Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Powrót do domu

Pov: Max

Chciałem wyjść z tego szpitala jak najszybciej i wrócić do domu. Wszyscy moi przyjaciele już polecieli do Monako. Nawet Lando.

Tłumaczyłem lekarzom, że nic mi nie jest, ale oni byli tacy uparci.

Gdyby nie Eli, byłbym tu sam jak palec. Są plusy z posiadania prywatnej ochrony.

Inni kierowcy przysłali mi pozdrowienia, balony, kwiaty i inne prezenty. Fernando Alonso np. wysłał mi klocki LEGO, które jak ułożę, to mi wyjdzie jego bolid. Ciekawie.

Lekarze wciąż zabraniali mi lotu do domu. Z Australii było naprawdę daleko, ale mojej głowie nic nie dolega. Wysłałem Eli z ciastem do nich, żeby ich przekupić. Czekałem z nadzieją, że w końcu mnie puszczą.

Nagle dostałem wiadomość na swój telefon. Otworzyłem szufladę w szpitalnej szafeczce i wyjąłem go. Carlos? Co on właściwie chciał?

Carlos: Musimy się spotkać. To pilne.

Max: Co? Ja jestem w szpitalu w Australii. Jak chcesz się spotkać?

Carlos: Dobra, to jak wrócisz. Mam ważne info dla ciebie. Spotkajmy się w Monako. Daj znać, jak dolecisz.

Max: Nie możesz mi tego po prostu napisać?

Carlos: Nie.

Max: No dobra...

Odłożyłem telefon i podrapałem się po głowie. Dziwne było to wszystko, nie wiedziałem komu ufać. Ale Carlosowi chyba mogę, prawda?

Byliśmy nawet kiedyś w drużynie? W ogóle kierowcy wydają się najbliżsi dla mnie. No i moja drużyna, nieomal jak rodzina. Jak miałbym im nie ufać?

Eli weszła do pokoju i poinformowała mnie, że moje wyniki wyszły dobrze. Głowa cała. Mogę lecieć. Lekarze podziękowali za ciasto.

***

Następnego ranka obudziłem się w samolocie na lotnisku. Eli o dziwo też spała. Aż niemożliwe. Pewnie stwierdziła, że w powietrzu nikt mnie nie zaatakuje.

Wysiedliśmy na pas. Na miejscu czekał już Lando w jakiejś starej jak świat, antycznej furze. Nie wiem, po co on to zbiera. To w ogóle jeździ?

- I jak lot? - zapytał uśmiechnięty od ucha do ucha jak zawsze Anglik.

- Przespany, więc jest okay... - odparłem.

- Gotowy na GP Monako w weekend? - dodał.

- Tak, dobrze być w domu. Zawieziesz mnie do mieszkania?

- Co? Nie, no, stary. Jedziemy do bezpiecznego apartamentu. Już sprzęt tam rozstawiłem.

- Nie ma mowy, ja chcę do domu.

- Max - odparła Eli. - Wiesz, że w domu nie jesteś bezpieczny. W pierwszej kolejności będą cię tam szukać.

- Mam już dość tego chowania, jadę do domu - skwitowałem.

- Zgłupiałeś? Póki nie ustalimy, kto chce cię zabić i kogo wynajął, nie ma na to szans - rzekł Lando.

- Nie zgadzam się - dodałem i założyłem ręce na ramiona.

Lando zmierzył mnie w lusterku. 

- 15 minut w twoim mieszkaniu, spakuj się czy coś. Ale najpierw idzie Eli - skwitował.

- Dobra, dobra. Przestańcie już. Przesdzacie oboje.

- A to nie tak, że twój samochód dokonał autodetonacji na torze mimo, że sprawdzałem go pięć minut przed startem? - zapytał Lando.

- Pierdole to.

- Nie no, zgłupiałeś do reszty - odparła Eli. - Ciesz się z tych 15 minut. Przynajmniej weźmiesz swoje rzeczy i koty.

Miała rację, co nie zmieniało faktu, że mnie to wkurzało. Po kilku minutach byliśmy pod klatką. Nic podejrzanego nie dostrzegłem.

Eli z bronią jak jakiś asasyn biegała od ściany do ściany. Patrzyłem na nią i szedłem za. Otworzyłem drzwi kluczem, a ona kopnęła je i weszła do środka.

Po chwili wyszła i poinformowała mnie, że jest okay. Zacząłem się pakować jak najszybciej umiałem. 15 minut? Serio? Mogli dać choć pół godziny.

Z trzema walizkami i workiem rzeczy dla kotów ruszyłem do wyjścia. Eli szła z transporterami, w których były moje maleństwa - Sassy i Jimmy.

Wtedy stało się coś dziwnego, w krótkim czasie. Mój telefon zawibrowałem. Chciałem odebrać wiadomość ale nie zdążyłem, bo ktoś uderzył czymś w okno.

Zobaczyłem, że szyba jest zbita. Do środka wpadło coś owalnego i zaczęło się robić dużo dymu. Eli wypchnęła mnie na korytarz i wsadziła do windy. Podała mi koty i nacisnęła guzik, aby winda jechała na dół. Sama wbiegła z powrotem do mojego mieszkania.

Na dole czekał już Lando z bardzo poważną miną. Dosłownie wepchnął mnie do samochodu. Delikatnie włożył koty na tyle siedzenie. Wrzucił walizki do bagażnika, po czym wskoczył do auta i wcisnął gaz do dechy.

- A Eli? Stój! - warknąłem.

- Musimy jechać, Max - odparł.

Na drodze minęliśmy się z samochodem wyglądającym jak wojskowy pojazd.

- Chcesz ją tu zostawić? - zapytałem spanikowany. - Mogą coś jej zrobić!

- Ona odciaga uwagę Max, musisz uciec. To jeden z potencjalnych planów.

- C-co? Nie! - wrzasnąłem. - Wrcamy po nią.

- Uspokój się. Ona sobie poradzi, tak jak mówię. Jedziemy do domu okrężną drogą.

Nie słuchał moich próśb i zawodzeń. Miałem ogromne wyrzuty sumienia. Ja sobie nie wybaczę, jeśli coś jej się stanie.

Mój telefon zawibrował ponownie. Zerknąłem na niego szybko i ujrzałem wiadomość o Carlosa.

Carlos: Nie jedź do mieszkania Max... Coś jest nie tak.

Carlos: Max? Pojechałeś tam? Proszę nie!!!!

Carlos: Nie ufaj Charlesowi... Proszę cię...

Wybrałem numer do Hiszpana i odpowiedział mi jedynie sygnał pikania. Mam nadzieję, że on po prostu z kimś rozmawia.

- Carlos właśnie napisał mi, że nie mam ufać, Charlesowi - odparłem. - Może pojedziemy do niego i sprawdzimy, czy wszystko z nim okay? Jego telefon ma dziwny sygnał.

- Max, nie ma mowy - odaparł Lando. - Muszę cię ukryć. Potem będziemy się bawić w inne namierzania i takie rzeczy. Uspokój się.

- Eli wróci? - zapytałem.

- Ona zawsze wychodzi cało z opresji...

________________

Kolejne tajemnice do rozwikłania...

I słodkie kotki...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro