Rozdział LIV
Jak zwykle późną porą wstawiam dla Was kolejny rozdział:)
Przepraszam, że dzisiaj tak króciutko, ale postaram się Wam to niedługo wynagrodzić, ale nie powiem w jaki sposób. Niedługo się dowiecie;)
Zapraszam do czytania!
Kiedy wszedł do pokoju wspólnego, odrazu owiało go przyjemne ciepło.
Zdjął bluzę i przewiesił ją sobie przez ramię. Mimo że była połowa maja, nocą wciąż panował chłód.
W pomieszczeniu siedziały tylko dwie piątoklasistki, przeglądając jakieś magazyny i chichocząc co chwilę.
Potter wyminął je i wszedł po schodach do swojego dormitorium.
W sypialni byli już wszyscy jego współlokatorzy. Neville najwyraźniej spał, ponieważ ze strony jego łóżka dobiegało głośne chrapanie. Seamus i Dean siedzieli na podłodze przy oknie grając w karty.
Ron leżał sztywno na posłaniu, ale na pewno nie spał.
Oczy miał szeroko otwarte i wpatrywał się w sufit. Widać było, że coś go męczy.
Thomas, zauważywszy Harry'ego, pochylił się do Finnigana.
- Chodź, Seamus - szepnął, jednak Potter wszystko wyraźnie usłyszał. - Przenieśmy się z grą na dół.
Irlandczyk spojrzał na niego zaskoczony.
- Po co?
Harry, tak jak Dean zresztą, przewrócił oczami. Typowy Seamus.
- Po prostu chodź. - Uciął ciemnoskóry i wstał, kierując się do drzwi. Finnigan z ociąganiem ruszył za nim, zbierając wcześniej karty.
Harry spojrzał z wdzięcznością na Dean'a, który odpowiedział uśmiechem.
Kiedy za dwoma Gryfonami zamknęły się drzwi, Potter zbliżył się do łóżka Weasley'a.
- Ron. - Rudzielec drgnął, jednak nawet nie raczył odwrócić się do przyjaciela. - Musimy porozmawiać. - Zero jakiejkolwiek reakcji.
Brunet zaczął się irytować.
- Spójrz na mnie! - Warknął.
Weasley powoli odwrócił się do drugiego Gryfona. W jego oczach błysnął gniew.
- Co? - Zapytał ostro.
- Wiesz, o co mi chodzi! - Syknął Potter. - Ty masz coś z wspólnego z Malfoyem, czuję to. Wyjaśnij mi to wszystko. Dawno nie czułem się tak zdezorientowany!
Rudzielec zmrużył oczy.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - warknął.
Harry prychnął.
- Jasne, przyjacielu. - Powiedział, po czym odwrócił się na pięcie i położył na łóżku.
* * *
Następnego dnia Ron obudził się wyjątkowo wcześnie.
Podniósł się z łóżka, krzywiąc wraz z każdym skrzypnięciem.
Wszyscy jego współlokatorzy spali i nie chciał ich przypadkiem obudzić, szczególnie Harry'ego. Nie uśmiechało mu się tłumaczyć komukolwiek z tego, dokąd idzie.
Szybko się ubrał i opuścił dormitorium.
Wyszedł z wieży i skierował do wyjścia z zamku.
Profesor McGonagall już jakiś czas temu udostępniła mu miejsce do deportacji, żeby mógł odwiedzać siostrę. Zamierzał właśnie z niego skorzystać.
Opuściwszy mury Hogwartu, ruszył w stronę wielkiego głazu, leżącego nad jeziorem.
Wszedł na niego i teleportował się.
Wylądował tuż pod Świętym Mungiem. Z zewnątrz wyglądał jak opuszczone centrum handlowe. Podszedł do oszklonych drzwi i wszedł do środka. Minął recepcję, która była dziwnie pusta.
W poczekalni także nikt nie siedział.
Przyspieszył kroku.
Tak dawno nie odwiedzał Ginny.
Dwa tygodnie? Więcej? Może nawet miesiąc?
Miał wrażenie, że stało się coś złego. Co jeśli jej stan uległ zmianie? I to wcale nie na lepsze?
Albo wydarzyło się coś innego, o wiele gorszego?
Po raz kolejny przyspieszył.
Ręce mu drżały, gdy wciskał odpowiedni guzik w windzie.
Dotarłszy na 3 piętro, żwawo ruszył wzdłuż pokoi.
Prawdopodobnie z powodu wczesnej godziny korytarze szpitala były opustoszałe, nawet magomedycy jeszcze nie mieli obchodu.
Żadne pielęgniarki ani lekarz nie kręcili się dookoła, co było trochę dziwne, gdyż zawsze spotykał ich tutaj mnóstwo, o każdej porze dnia i nocy, krążących po korytarzach i odwiedzających pacjentów.
Jednak to, co zaniepokoiło Rona najbardziej, to wcale nie brak jakichkolwiek ludzi czy grobowa cisza, tylko uchylone drzwi do pokoju 206. Pokoju jego siostry. Zawsze były zamknięte. Zawsze. Wszyscy magomedycy pilnowali, by rzucić odpowiednie zaklęcie po każdych jego odwiedzinach, aby uniemożliwić Ginny wyjście.
Z bijącym sercem otworzył je szerzej, obawiając się widoku, który może ujrzeć.
Wyobraźnia podsuwała mu najczarniejsze scenariusze.
Pot wstąpił na jego czoło.
Lecz to, co zobaczył, było totalnym zaskoczeniem.
Pomieszczenie ziało pustką.
Na łóżku, w którym powinna leżeć Ginny, znajdowała się tylko skotłowana pościel, a na niej, już lekko zbrązowiałe, ślady krwi.
Jedyne krzesło, zazwyczaj stojące przy posłaniu, było połamane.
Ale najbardziej zaskoczyło go okno, które ktoś zostawił szeroko otwarte. Chłodny wiatr poranka wpadał do pomieszczenia, wydymając białe firanki.
Krata, która wcześniej wisiała za szybą, teraz zniknęła.
I ta przerażająca, nienaturalna cisza.
Ron przełknął ślinę.
Nie był w stanie wykonać żadnego ruchu.
Dopiero po chwili dotarło do niego, co się wydarzyło.
Ktoś zaatakował Świętego Munga. Jego siostra została porwana.
Z przerażeniem rozejrzał się po pustym pokoju.
Nagle usłyszał szmer w holu.
Odwrócił się do drzwi i z bijącym sercem wyszedł na korytarz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro