1
Nigdy nie lubiłam tej części mojego życia, która była związana z pracą moich rodziców. Częste wyjazdy, bankiety i spotkania ze współpracownikami moich rodziców były moją codziennością, do której nie byłam w stanie przywyknąć. Męczyło mnie to. Nie miałam jednak szansy od tego uciec, ale mogłam chwilowo o tym nie myśleć, gdy przebywałam za murami mojej uczelni, gdzie udawałam kogoś innego. Tam nie byłam córką Parka Jinsunga, tylko przeciętną studentką ekonomii. To było moje schronienie, gdzie mogłam w spokoju przetrwać dzień.
A przynajmniej tak było, dopóki nie pojawił się on. Park Jongseong, choć wszyscy mówili na niego Jay. To on zaburzał mój spokój podczas zajęć na uczelni, jak i podczas wszystkich bankietów na które zabierali mnie rodzice. Na uczelni zaczepiał szarą myszkę, która trzymała się z boku i wyglądała jak kujon, a podczas bankietów zaczepiał córkę prezesa największej firmy w Korei. Nie był świadomy tego, że te dwie odsłony należały do tej samej osoby. Wiedziałam jednak, że długo nie będę w stanie tego ciągnąć.
— Mogłabyś się w końcu ruszyć i podejść do ojca. Chce byś spędziła trochę czasu z synem Jamesa— powiedziała do mnie matka, gdy znalazła mnie siedzącą w kącie w nadziei na spokój.
Odbywał się kolejny bankiet. Nawet nie wiedziałam z jakiej okazji, ale nigdy mnie to nie interesowało. Musiałam to przetrwać i byłabym w stanie to zrobić, gdyby nie pomysł rodziców bym spędziła czas z Jay'em na co nie miałam ochoty. Park był odzwierciedleniem tego czego nienawidziłam u ludzi, w towarzystwie których przyszło mi żyć. Arogancki, zapatrzony w siebie i rozpieszczony do granic możliwości dupek. Tak go widziałam i niestety na każdym kroku udowadniał mi, że wcale się nie myliłam.
— Odpuszczę sobie— powiedziałam cicho i odwróciłam wzrok.
— No chyba sobie żartujesz— powiedziała wściekła i złapała mnie za rękę. — Bez gadania pójdziesz i to zrobisz.
Matka pociągnęła mnie, a ja niechętnie poszłam za nią. Nie podobało mi się, że nie miałam wpływu na to co się właśnie działo, ale nie mogłam nic na to poradzić.
Jay stał kilka metrów dalej, rozmawiając z grupą mężczyzn, których nie rozpoznawałam. Zawsze miał ten sam wyraz twarzy — jakby wszystko było dla niego żartem, a świat istniał tylko po to, by się nim bawić. Przełknęłam ślinę, czując, jak frustracja rośnie we mnie coraz bardziej. Ostatnią rzeczą, na jaką miałam teraz ochotę, było spędzanie czasu z nim.
Gdy moja matka podeszła do grupy, Jay od razu przeniósł na mnie wzrok, a na jego twarzy pojawił się ten irytujący uśmieszek. Wiedziałam, że zaraz coś powie, co wyprowadzi mnie z równowagi.
— Oooo... Czyżby najmilsza osoba na tym bankiecie w końcu znalazła czas, żeby się z nami spotkać? — powiedział, unosząc brew i zerkając na mnie z wyraźnym rozbawieniem.
— Zrób to dla ojca — wyszeptała do mnie matka, po czym odsunęła się, zostawiając mnie samą z Jay'em i jego towarzystwem.
Spojrzałam na niego chłodno, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie irytował. Przysunął się bliżej i nachylił lekko w moją stronę.
— Wyglądasz jakbyś znowu chciała stąd uciec — szepnął tak, by tylko ja mogłam to usłyszeć.
Zacisnęłam zęby. On naprawdę czerpał przyjemność z mojej irytacji.
— Może po prostu nie przepadam za twoim towarzystwem — odpowiedziałam cicho, ale stanowczo, patrząc mu prosto w oczy.
Jay uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby mój opór tylko go bawił.
— O, tak, to chyba dlatego ciągle się na mnie natykasz, gdziekolwiek jestem – powiedział, jego ton był pełen przekory. — Przypadek? A może przeznaczenie?
Przewróciłam oczami i odwróciłam się na pięcie, gotowa odejść, zanim sytuacja jeszcze bardziej mnie zirytuje.
— Parka Jinsunga nie można tak po prostu zignorować — dodał, zatrzymując mnie w miejscu.
Zamarłam na chwilę, czując, jak wzbiera we mnie fala frustracji. Jednak zamiast odpowiedzieć, po prostu ruszyłam w stronę wyjścia z sali, nie oglądając się na niego.
Gdy znalazłam się na świeżym powietrzu, odetchnęłam z ulgą. Chłodne powietrze uderzyło w moją skórę, przynosząc ukojenie po dusznym i zatłoczonym bankiecie. W końcu mogłam na chwilę odetchnąć z dala od wszystkich oczekiwań i irytujących spojrzeń.
Oparłam się o balustradę tarasu, próbując zebrać myśli. Jay zawsze potrafił wyprowadzić mnie z równowagi, jakby robił to specjalnie. Może i był przystojny, ale jego arogancki sposób bycia skutecznie odbierał mu wszelki urok. A ja... ja chciałam po prostu spokoju.
Patrzyłam na światła miasta, które migotały w oddali, zastanawiając się, jak długo jeszcze będę w stanie utrzymać to podwójne życie. Na uczelni byłam wolna, nikt nie patrzył na mnie jak na córkę prezesa. Byłam tylko studentką i nikt nie oczekiwał ode mnie, że będę idealna. A tutaj, na każdym kroku, czułam ciężar swojego nazwiska.
Usłyszałam kroki za sobą i wiedziałam, że to ktoś z bankietu. Odruchowo się wyprostowałam, przygotowana na kolejną interakcję, której tak bardzo chciałam uniknąć.
— Znowu uciekasz? — Usłyszałam znajomy głos, którego tak bardzo nie chciałam słyszeć.
Oczywiście, że to był on. Jay musiał mnie śledzić. Stał tuż za mną, z tym swoim niezmiennym uśmieszkiem. Westchnęłam ciężko, nie odwracając się.
— Nie każdemu odpowiada to całe „towarzystwo", Jay — odpowiedziałam bez emocji, mając nadzieję, że odpuści.
— A jednak ciągle tu jesteś — stwierdził, zbliżając się. — Co cię tak przyciąga do tych bankietów? — dodał prowokacyjnie, jakby wiedział, że zaraz wybuchnę.
Czułam, jak moja irytacja sięga zenitu. Nie mogłam pozwolić mu, by znowu mnie sprowokował. Ale jednocześnie nie chciałam być bierna.
— Nie twój interes— burknęłam nie spoglądając w jego kierunku, w nadziei, że jeśli go zacznę ignorować to sobie pójdzie.
Chłopak jednak miał inne plany i usiadł na krześle, wyciągając paczkę papierosów. Zaczęłam się denerwować, czując, jak przy nim powietrze staje się cięższe. Wyciągnął papierosa i odpalił go, zaciągając się dymem, jakby to był najnormalniejszy widok na świecie.
— Wiesz, palenie nie jest zdrowe — powiedziałam, starając się brzmieć obojętnie, choć w rzeczywistości irytowało mnie to jeszcze bardziej.
— A kto powiedział, że to dla mnie? — odpowiedział z uśmiechem, wydmuchując dym w moją stronę. — Chciałem tylko odrobinę spokoju od tej całej otoczki, która się wokół nas tworzy.
Nie odpowiedziałam. Przekręciłam się w stronę balustrady, wpatrując się w migoczące światła miasta. Czułam, jak Jay nie spuszcza ze mnie wzroku. Byłam na skraju wytrzymałości, jego obecność tylko testowała jak wiele jeszcze wytrzymam.
— Nie udawaj, że nie chcesz ze mną rozmawiać — stwierdził po chwili ciszy. — Zawsze unikasz konfrontacji.
— I dobrze mi z tym — odparłam z chłodnym tonem.
Jay zaśmiał się, co tylko potęgowało moją irytację. Chciałam zniknąć, zamknąć się w sobie i odciąć od tej całej sytuacji. Moje myśli krążyły wokół tego, jak długo jeszcze będę musiała znosić jego nieustanne docinki.
— Zawsze mnie fascynowałaś — powiedział nagle, co zaskoczyło mnie na tyle, że w końcu na niego spojrzałam.
— Jak to? — zapytałam, podnosząc brwi w zdziwieniu.
— Jakoś nie pasujesz do tego świata. Nie jesteś jak reszta — dodał, gestykulując ręką w stronę budynku bankietu. — Zastanawiałem się, co się za tym kryje.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. To był moment, w którym w mojej głowie zapaliła się lampka ostrzegawcza. Czy naprawdę interesowało go, kim jestem? A może to tylko kolejny sposób, by mnie drażnić?
— I tego nigdy się nie dowiesz — odpowiedziałam z wyraźnym naciskiem na każde słowo, starając się brzmieć pewnie.
Jay uniósł brwi, a na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia, jakby moje słowa zburzyły jego dotychczasowy obraz. To mnie zdziwiło, bo nie spodziewałam się, że mogę wywołać w nim jakiekolwiek emocje poza irytacją.
— Ciekawe — odpowiedział w końcu, wciąż zaciągając się papierosem. — Niektórzy mówią, że prawda zawsze wychodzi na jaw.
Zacisnęłam usta, nie zamierzając dać się wciągnąć w tę grę. Jay był jak kot bawiący się z myszą, a ja nie chciałam być jego zabawką.
— Może tak, a może nie. — Machnęłam ręką, zerkając z powrotem w stronę miasta. — W każdym razie, to nie jest temat do rozmowy na bankiecie.
Jay wstał i zbliżył się do mnie, jego wzrok przenikający przez moją obojętność.
— Mówię poważnie. Zastanawiam się, jak to jest żyć w świecie, w którym nie ma miejsca na prawdziwe uczucia — powiedział, a jego ton był nagle bardziej szczery, jakby zgubił odrobinę tej arogancji.
Przeraziło mnie to. Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, bo za tymi słowami mogło kryć się coś więcej, coś, co niekoniecznie chciałam odkrywać.
— A może powinieneś się zastanowić nad tym, co myślą o tobie inni — rzuciłam, starając się zmienić temat.
— A może powinienem poznać Ciebie taką, jaką naprawdę jesteś? — dodał, a jego oczy błyszczały, gdy mówił.
To zdanie sprawiło, że moje serce zabiło szybciej, a w głowie pojawił się chaos. Nie mogłam pozwolić, by tak łatwo mnie rozgrywał.
— Czas na mnie — powiedziałam nagle, zdecydowana, by uciec od tej rozmowy. — Nie będę tu stać i marnować czasu na twoje gierki.
Wróciłam w stronę drzwi, czując, jak Jay się za mną odwraca, ale nie odwróciłam się. Musiałam być silna i nie dać mu wygrać. Musiałam przygotować się na kolejne starcie, które będzie miało miejsce za dwa dni podczas zajęć.
notka od autorki
Witam was w Gilded Heart! Mamy pierwszy rozdział!
Nawet nie wiecie jak bardzo chciałam poprawić sobie humor przy choróbsku, które mnie dopadło, więc od razu puściłam ten rozdział. No i taka mała zachęta dla was.
Kiedy kolejny? To już na pewno będzie, jak skończę książkę "I need you"
Pamiętajcie o zostawieniu śladu po sobie:
komentarza lub gwiazdeczki, jeśli się wam podobało!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro