Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Pościg

Pov: Max

Czułem się jak na strzelnicy, kule świstały obok mnie w powietrzu, powodując gęsią skórkę na moim ciele.

Eli oddawała strzał za strzałem, pchając mnie w kierunku sportowego samochodu, jaki wypożyczyłem.

Po drodze wzięła wielką torbę z bronią i rzuciła ją na siedzenie pasażera. Chciałem na coś się przydać, siadłem za sterami mojego samochodu - białego ferrari.

Spojrzałem na wielką torbę leżącą na siedzeniu i zastanwiałem się, gdzie usiądzie ta dziewczyna. Dwa siedzenia w sportowym dość ciasnym aucie.

Nie zdążyłem nawet zapytać, gdy Eli wpakowała mi się na kolana. Westchnąłem zaskoczony.

- Ruszaj! Na co czekasz? - warknęła. - Nie jesteś czasem kierowcą wyścigowym?

Wolałem nie zadawać pytań, wcisnąłem gaz do dechy i ruszyłem z piskiem opon. Już po chwili ktoś strzelił w tylną szybę. Aż mnie zrmroziło z przerażenia.

Pod takim napięciem jeszcze nigdy nie prowadziłem. Strzelający ludzie i jakaś randomowa dziewczyna na moich kolanach. Zagryzłem wargę, patrząc w lusterko.

Za nami było kilka czarnych mclarenów o osiągach podobnych do mojego auta. Mogli nas dorwać w każdej chwili.

Brunetka zaczęła grzebać w swojej torbie i wyjęła broń długą. Strasznie mi się wierciła na kolanach, a ja pociłem się nie wiem czy ze strachu, czy...

- Możesz się tak nie wiercić? Ja jestem tylko facetem? Ja... 

- Nie mów, że cię to podnieca - zaśmiała się, ładując swój karabin. 

- Troszeczkę? - spaliłem buraka i zakryłem jedną ręką policzki dłonią.

Parsknęła śmiechem, po czym strzeliła prosto w oponę jednego z czarnych aut. Uderzyło w mur.

Zacząłem się stresować, bo wjeżdżaliśmy w bardziej ruchliwą dzielnicę. Kurwa, Max nie panikuj.

- Czy ty zwalniasz? Ocipiałeś? - zawołała.

- Nie chcę by komuś coś się stało, zobacz ile tu samochodów?

- Ja pierdole, Max, nie wiem czy zauważyłeś, ale walczysz właśnie o swoje życie. Gaz w podłogę, kto ich nie wyminie jak nie mistrz świata formuły 1?

- Kurwa racja - zakląłem pod nosem.

Wcisnąłem gaz w podłogę, czując się jak w jakimś Tokyo Drift, tylko że w Australii. Wyminąłem brawurowo kilka aut. O jedno nawet się otarłem.

Kierowca zaczął na mnie wyklinać i dostrzegłem, że to był Carlos Sainz? 

Postanowiłem się na tym nie skupiać, zjechałem na krótki most. Zjazd był nieco stromy, dodałem gazu i samochód dosłownie zeskoczył z niego na asfalt zahaczając o asfalt. Iskry poszły na wszystkie strony.

Skupiłem się na jeździe, byłem jak w transie. Mclareny zostały w tyle, po kilku moich sztuczkach zbudowałem znaczną przewagę, zupełnie jak na torze. Wypuściłem powietrze.

Napastników nie było już na horyznocie. Eli łaskawie zeszła mi z kolan, zrzuciła z siedzenia torbę i usiadła na miejscu pasażera. Zaczęła się rozbierać.

- Co ty robisz? - zapytałem zestresowany.

- Zmieniam ciuchy, nie będę popylać w kiecce, skoro trzeba ratować ci dupę. Obcasy też zmienię.

Odwróciłem się, nie chcąc jej podglądać, ale nie zwolniłem. Jechałem przez miasto z zdecydowanie za dużą prędkością, wykonując niepoważne manewry rodem z f1, jak nie lepiej.

- Przebrałam się - odparłam. - Nie musisz tak przekręcać głowy, bo coś zwichniesz.

- Aha - odparłem znów z rumieńcami.

Teraz miała na sobie czarne bojówki i jeansową marynarkę.

- Jesteś nawet zabawny - odparła. - Teraz w prawo.

Powiedziała to tak późno, że musiałem wykonać zakręt o 90 stopni, zakląłem pod nosem. Pokazała, gdzie mam zaparkować i przykrykła auto jakąś plandeką. Weszliśmy do opuszczonego wielopiętrowego budynku.

Szedłem za nią, podtrzymując swoje łokcie, zgarbiony i zmartwiony. Wsiedliśmy do jakiejś windy, która wyglądała co najmniej niebezpiecznie. Nie miałem zamiaru jednak narzekać. Cud, że jeszcze żyłem. 

Wylądowaliśmy na piętrze 12 w wielkopowierzchniowym apartamencie  z widokiem na całe Melbourne. O dziwo był to dość dobrze urządzone, mimo, że budynek opustoszał.

Po jednej stronie znajdowały się komputery z wieloma ekranami i danymi, którymi nie umiałem odczytać. Dalej był ankes kuchenny z sporym stołem jadalnym. Z tyłu były zlokalizowane sypialnie ze sporymi łóżkami. To wszystko wyglądało bardzo nowocześnie jak na opustoszały budynek i sprawiało wrażenie, że ktoś tu mieszka. Przed wielkimi panoramicznymi oknami stała wielka kanapa. Małe pomieszczenie z tyłu musiało być łazienką. 

Zdziwiłem się, gdy usłyszałem dźwięk spłukiwanej wody. Nieomal podskoczyłem.

- L-Lando? - prawie upadłem, w takim szoku byłem. - Co ty tu robisz?

- Dobrze, że żyjesz Max... Już się martwiłem.

- Z całym szacunkiem, ale co do chuja? - wrzasnąłem na całe pomieszczenie. - To jest jakieś "Mamy cię?". 

Czułem jak się trzęsę z emocji. Co tu się właściwie odkurwiało.

- Oj, Max - westchnął Lando i podszedł do mnie. - Obawiam się, że to nie jest "Mamy cię", naprawdę jesteś w niebezpieczeństwie.

Próbował mnie przytulić, ale odtrąciłem go.

- Kim ty kurwa jesteś? - zawołałem, czułem jak łzy mi lecą po policzkach. - Kim kurwa jesteś? Znamy się od dzieciństwa!

- Nie mogę ci powiedzieć, kim dokładnie jestem, ale pomogę ci się z tego wydostać - odparł. - Powiem tak, F1 to nie jedyne moje zajęcie, Maxie.

- Do kurwy nędzy - wrzasnąłem.

- Uspokój się Max - usłyszałem głos dziewczyny, która już zdążyła sobie zrobić jakiś ramen w kubku i teraz dmuchała na to, chcąc to zjeść. - Żyjesz, są ludzie, którzy chcą cię ratować.

Spojrzałem na nią, to na Lando i na dobre się rozryczałem. Lando pociągnął mnie na kanapę i posadził na niej. Okrył jakimś miękkim kocem. Podciągnąłem nosem. 

Zniknął na chwilę, żeby już po chwili dać mi jakieś szybkie, gorące danie. Nie chciałem nic jeść, ale patrzył na mnie tymi jego błyszczącymi oczyma. W końcu wziąłem i zaczałem jeść, jakby nie jadł od lat. Dosłownie rzuciłem się na jedzenie.

- Oszukiwałeś mnie tyle lat? - odparłem.

- Nie Maxie, nasza przyjaźń zawsze była szczera - odpowiedział Lando. - Nie wiem, skąd ci przyszło do głowy, że miałbym udawać. Zostałem zrekrutowany dawno temu. Poza świetną jazdą w formule 1, zajmuję się czymś jeszcze.

- No właśnie widzę czym. Jesteś zabójcą? - zapytałem przerażony, samo pytanie sprawiło, że chciało mi się rzygać.

- Nie tym się zajmuję, nie bezpośrednio - dodał. - Mam bardziej stacjonarną pracę, że tak powiem. Co nie znaczy, że się nie zdarzyło... No wiesz...

- Ja jestem zabójcą - zawołała dziewczyna i pomachała mi z kuchni. 

Zajadała się kolejnym opakowaniem ramen jakby nigdy nic.

- Nie strasz go - dodał Lando. - No ona działa w terenie, może tak brzmi to lepiej.

- Czemu ja tu w ogóle jestem? - zapytałem.

- Bo w klubie lub hotelu byłbyś martwy? - zawołała dziewczyna z kuchni.

- Ja pierdole, Eli, możesz przestać? - warknął Lando.

- Nic ci nie będzie, Max - powiedział mój wieloletni przyjaciel i przytulił mnie.
____________________________

Kolejny rozdzialik, póki jest wena haha

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro