XI. Aniu, ja muszę
Zanim mnie znienawidzicie za ten rozdział, podsyłam wam piosenkę, która Z-A-W-S-Z-E poprawia mi humor. Także, no...
❉❉❉
— Tym razem to ty, Gilbercie, masz wymyślić nazwę tego jeziorka! — Pisnęła, uśmiechając się do odbicia chłopaka w tafli.
— To ty jesteś tą z wyobraźnią! — zaśmiał się, strzelając do wody zabawne (według siebie) miny, które jeszcze bardziej rozśmieszały dziewczynę. — Z twoich epitetów wywnioskowałem, że... To powinno być Jezioro Promiennych Luster.
— No widzisz, Gil! Jak chcesz, to potrafisz unieść się nad ziemią! — Podniosła stopę z wody tylko po to, aby mocniej uderzyć o taflę, która zachlapała oburzonego wydarzeniem chłopaka.
Zapadła między nimi cisza, przerywana co chwilę chlapaniem wody. Uśmiechy nie chciały zejść im z twarzy, jakby mimowolnie trzymały się cały czas. Ania chciałaby zatrzymać czas. Albo zostać po prostu w tej pętli czasu, w której czuła radość i spokój. Ciepły wiatr, który otulał delikatnie mokrawe twarze. Gdzieś w oddali dało się dostrzec między drzewami, na przeciwko ulicy Ignacego z Priscillą, którzy dość głośno się śmiali.
— Gęsi... — szepnął, a dziewczyna zwróciła swój wzrok na jego zdenerwowaną twarz. — Pamiętasz, gdy panna Stacy opowiadała nam na lekcji, że... One, no wiesz...
— Dobierają się w pary na całe życie. — Przełknęła głośno ślinę, patrząc na wodę tę na dole, nie w oczach chłopaka.
— Dokładnie tak... — zaśmiał się cicho. Ona nawet jego zdania potrafiła dokończyć. Rzucił w ich odbicie uśmiech, widząc, że obok siebie wyglądają jak z najpiękniejszego, bezcennego obrazu. — Chyba muszę ci coś powiedzieć.
Rudowłosa raz jeszcze zmierzyła go wzrokiem. Dopasowana koszula i kamizelka otulała drżący tors, a trzęsąca się prawa ręka zacisnęła się w pięść. Chłopak patrzył gdzieś w martwy punkt nieba, delikatnie odsłaniając trzymany obiekt. Kółeczko zalśniło w oczach dziewczyny wraz z przerażeniem. Czy... To było właśnie to?
— Och, proszę nie! — pisnęła, gwałtownie wstając. Chwyciła swoje trzewiki, szybko je zakładając, gdy i chłopak wstał. — Nic nie musisz, Gil. Proszę...
— Ależ Aniu... — przestraszył się, odnajdując w jej twarzy trochę smutku, niepewności i goryczy. — Aniu, ja muszę.
Zaszklone szare oczy spoglądały w zieleń trawy, która prosiła, aby dziewczyna spojrzała w ciemne zwierciadełka duszy. Nie mogła. Czuła, że postąpi nieodpowiednio względem swojego serca, albo sumienia.
To czasem tak cholernie trudno wybrać, nieprawdaż?
— Aniu, ja myślę, że my... My powinniśmy się pobrać, Aniu — szepnął, oplatając swoją dłoń wokół jej. — Nie teraz, po prostu... Wiesz, że długo życie dawało nam szansę, a teraz chyba wypada ta ostatnia... Obiecaj mi, że... Że zostaniesz moją żoną. Nigdy nikogo nie kochałem, a ty zawsze przy mnie byłaś i... Nigdy nie czułem jednocześnie bólu i szczęścia, jak wtedy, gdy tabliczka wylądowała na mojej skroni. Nigdy nie sądziłem, że pokocham warzywo z naszego ogrodu tylko dlatego, że przypomina mi ciebie... Nie, to głupie porównanie, zapomnij o tym. Ale wiesz... Odpowiedz coś, Aniu...
Gilbert czuł ulgę. Wolał, by żadne inne uczucie nie zastępowało tego teraz. No chyba, że byłaby to radość...
— Ja nie mogę... — Pisnęła, pociągając nosem, gdy szatyn zbladł.
— Ale...
— Nie wiem... — Szepnęła, dotykając jego policzka.
— Czyli mnie nie koch... Nie odwzajemniasz? — Spojrzał na nią całkiem poważnie, choć w jego sercu i głowie wręcz gotował się gniew pomieszany z żalem. Dziewczyna skinęła głową. Wzrok jej spadł wraz z szczęściem chłopaka na trawę. — A czy czujesz, że kiedykolwiek...?
— Nie. Gilbercie, ja kocham cię, ale nie w taki sposób, ja nie... Nie wiem. Nie potrafię teraz ci odpowiedzieć, ale... Chyba nie... Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez ciebie i nie chcę narażać teraz nas oboje na utratę przyjaciół... Musisz mnie zrozumieć, Gil...
— Chyba nie rozumiem — prychnął, zaciskając ten dowód miłości w pięści. — Żegnaj Aniu — mruknął i już chciał odchodzić, gdy w głowie zapulsował spontaniczny pomysł. — Nie zapomnij o mnie tylko. — Szepnął, ściskając ją delikatnie. Ostatni raz spojrzał na nią, ponownie próbując zapamiętać każdą rysę, każdego piega, charakterystyczne zmarszczki na czole dziewczyny, które kształtowały się, gdy była niepewna lub smutna.
Chłopak odszedł wraz z ostatnią nadzieją, która gdzieś tam ukryła się w zakątku jego serca. Czy teraz miał ukryć się w cieniu medycyny, nie oczekując od życia niczego więcej?
❉❉❉
Króciutki, w stosunku do poprzedniego, ale chciałam poświęcić calutki rozdział dla jednego wydarzenia.
No Anka, no! Grr
Lećcie słuchać Dziub-Dziuba, bo jutro wpadnie kolejny, już normalnej długości. Zostawcie o tu serduszko dla Gilbusia, bo jemu się złamało :(
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro