Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVI. Wiśnie powinny już dawno zakwitnąć

❉❉❉

Na dzień ten czekały setki uczniów, którzy w przededniu nerwowo zerkali na wieżę zegarową z okna klasy. Między nimi znajdowali się również Gilbert i Ignacy, próbujący jakkolwiek skupić się na pytaniach, które ostatecznie miały decydować o ich przyszłości.
Złamanie, skręcenie, tyfus? Na samą myśl czuł zacisk w gardle. Donell gdzieś w innej sali odpowiadał na humanistyczne zagwozdki, a Blythe dusił się pytaniami i powietrzem. 
Gdzieś z tyłu głowy biegał również Letcher. Ze łzami w oczach poszukujący z latarką ciemnowłosej. Sny bywają dziwaczne, a szatyn wierzył w proroctwa. Przykładowo, ostatnio również w snach jego zagościł Pan Wąsik, wymiotujący na łóżko Karolka. Poranna pobudka nigdy nie była równie obrzydliwa, jak tamtego dnia, gdy okazało się, że jednakże wydarzenie to miało miejsce. 
Sąsiedzi okazali się równie wrażliwi na okropny zapach, który roznosił się z podwórka studentów.
Końcówka maja, końcówka szkoły. Po egzaminie czekał na nich tylko bal i słodkie zakończenie. Wiśnie powinny już dawno zakwitnąć. 

— Znowu marynarka? — Mruknął Ignacy, zerkając w duże lustro. Zmierzył z oburzeniem całego siebie, zakładając sobie w głowie garnitur. Nie był przekonany do pójścia na cały ten "bal". Gdyby nie Blythe i Priscilla, zapewne by nie poszedł. 

— Oj tam, znowu marudzisz! — prychnęła Grand, mierzwiąc mu włosy. — Mężczyźni w garniturach wyglądają cudownie. Moim zdaniem tylko tak powinni się ubierać. Na co dzień. Jak widzę takiego z loczkami i w garniturze, to ahh - ciarki przebiegają mi po skórze jak szalone, zostawiając gęsią skórkę... — Rozmarzyła się, pod zamkniętymi powiekami widząc takiego oto młodzieńca.

— Mężczyznę? Czy jeszcze wczoraj nie byłem dla ciebie "tylko zwykłym, nieznośnym chłopcem"? — Zaśmiał się Donell, łaskocząc dziewczynę po talii. Blondynka skinęła głową i szturchnęła go łokciem w bok. 

Gilbert odczytywał ich takt, jakby zazdroszcząc tylu szesnastek, podczas gdy na jego pięciolinii znajdowały się zaledwie trzy całe nuty. Metrum u nich również było dla szatyna imponujące. Och, gdyby miał z kim komponować tak piękną muzykę...

I choć egzamin koniec końców był już za nim, nie potrafił cieszyć się balem. W końcu koniec szkoły oznacza rozłąkę. Już nie będzie pretekstu, aby zobaczyć rudowłosą. Nie będzie dodatkowych zajęć, by wypatrywać niebieskich oczu. Nie będzie przerw, aby biegać oczyma po porcelanowej skórze... 

— Co się tak smucisz? To już koniec! — pisnęła Izabella, opierając się łokciem o jego ramię. Widziała smutek w jego oczach od miesięcy, nawet lat, ale co miała mu właściwie powiedzieć? Dopiero widok jego, całkiem samego, sprawił, że chciała jakoś podejść, cokolwiek. Ogromna sala była zapełniona przez ogrom studentów, którzy albo siedzieli przy nakrytym, długim stole, albo tańczyli w rytm granej przez orkiestrę muzyki. 

— Co w tym radosnego? — nawet nie zerkał na ciemnowłosą, tylko zaciskał szklankę najmocniej, jak tylko umiał. Jakby chciał aby te kawałki szkła rozpadły się pod jego ręką tak, jak serduszko, gdy widział blondyna. Nie próbował nawet zapamiętywać jego imienia. Po co? Śmieci powinno wynosić się od razu z koszyka, jakim była jego głowa. — Nie jestem taki jak ty. Na przykład ja nie mam nikogo, a ty możesz sobie wybierać panów, jakbyś grała w karty. Alonzo i Aleks...

— Skąd o nich wiesz? — Wtrąciła się, a z jej twarzy wręcz biło zdziwienie, którego nawet nie ukrywała.

— Nasz kochany Ignaś bywa u was dość często. Przecież z niego jest taka plotkara, że pani Linde z Avonlea by mogła z nim konkurować. Pewnie ją znasz. — Uśmiechnął się na myśl o rodzinnych stronach i zaczerpnął łyk gorącej herbaty.

— Słyszałam wiele opowieści, prawda... — skinęła głową, siadając przy stole. — Choć nie tyle, ile słyszałam o tobie, Gilbercie. Tańczymy? No dalej. Spokojnie, nie mam zamiaru mianować cię za kilka lat swoim mężem. Dalej, rusz się! Bo wyglądam teraz bardzo śmiesznie, jak tak usiadłam, teraz wstałam, a ty patrzysz na mnie jak Pan Wąsik na wodę. Wiemy wszyscy, że dużo bardziej kocha mleko, ale wodę i tak wypić musi. Dalej, doktorku!

Szatyn wstał, strzepując z siebie niewidzialny kurz i chwycił prawą dłoń dziewczyny. Lewa ręka błądziła w okolicach jej talii, a on jakoś niepewnie próbował prowadzić ją w rytm muzyki. Czuł, jakby robił coś niewłaściwego, jakby zdradzał ukochaną. 
Izabella uznała, że Blythe może dobrze prowadził będzie badania, ale w tańcu raczej tak wspaniale mu nie pójdzie. Śmiała się pod nosem, a Gilbert próbował zrozumieć, o co chodzi. 

Niech muzyka gra, niech bal nie ma końca — zanuciła do muzyki. — Tańczmy, śpiewajmy aż zabraknie nam tchu. Aż zdarte podeszwy każą nam zdjąć buty... — sprawnie omijała pęknięte deski podłogowe, jednocześnie uważając, by nie zdeptać lśniących butów kolegi. — A wtedy tańczyć będziemy boso, ach boso...

Noc była zimna. Jedna z zimniejszych. W głowie rozmyślał o nadchodzącym dniu. Zakończenie. Nie tylko roku, ale znajomości, prawda? Nie chciał, naprawdę nie chciał. Szedł ulicą Leśną z nadzieją. Że po raz kolejny zza drzew wyłoni się blondynka. Że chociaż ona spróbuje uśmierzyć smutek swoim uśmiechem. Mógłby przysiąc, że przeszedł tamtędy co najmniej pięć razy, a szum tworzyły jedynie listki, spowite zazdrosnym wiatrem. 
Gdy wrócił do domu, Ignacy i Pan Wąsik spali już spokojnie. Na ich widok mimowolnie się uśmiechnął, po czym głęboko westchnął. Przecież i z Ignacym będzie musiał się pożegnać... Już miał kłaść się do łóżka, gdy w oczach zaświecił mu leżący na stoliku kuchennym list. 
Sięgnął po niego, próbując wyczytać adresata z koperty, jednakże księżyc nie pozwolił mu dokładnie wyczytać koślawych literek. 

Tadziu?

,,Drogi Gilbercie, 
Tutaj Tadziu. Sprawa jest ogromna. Otóż jak wiesz, Diana jednak nie wzięła ślubu z tamtym Wafledem. Nie wiem jak piszę się jego imię wybacz. No więc, wiesz Gilbercie. Ona miała z tym twoim kolegą jednak się poślubić ale nie wiadomo gdzie ona jest. Bo on jest a jej nie ma. Wiesz Gilbercie. Jutro wyruszamy rzeby jej szukać bo nikt nie wie gdzie jest, a wiesz Gilbercie, rodzice się martwią. Na pszykład wczoraj szukałem kolejnej żaby, wiesz Gilbercie, rzeby wystraszyć Małgorzatę i nie powiedziałem że ide jej szukać bo wtedy by mi zabroniła i wiesz Gilbercie, Maryla się zdenerwowała bardzo i mówiła że bardzo się bała i wiesz Gilbercie, pewnie rodzice Diany też się tak bali ale mocniej bo wiesz Gilbercie ona jest panią i nie ma takiej siły jak na pszykład ja.
Pewnie jusz skończyłeś szkołe mam nadzieje że przyjedziesz i wiesz Gilbercie spendzimy wakacje razem szukajonc żab. Chyba wrócisz z Anią, co? Mam nadzieje że szkoła była super, wiesz Gilbercie bo ona raczej nie ucieknie. Ja ide bo Maryla karze mi zbierać jabłka. U nas wiśnie nie kwitną, a u was?
                                                                             Tadziu"

No właśnie. Wiśnie powinny już dawno zakwitnąć. Jednak w sercu chłopaka jakby były bezterminowe. Owoce miały całoroczne.

❉❉❉

Jeny, tak bardzo nie chcę pisać tych rozdziałów, ale tylko dlatego, że nie umiem tego wszystkiego zakończyć... Odkładam tę chwilę tak, jak tylko mogę, a przecież nie będę ciągnąć tego w nieskończoność. Powoli piszę już epilog, choć zostało jeszcze trochę pomiędzy, ale nie umiem, próbuję, wiem, że dam radę, ale aż mi się łezki cisną do oczu.
Wygląda na to, że skończymy jeszcze przed rozpoczęciem. Mam nadzieję. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro