Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Okej, jedziemy. W słuchawkach leci
ostatnia część Ani, chusteczki mam obok, świeczka
zapalona. Lecimy!

❉❉❉

Szczęście, które przebiegało wtedy po jego ciele było niezrównane. Coś takiego, jak ból, zmęczenie, apatia, gorączka, bezsenność nie istniało. Czuł rozpalające go szczęście. Jakby ten jeden malutki list rozpalił ogień, ogrzewający calutki dom jego ciała. 

— Och, Izabello Gordon. Masz u mnie słoik najlepszego, gruszkowego dżemu! — Mruknął sam do siebie, wzrokiem szukając porządniejszych ubrań. Wzrok jego napotkał małą, czarną książeczkę. Tomik poezji, który pozostawiła. Otwarta była na stronie pięćdziesiątej dziewiątej, która w tamtym momencie zachęcała go tak, jak tylko mogła. Wtopił się w słowa, próbując w głowie dopasować je do zaistniałej między nimi sytuacji.

Miłość jest burzą
uczucie uderza nagle dokładnie jak piorun
spada gromkim deszczem, krople przelatują
między palcami jak lata
które zmarnowaliśmy na nienawiść
ciemne chmury niepewności nas owiały
czy tęcza pojawi się tylko wtedy gdy burza zniknie?
czy uczucie nasze wyparuje jak deszcze?
czy ukochana moja zamknęła krople jego
w słoiku swoim na pamiątkę
najdroższa moja powiedz proszę
deszcz widzę zawsze w twoich oczach
rozłąka nam niestraszna bo i tak
krople świecą się w twoich oczach
widzę nadzieję w twoich oczach
dostrzegam miłość w twoich oczach
wywołuję burzę w twoich oczach
próbuję znaleźć samego siebie również
w twoich oczach

Gilbert z burzą w oczach odwrócił książeczkę, dostrzegając podpis autorski na okładce.

Jan Letcher

❉❉❉

Tymczasem Ania przejęła jakby od niego ból brzucha, który nie pozwalał jej zasnąć. Wierciła się w łóżku, w głowie pisząc same czarne scenariusze, jakby romans z głównym motywem vanitas. Brakowało jej go. Jego oddechu. Jego ciepłego słowa i równie ciepłych dłoni. Nagle przypomniało jej się, że zostawiła u niego tomik. Tego nowego, ambitnego poety. Z pewnością byłaby nim jeszcze bardziej zachwycona, wiedząc, że napisał go będąc nastolatkiem.

Lata minęły szybko, Janek nie był już tym samym chłopcem, który pisał elegie o brzozie, czy list do księżyca. Wyrósł na przystojnego chłopca, który nadal cicho wyskrobywał słowa w malutkim notatniku. Wiersz, który zaznaczyła rudowłosa, był dla niej najcudowniejszym ze wszystkich. Dopasowanym idealnie do niej. Do nich. Do niej i Gilberta. Do tej dwójki. Co brzmiało lepiej?

Zazdrość, którą wywołać chciała Krystyna, zdecydowanie była sprzymierzeńcem miłości, która wokół nich grała na skrzypcach najpiękniejszą melodię. To był właśnie ten takt, na który Gilbert czekał całą swoją piosenkę. Skakał po tylu nutach, napotykał pauzy... Ale w końcu znalazł się tutaj. Jeszcze tylko kilka nutek... 

Kilka stopni dzieli go od drzwi kuchennych na Zielonym Wzgórzu. Zapach wiśni wydobywał się nie tylko z pokoju na pięterku, ale też z piecyka, przy którym niecierpliwie kręcił się Tadziu. Zafascynowany widokiem rosnącego ciasta, nawet nie zauważył mierzącego go wzrokiem nauczyciela.

— O, cześć Gilbert. — Odwrócił się na chwilę, po czym wzrok jego spoczął ponownie na rumieniącej się kruszonce. Nie minęła minuta, a z piskiem raz jeszcze zerknął na szatyna, tym razem wstając z ziemi i wtulając się w niego. — Matulu, Gilbercie! Ależ mi ciebie brakowało! O, jak dobrze, że już nie rośniesz! — zmierzył się z nim, porównując swój wzrost do jego. — Zobaczysz, jeszcze chwila i cię przegonię. Jak się w ogóle czujesz? — szybko zaczerpnął powietrza, próbując zakończyć swój wywód. — Wszyscy się o ciebie martwiliśmy. A Ania? Chyba sobie włosy z głowy powyrywała, więc z tym ślubem to jednak możesz poczekać, wiesz? Gilbercie, rozumiesz, że ja mam już trzynaście lat? Nadal robię trochę błędów, jak gdy pisałem list, ale poprawię się, obiecuję!

— Oj, Tadziu, Tadziu... — szepnął do niego, nadal trzymając go w objęciach. — Też się stęskniłem, ogromnie. Bałem się, że zobaczymy się dopiero za wiele lat, po drugiej stronie. A tego bym nie zniósł.

— Nie tylko ty. — Usłyszeli oboje jedwabny głos i stukot uderzających o drewniane schodki bucików. Blythe odsunął się od Keith'a, chwytając rudowłosą za te ciepłe dłonie. W oczach widział tę burzę, o której pisał młody Letcher. Widział też tęczę, na końcu której stali. 

Po czasie niedługim widział przed nimi fale. Jezioro Leśnych Nimf. To tutaj Ania poczuła do niego miętę przez rumianek. Miłość, której smaku nie znała, a pragnęła. Która zaślepiona smakiem mięty przyjaźni, po czasie zauważyła, że w szklance jej pływa biały kwiatek.

— Anno Shirley. Musisz wybaczyć mi "Annę", gdyż chcę podkreślić powagę moich słów — szepnął, spoglądając na wróżącą im taflę wody. Zielonooka skinęła głową z uśmiechem, zerkając na miedziane oczy, piękniejsze, niż rubiny. — Gdy myślałem, że tylko twój widok poprawić mi może stan zdrowia, czułem się gorzej. Ale tylko przez myśl, że to żmudny sen. Że za chwilę pojedziesz sobie w siną dal, do tego całego Roberta. Bo przyznaj, byłaś mgłą, za którą wiernie stał Gardner, oplatając dłonie wokół twojej talii. Nie mogłem tego pojąć, nie mogłem... — westchnął głośno, gdy wstali, kierując kroki do znajdującego się dalej mostka. — Aniu, proszę cię drugi już raz, zostań moim deszczem. Moim kwiatem. Moją ostatnią nutą w pięciolinii. 

— W życiu nie sądziłam, że lekarz, swoją chorobą, uleczy moje serce z mgły, którą - jak sam stwierdziłeś - wokół siebie sama wykreowałam. Zostanę i deszczem, i kwiatem, i nutą, ale też twoim szczęściem, którym ty dla mnie byłeś. Symbolizm jest najwspanialszy na świecie. Jesteś ostatnią strofą w moim wierszu, Blythe. 

Iskierka przepełzła z oka dziewczyny, do oczu chłopaka. Nie umieli ukryć promieniejących uśmiechów, które chwilę później złączyły się w słodkim pocałunku. Nie był malinowy, wiśniowy, czy truskawkowy. Był pocałunkiem zakochanych, którzy każdy wspólny moment chcieli w nim zamknąć, zatracić się w sobie, odgrodzić się od otaczającego ich świata.

❉❉❉

,,Droga Aniu,

Nie wiem od czego mógłbym potencjalnie zacząć... Bo "mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku" brzmi bardzo... Jest oklepane. Och, Aniu! Minął zaledwie jeden dzień od czasu, gdy nasze oczy spojrzeć musiały w inny kierunek, a ja czuję, jakby minął miesiąc już piąty. 

Ostatnio tak myślałem... Może to dobrze, że wtedy po raz pierwszy mnie odrzuciłaś. Wiesz czemu? Bo tylko prawdziwa miłość, po bolesnej rozłące potrafi wrócić do stanu zamiłowania tego samego, a w moim przypadku stokroć większego. 

Aniu, jesteś zbyt dobra, by być prawdziwą. Tabliczka, którą mnie uderzyłaś wtedy, dnia pierwszego, najwyraźniej miała na sobie napis "PRZEZNACZENIE". Jak bardzo się cieszę, że ono wypełnione zostało.  

Kiedy tylko o tobie pomyślę, widzę dom. Dom, który wspólnie fundamenty stworzyliśmy. Cegiełki oczywiście przyjdą z czasem, lecz chcę... Chcę tylko podziękować za tę ścieżkę, którą mnie prowadziłaś. Czasem za rękę, czasem podkładałaś mi nogę, znikałaś - ale doprowadziłaś mnie do końca, Aniu. 

Twój na zawsze, Gilbert.

PS. Ucałuj ode mnie Tolę i Tadzia"

❉❉❉

Widzimy się za trzydzieści minut!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro