz - mruknął. - Ron i Pansy tu są - wyjaśnił.
- I co z tego? - sapnął z irytacją Ślizgon, ale widząc spojrzenie bruneta tylko westchnął i Potarł w roztargnieniu czoło. - Dobra, w takim razie chodź - powiedział i złapał Pottera za nadgarstek, kierując się do wyjścia.

          * * *

To już trzeci dzień kiedy Ginny nie poszła na lekcje.
Od rana tylko leżała na łożku, wpatrując się tępo w sufit.
Po 17 skapitulowała i wstała, chcąc wyjrzeć przez okno.
Podeszła, oparła dłonie o parapet i zesztywniała. Przez błonia podążał Harry. Wyglądało, jakby bardzo się gdzieś spieszył. Szedł w kierunku Hogsmeade.
Weasley nie wahała się. Złapała w biegu kurtkę i zbiegła po schodach.
Pokonała pokój wspólny w kilku susach, nie zauważając zaskoczonych spojrzeń Gryfonów.
Wypadła na korytarz. Popędziła do frontowego wyjścia, potrącając kilkoro uczniów.
Wybiegła na dwór akurat w momencie, kiedy Potter znikał za zakrętem.
Przyspieszyła biegu.
Dotarła do Hogsmeade, depcząc Harry'emu po piętach.
Brunet kierował się do Trzech Mioteł. Gdy wszedł do środka, rudowłosa zatrzymała się.
Lepiej, żebym została na zewnątrz - pomyślała i podeszła do szyby. Przetarła ją rękawem, próbując coś dojrzeć. Zauważyła tylko kilka stolików przy oknach. Westchnęła. Nie mogła tam wejść. Nie po tym, co zrobiła kilka dni temu.
Oparła się o ścianę.
Po jaką cholerę za nim biegłam? - zapytywała siebie, choć sama nie znała odpowiedzi.
Stała tak, bezcelowo, kiedy nagle drzwi się otworzyły. Jej reakcja była natychmiastowa. Dziewczyna ukryła się za rogiem, nawet na chwilę nie tracąc z oczu wejścia do baru.
Ku jej zadowoleniu, Trzy Miotły opuszczał Harry. Jednak to nie widok Pottera ją zszokował. Zszokował ją widok Pottera idącego z Malfoyem.

           * * *

- Chyba pora się zbierać - Ron przerwał monolog Pansy, która właśnie opowiadała o wynalazku mugoli zwanym komputerem. Przez chwilę przypominała nawet Weasley'owi jego ojca.
- Co? - zdziwiła się dziewczyna i spojrzała na zegarek. - Już po 20? Rzeczywiście powinniśmy iść. - Wstała od stolika i włożyła kurtkę. - Zakładam, że mnie odprowadzisz?
Rudowłosy zesztywniał.
- Co...? - wydukał.
- No wiesz, jak na gentelmana przystało - sarknęła Ślizgonka.
Ron powoli się podniósł się z krzesła, sięgnął po płaszcz i otworzył Pansy drzwi, co ta skwitowała chichotem.
Na dworze było już dość ciemno i chłodno. Weasley pocierał o siebie dłońmi i co chwilę w nie chuchał. Przeklinał siebie, że nie pomyślał o zabraniu rękawiczek.
Za to Parkinson, w płaszczu, szaliku i czapce, szła zadowolona u jego boku i paplała wesoło na sobie tylko znany temat.

         * * *

- Gdzie jesteśmy? - zapytał Harry, marszcząc brwi.
- W specjalnym miejscu - odparł Draco. - Przychodzę tu, kiedy muszę pomysleć.
Potter rozejrzał się dookoła. Było tu naprawdę pięknie.
Ze wzgórza, na którym stali, roztaczał się widok na hogwarckie błonia oraz zamek. Ponieważ było się ściemniało, a w oknach budynku jaśniał blask świec, panowała tu romantyczna atmosfera. Gryfon nie dziwił się, że Malfoy lubił tu przebywać. Widok był urzekający.
- Chodź - mruknął blondyn, siadając na pniu przewróconego drzewa i klepiąc miejsce koło siebie. Brunet podszedł i spoczął obok. Przez jakiś czas nic nie mówili, ciesząc się chwilą. Potem jednak odezwał się Draco.
- Podoba ci się? - zapytał.
Harry tylko skinął głową, chłonąc widok całym sobą.
Malfoy delikatnie przesunął się, by być bliżej Pottera. Brunet odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął. Ślizgon nie czekał, tylko ujął jego twarz w dłonie i złożył pocałunek na jego ustach.

         * * *

- To ten... Do jutra? - powiedział Ron, gdy dotarli pod dormitoria Ślizgonów.
Pansy zachichotała.
- Tylko tyle? - spytała, z dłonią przy ustach, tłumiąc śmiech.
Nie wyglądało na to, żeby Weasley miał zamiar odpowiedzieć. Spuścił głowę i zrobił się niemal tak czerwony jak jego włosy. Parkinson przestała chichotać i podeszła do Gryfona.
Zbliżyła wargi do jego ust i pocałowała go.
- Do jutra - szepnęła na odchodnym i zostawiła Rona samego, który stał jak spetryfikowany.

          * * *

- No ładnie - powiedziała Pansy, wchodząc do pokoju wspólnego. Na kanapie leżał Blaise, a Hermiona wtulona w zgięcie jego ramienia.
Kiedy brunetka weszła, Gryfonka natychmiast zerwała się z miejsca, co nie było łatwe, ponieważ trzymał ją Zabini. W efekcie jedynie sturlała się na podłogę, na co Parkinson tylko zaśmiała się.
- Myślicie, że nikt nie zauważył? - prychnęła. - Przestańcie wreszcie bawić się w chowanego i oficjalnie bądźcie razem. - Po czym wyszła, ruszając do sypialni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro