Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34

Minął tydzień. Tydzień niepewności, lęku i milczących modlitw. Jay wciąż leżał na szpitalnym łóżku, podłączony do maszyn, które monitorowały jego stan. Każdy sygnał aparatury przyprawiał mnie o dreszcze. Czy to już? Czy w końcu się obudzi? Ale kolejne godziny mijały, a Jay pozostawał nieruchomy, jakby uwięziony w świecie, do którego nikt z nas nie miał dostępu.

Wchodziłam do jego sali codziennie. Czasem spędzałam tam kilka godzin, czasem cały dzień. Siadałam na niewygodnym krześle obok jego łóżka, trzymając jego dłoń. Była ciepła, co dawało mi namiastkę nadziei, ale brak jakiejkolwiek reakcji sprawiał, że czułam się coraz bardziej bezradna.

– Jay, jeśli mnie słyszysz, proszę... obudź się – powiedziałam cicho, ściskając jego dłoń. Mój głos drżał, a oczy znowu piekły od powstrzymywanych łez. – Wszyscy na ciebie czekamy. Ja na ciebie czekam.

Siedziałam tam, opierając czoło na jego ręce, gdy do sali wszedł Heeseung. Jego zwykle pogodna twarz była teraz poważna, a w oczach kryła się troska.

– Sooyeon, powinnaś trochę odpocząć – powiedział łagodnie, podchodząc bliżej. – Wyglądasz, jakbyś nie spała od tygodnia.

– Bo tak jest – odpowiedziałam szczerze, nawet na niego nie patrząc. – Jak mam spać, kiedy on...

– Wiem, co czujesz – przerwał mi, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Ale wykończysz się, jeśli będziesz tak dalej. Jay nie chciałby, żebyś się tak męczyła.

Spojrzałam na niego, a łzy zaczęły płynąć po moich policzkach.

– Heeseung, co jeśli on się nie obudzi? – zapytałam, niemal szeptem. – Co jeśli stracę go na zawsze?

Chłopak westchnął i uklęknął obok mnie, patrząc mi prosto w oczy.

– Jay jest silny. Przeszedł przez operację, przejdzie przez to. Musisz wierzyć, Sooyeon. I musisz dać sobie chwilę na złapanie oddechu.

Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Miał rację, ale moje serce wciąż było pełne strachu.

***

Wieczorem, gdy wróciłam do domu, zastałam Jake'a i Sunghoona czekających w salonie. Zastawili stół jedzeniem, choć dobrze wiedzieli, że mało jem w ostatnich dniach.

– Dzisiaj nie odpuszczamy – oznajmił Jake, wstając z kanapy. – Musisz coś zjeść i się przespać.

– Naprawdę, nie musicie... – zaczęłam, ale Sunghoon pokręcił głową.

– Musimy. Jay by nas zabił, gdyby się obudził i zobaczył, w jakim jesteś stanie.

Wiedziałam, że nie mam siły się z nimi kłócić, więc usiadłam przy stole i wzięłam kilka kęsów. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a oni starali się mnie rozśmieszyć, choćby na chwilę. Doceniałam ich wysiłek, nawet jeśli czułam, że wewnętrznie też się martwią o Jay'a.

***

Następnego dnia wróciłam do szpitala. Tym razem, oprócz zwykłego bólu, towarzyszyło mi coś jeszcze – maleńka iskierka nadziei. Może dlatego, że Jake i Sunghoon przypomnieli mi, że nie jestem sama. Może dlatego, że gdzieś głęboko wierzyłam, że Jay walczy.

Usiadłam na swoim stałym miejscu obok jego łóżka i wzięłam jego dłoń w swoje.

– Hej, Jay – powiedziałam cicho. – Wiem, że to brzmi banalnie, ale... tęsknię za tobą. Za twoim głosem, za twoim uśmiechem. Za tym, jak zawsze wiedziałeś, co powiedzieć, żebym poczuła się lepiej.

Westchnęłam, wpatrując się w jego spokojną twarz.

– Ale to w porządku, jeśli potrzebujesz jeszcze trochę czasu. Poczekam. Cokolwiek by się nie działo, jestem tutaj i będę czekać.

Właśnie wtedy, gdy najmniej się tego spodziewałam, poczułam delikatny ruch jego palców. Moje serce zamarło. Czy mi się wydawało? Czy to był sen?

– Jay? – zapytałam, pochylając się nad nim.

Nie odpowiedział, ale jego palce poruszyły się ponownie, tym razem mocniej. To wystarczyło, by na nowo zapaliła się we mnie nadzieja. Jay walczył. Byłam tego pewna. 

***

Minął kolejny tydzień, a  dziś czułam, że muszę na chwilę wyjść, choćby po to, by złapać oddech. Może kawa mi pomoże? Westchnęłam ciężko i ruszyłam korytarzem w stronę szpitalnej kawiarni. Moje kroki odbijały się echem, a ja czułam się, jakbym przemierzała pustą otchłań. W głowie wciąż kłębiły się te same myśli: Dlaczego jeszcze się nie obudził? Czy w ogóle się obudzi?

Kiedy dotarłam do kawiarni, stanęłam w kolejce. Aromat świeżo parzonej kawy był niemal kojący, ale nawet on nie mógł uciszyć burzy w mojej głowie. Stojąc tam, bezwiednie bawiłam się telefonem, przewijając zdjęcia i wiadomości, które kiedyś wymieniałam z Jay'em. Wszystko wydawało się teraz tak odległe, niemal nierealne.

– Co mogę podać? – usłyszałam głos baristki. Ocknęłam się i zamówiłam swoją kawę, po czym odsunęłam się na bok, czekając, aż ją przygotują. Właśnie wtedy poczułam znajome ciepło – ktoś objął mnie od tyłu. Moje serce zamarło na ułamek sekundy.

– Jay – wyszeptałam, nawet się nie odwracając. Poznałam jego dotyk, zapach... wszystko. To nie mogło być nikogo innego.

Odwróciłam się powoli, a widok jego twarzy sprawił, że świat nagle przestał istnieć. Był tam – stał przede mną, żywy, choć wyraźnie osłabiony. Jego twarz była blada, a pod oczami miał ciemne cienie, ale ten uśmiech, choć ledwie zauważalny, był tak samo szczery jak zawsze.

– Co ty tu robisz? – zapytałam drżącym głosem, szybko kładąc dłonie na jego ramionach, jakby sama obecność mogła go osłabić.

– Tęskniłem za tobą – odpowiedział cicho, ignorując moje pytanie.

– Jay, powinieneś być w łóżku! Lekarze pozwolili ci wstać? – Głos mi drżał, a w oczach poczułam piekące łzy.

– Nie mogłem już tam leżeć. Musiałem cię zobaczyć – powiedział z lekkością, która zupełnie nie pasowała do sytuacji.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Łzy same zaczęły płynąć, a ja wtuliłam się w niego, zapominając o wszystkim.

– Obiecaj mi... – zaczęłam, chowając twarz w jego ramieniu.

– Co tylko chcesz – odpowiedział, przytulając mnie mocniej.

– Że więcej mnie tak nie przestraszysz – wyszeptałam, czując, jak drżę od emocji.

Jay odsunął mnie lekko, by spojrzeć mi w oczy. W jego spojrzeniu było coś, co sprawiło, że poczułam się bezpieczna, jakbym znowu mogła oddychać.

– Obiecuję – powiedział cicho, a jego głos był pełen szczerości. – Już nigdy więcej, Sooyeon. Nigdy. 

– A teraz wracasz do łóżka, Jay – powiedziałam stanowczo, odsuwając się od niego na tyle, by spojrzeć mu w oczy.

– Sooyeon... – zaczął, ale podniosłam rękę, przerywając mu.

– Nie ma żadnego „ale". Ledwo wstałeś z łóżka po operacji, a już tu biegasz po szpitalu, jakby nic się nie stało. Czy ty w ogóle myślisz o swoim zdrowiu? – Mój głos był mieszanką złości, troski i ulgi, że widzę go na nogach.

Jay westchnął cicho, jakby wiedział, że nie ma sensu się ze mną spierać.

– Po prostu nie mogłem dłużej tam leżeć. Musiałem cię zobaczyć.

– Wiem, ale twoje zdrowie jest ważniejsze – powiedziałam, łagodząc ton. – Wystraszyłeś mnie na śmierć.

Jay uśmiechnął się delikatnie, choć widać było, że kosztowało go to sporo energii.

– Przepraszam – powiedział cicho.

Wzięłam jego dłoń w swoją i spojrzałam na niego poważnie.

– Jeśli naprawdę chcesz mnie przeprosić, to wrócisz do łóżka i będziesz słuchał lekarzy. Dla mnie.

Jay zawahał się na moment, ale w końcu skinął głową.

– Dobrze. Ale pod jednym warunkiem.

– Słucham – odpowiedziałam, unosząc brwi.

– Pójdziesz ze mną.

Westchnęłam ciężko, ale wiedziałam, że nie mam wyboru.

– W porządku, ale tylko dlatego, że wiem, że inaczej będziesz próbował coś kombinować.

Jay uśmiechnął się lekko, a ja, trzymając go pod ramię, zaczęłam prowadzić go w stronę jego sali. W głębi duszy czułam ulgę, że mogłam być przy nim, ale też strach, że znów coś się wydarzy. Jednak na razie chciałam po prostu cieszyć się tym, że znowu jest obok. 

notka od autorki

Jakoś tak jednak wyszło, że stwierdziłam, że na jutro zostawię już tylko epilog.

Pamiętajcie o zostawieniu śladu po sobie:

komentarza lub gwiazdeczki, jeśli się wam podobało!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro