Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VII

Koniec wakacji nadszedł szybciej, niż bym chciała:( Zaczynam teraz naukę w nowej szkole, więc mam wiele rzeczy do ogarnięcia, ale spokojnie, znajdę czas na pisanie! Tyle, że rzadziej. Rozdziały będą pojawiały się co 4-5 dni, w skrajnych przypadkach co tydzień:)
Mam nadzieję, że spodoba wam się ta część i życzę wam udanego roku szkolnego:)!
----------------------------------------------

Harry biegł korytarzami wpadając co i rusz na uczniów, ale nawet ich nie przepraszając.
Zdyszany dotarł pod bibliotekę i oparł dłonie na kolanach, chcąc chwilę odetchnąć.
Po krótkim odpoczynku otworzył drzwi, skinął na przywitanie pani Pince i rozejrzał się, szukając przyjaciółki.
Kluczył pomiędzy regałami, wypatrując brązowej burzy loków, gdy nagle dojrzał ją przy jednym ze stolików. Ale nie była sama.
Obok Hermiony siedział Ślizgon imieniem Blaise. Harry przystanął jakby nogi wrosły mu w podłogę.
Zabini musiał opowiadać jakąś zabawną historię, ponieważ szatynka co chwilę chichotała.
Potter, nie chcąc przeszkadzać, wycofał się powoli, a gdy znalazł się  już poza czujnym okiem bibliotekarki, puścił się biegiem w stronę wieży.


                  *                     *                   *                  

Pewien rudy Gryfon siedział spokojnie na łóżku i przeglądał karty z Czekoladowych Żab, gdy nagle do dormitorium wpadł  brunet.
- Harry? - Ron przełknął czekoladę. - Przecież dopiero co wyszedłeś.
- Ale... już... wróciłem... - odparł Potter, ciężko oddychając. - Hermiona... kręci... z Zabinim... - Harry cały czas miał zadyszkę po tym fenomenalnym biegu przez Hogwart.
-  Co?! - Rudzielec zerwał się z posłania i złapał Pottera za ramiona. - Co?! Jak to?! Skąd wiesz?! - wołał, potrząsając Harrym.
- Spokojnie, Ron! - brunet odepchnął przyjaciela. - Widziałem ich w bibliotece, siedz... - nie dokończył, bo Weasley'a już nie było. Własnie pędził korytarzem.
Harry zachichotał pod nosem. Dopiero teraz zauważył, że całej tej sytuacji przyglądał się Seamus.
Potter uśmiechnął się do niego.
-Zazdrosny jest - powiedział i położył się na łóżku.

                                                                   
                *          *        *

Ron wpadł do biblioteki. Rozejrzał się gorączkowo w poszukiwaniu szatynki. Przebiegł wzdłuż regałów z książkami kilka razy, zanim dojrzał Hermionę siedzącą przy stoliku wraz z Blaisem. Zagotowała się w nim złość. Zacisnął pięści i ruszył w ich stronę, gdy nagle Zabini nachylił się do dziewczyny i delikatnie musnął wargami jej usta.
- CO TY ODPIERDALASZ?! - Wrzasnął Ron. W ciągu kilku sekund znalazł się przy Ślizgonie, aby przyłożyć mu w twarz. Po bliskim spotkaniu z pięścią z nosa Blaise'a zaczęła leniwie płynąc krew, ale nie wyglądało na to, żeby chłopak się tym przejął.
- JAKIM PRAWEM CAŁUJESZ  MOJĄ DZIEWCZYNĘ?! - Krzyknął po raz kolejny, kładąc nacisk na przedostanie słowo. - NO TŁUMACZ SIĘ, KURWA!
- Jakoś nie widziałem, żeby specjalnie narzekała - mruknął z uśmiechem Zabini, grzebiąc w kieszeniach w poszukiwaniu chusteczki.
- A TY CO?! TAK PO PROSTU POZWALASZ MU NA TO?! - Teraz jego złość skierowana była na Hermionę.
- Ty w ogóle nie masz dla mnie czasu! Tylko quidditch, jedzenie, quidditch, jedzenie! - Odkrzyknęła dziewczyna.
- Co... Ja przecież... - zająknął się rudowłosy. -  Zresztą nie ważne! To nie daje ci prawa do lizania się z kim popadnie po kątach! Przecież jesteś moją dziewczyną! - Ron był coraz bardziej wkurwiony  i teraz nie wiedział na kogo bardziej.
-Już nie. - Warknęła szatynka.
- Co "już nie"?
- Nie jestem twoją dziewczyną, Ronaldzie! Z nami koniec! - Syknęła przez łzy. - Chodź. - Zwróciła się do ciemnoskórego Ślizgona. - Musisz iść do pani Pomfrey. - I po tych słowach, nie patrząc już na rudzielca, wyszła.
- Zaczekaj!!! Nie! - Krzyknął za nią Ron, lecz było już za późno.
- Chłopcze! Co to ma znaczyć! Jesteś w bibliotece, nie na boisku! - Nagle znikąd wyrosła przed nim pani Pince. - Wynocha mi stąd! Żegnam!
Weasley prychnął w odpowiedzi, ale posłusznie opuścił bibliotekę.
W jego uszach nadal brzmiały słowa Hermiony "Z nami koniec, Ronaldzie!". Wciąż nie mógł w to uwierzyć. A może nie chciał?

               *            *          *

Po raz pierwszy w życiu Harry uznał piątek za najgorszy dzień w tygodniu. Nie dość, że od rana musiał znosić użalanie się Rona po rozstaniu z Hermioną i narzekanie szatynki na zachowanie rudowłosego, to jeszcze na eliksirach totalnie zawalił wywar i Snape odjął Gryffindorowi 20 punktów. Przynajmniej nie dostał kolejnego szlabanu.

Potter siedział w Wielkiej Sali jedząc, a właściwie jedynie wbijając widelec, w swoją zapiekankę. Oprócz wielkiej  góry problemów, która nawarstwiła się przez cały dzień, czekał go jeszcze szlaban. I byłoby to znośne, gdyby nie to, że karę miał mu wymyślić Draco cholerny Malfoy.
Harry odsunął od siebie talerz. Za godzinę miał być w lochach. I tak już nic nie przełknie, bo żołądek zawiązał mu się w ciasny supeł, a przydałoby się jeszcze odpocząć przed prawdopodobnie wyczerpującym szlabanem.
Wstał od stołu i wyszedł z pomieszczenia, nie zauważając utkwionego w nim szyderczego spojrzenia stalowych tęczówek.

                *          *        *
                                                         

W lochach dało się słyszeć odgłos miarowych kroków. Harry zmierzał w stronę Gniazda Węży
Wsunął ręce do kieszeni spodni i spuścił głowę. Zastanawiał się co takiego go czeka.
Może nie będzie tak źle? - Pomyślał z nadzieją, jednak szybko otrząsnął się i prychnął ze złością. Właśnie idzie na szlaban do Malfoya! Jak może nie być źle?!
Szybciej niż by chciał dotarł do celu. Stanął przed kamienną ścianą.
- Et ambitio flair - mruknął. Mur rozstąpił się i ukazał mu schody prowadzące w górę. Potter westchnął ciężko i chcąc nie chcąc, począł wchodzić po stopniach. Miał złe przeczucia. Cholernie złe przeczucia.
Kiedy wszedł do pokoju wspólnego wszystkie oczy skierowały się w jego stronę. Jedni wyrażali zaskoczenie, inni głęboką pogardę. Harry zauważył nawet, że niektórzy wyciągnęli różdżki.
- Potter? Co on tu robi? - Usłyszał gdzieś z prawej strony.
- I skąd on, do cholery, ma hasło?
- No, No, Lew w Gnieździe Węży.
Harry czuł się coraz mniej pewnie, jednak silił się na opanowany wyraz twarzy. Ślizgonom nie wolno pokazywać słabości. Nigdy.
Brunet obiegł pomieszczenie wzrokiem i ze stoickim spokojem zapytał:
- Gdzie jest Malfoy?
Wcześniejsze szepty teraz stały się jawnymi okrzykami oburzenia.
- A co ty od niego chcesz?! - Wrzasnęła Pansy.
- Ma u mnie szlaban, dla twojej wiadomości, Parkinson. - Zza mahoniowych drzwi naprzeciwko Harry'ego wyszedł blondwłosy arystokrata. - Więc z łaski swojej przestań celować w niego różdżką, Nott - zwrócił się do wysokiego chłopaka o czarnych włosach. - Potter, chodź.
Wybraniec niepewnie ruszył za nim. Starał się wyglądać na obojętnego i opanowanego, ale w środku kłębiła się w nim złość i niepokój.
Draco przepuścił Harry'ego w drzwiach i zamknął je za nimi.
Potter spojrzał na niego wyczekująco. Nie wiedząc czego ma się spodziewać splótł ręce na piersi i oparłszy się o ścianę, czekał na zadanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro